KIEDY ZAPOMINAM, ŻE WIDZĘ INNEGO


(Data pierwotnej publikacji: 10 grudnia 2011).

Poniższe opowiadanie jest dla mnie ważne z paru powodów: to pierwszy tekst, który zaczęłam i ukończyłam po obronie oraz w nowym domu; ponadto po roku zastoju wreszcie ożywiam żurnal, a co więcej, mam dziś urodziny (i przechodzę z pierwszej połowy dwudziestki w drugą), więc traktuję te dwa posty jako swoisty prezent od siebie dla siebie – na dobry nowy, dalszy początek wszystkiego.
Sam tekst ma podwójną dedykację: dla An-Nah i Demona Lionki za komentarze na TCD, które sprowokowały pomysł (i popchnęły Lalę do domagania się własnego głosu) oraz dla Vil, która przez ostatnie dni tak mnie niesamowicie motywowała PM-kami i wysłuchiwała wywodów o tym, jacy to poszczególni bohaterowie są, nie są i tak dalej. Dziękuję!



KIEDY ZAPOMINAM, ŻE WIDZĘ INNEGO



Jeśli mówię: „tak, będę mówił(a) do ciebie, 
bez względu na to, co się stanie”, 
to przecież chcę usłyszeć: „tak, będę słuchał(a) ciebie, 
bez względu na to, co się stanie”. 
To drugie „tak” jest więc założone w pierwszym, 
jest tym, z czym Inny jest już we mnie, 
czym mnie otwiera na siebie, czym toruje sobie do mnie drogę, 
zanim jeszcze otworzę usta, zanim jeszcze powiem pierwsze słowo.
Michał Paweł Markowski, „Dekonstrukcja”, 
w: Anna Burzyńska, Michał Paweł Markowski, „Teorie literatury XX wieku”

MICHAŁ

Nie, nie spodobała mu się. Zdecydowanie mu się nie spodobała.
Była nieco wyższa od Moniki, bardzo szczupła, nogi miała może nawet trochę chude – przynajmniej z jego punktu widzenia, no ale on był gejem, kierował się innym kanonem urody nóg – włosy długie, do połowy pleców, lekko falujące, takie... wiśniowe, ciemnoczerwone, coś koło tego. Ładne, bardzo duże, jasnoniebieskie oczy z mocno umalowanymi rzęsami, uśmiech sympatyczny i wyraźnie onieśmielony, ręce smukłe, z długimi, wąskimi kciukami, czerwone paznokcie, krótka, biała minispódniczka, różowy top z cienkimi ramiączkami, nieduży biust, trzy małe pieprzyki nad lewym obojczykiem, odcinające się mocno od jasnej skóry; pantofle na niskim obcasie, pewnie uprzejmość wobec Pawła, żeby go nie przewyższać; w całej postawie coś takiego...
Nijakiego, podsumował Michał, gdy ściskał Lali rękę na powitanie. Banalnego. Płytkiego. Różowego, cholera.
Dziewczyna do pięt nie dorastała Monice.

W ostatnim półroczu dość uważnie obserwował ich starcia; ich, Moniki i Pawła. Zaangażowanie Moniki w studia rozumiał – i ogromnie jej tego zazdrościł, tego odnalezienia swojego kierunku studiów, swojego kierunku w życiu, złączenia pasji prywatnych z pasjami uczelnianymi. Monika i pedagogika resocjalizacyjna to temat nadający się na powieść, na epos, na poemat miłosny, ta myśl często uderzała Michała w trakcie jakichś rozmów. Monika zapalała się, gdy opowiadała o studiach, o praktykach, o pisanych pracach, o konferencjach lub spotkaniach koła naukowego; w jej spokojnej, nieco bladej twarzy pojawiało się coś napiętego, pozytywnie napiętego, w niebieskich oczach błyszczał zachwyt, a głosie słychać było zdecydowanie, niemalże zawzięcie.
Monika chwilami wręcz przerażała – bo oto w ciągu dwóch lat tak się doskonale odnalazła, tak się rozwinęła, tak się tworzyła od nowa, podczas gdy on najpierw rzucił po pierwszym semestrze filologię polską, a potem, zaraz po jedynym egzaminie poprawkowym, do którego postanowił podejść, rzucił historię; podczas gdy on ciągle łamał głowę, jak i gdzie znaleźć to własne miejsce, w którym będzie się czuł u siebie; podczas gdy on ciągle darł swoje teksty na strzępki albo kasował na blogu, bo to nadal nie było to, co chciał pisać.
– Bo to tak czasem jest – powiedziała Monika, gdy siedzieli razem w pokoju Pawła podczas imprezy wakacyjnej. Była czwarta czy piąta nad ranem, na dole urzędowały niedobitki, a oni zaszyli się u gospodarza i, wyciągnięci wygodnie na łóżku, przy zgaszonym górnym świetle i tylko włączonej lampce na biurku po drugiej stronie pokoju, przegadali część imprezy. Z Moniką dobrze się rozmawiało – pod wieloma względami lepiej niż z Pawłem; wprawdzie Paweł to był świetny kumpel i zawsze starał się wysłuchać, ale czasami po prostu nie rozumiał; nie umiał sobie wyobrazić pewnego rodzaju bólu, bólu tego wciąż niespełnionego poszukiwania, bólu „niepełnego siebie”. Monika rozumiała to znacznie lepiej – chyba dlatego Michał z miejsca ją polubił, od pierwszej chwili, gdy się poznali, od końcówki drugiej klasy, gdy Paweł, niemal czerwony z przejęcia, przedstawił ich sobie ze słowami: „A to jest moja dziewczyna!”. – No wiesz, właściwie liceum to jeszcze taki czas zupełnej bezkształtności, „bezsiebiewości”, człowiek z reguły nie tylko nie wie, co chciałby w życiu robić, ale nawet nie wie, jakie ma silne i mocne strony. Nienawidzę tego licealnego okresu – dodała naraz szczerze. – Nienawidzę, a jednocześnie diabelnie go szanuję, bo wtedy się zaczęły jakieś moje pierwsze starania o to, żeby nabrać jakiegoś kształtu. To głupio brzmi – dodała po chwili.
– Nie – odparł Michał; leżał z rękami pod głową, przyglądając się z namysłem Monice, która właśnie usiadła i poprawiła zsuwające się ramiączka stanika. – Ja też się wtedy próbowałem już jakoś ukierunkować, ukształcić, ale chyba mi zupełnie nie idzie.
– Idzie – stwierdziła, obejmując ramionami ugięte kolana. – Tylko że ty stosujesz selekcję negatywną, a ja pozytywną. I dlatego ty zacząłeś od sprawdzania, które studia ci nie pasują.
Michał roześmiał się i też usiadł.
– Na tej zasadzie – oświadczył z mieszaniną kpiny i goryczy pod swoim adresem – to mogę do usranej śmierci sprawdzać kolejne kierunki.
Spojrzenie, jakim Monika go obdarzyła, było poważne i pełne namysłu.
– Nie – zaprzeczyła po chwili spokojnie. – Ja myślę, że ty coraz bardziej wiesz, w którą stronę idziesz. I wiesz, ja cię bardzo szanuję za tę odwagę – dodała, przenosząc wzrok na jeden z plakatów samochodów, którymi pokryta była część ściany przy łóżku. – Bo jednak trzeba mieć odwagę, żeby sobie powiedzieć: pomyliłem się z wyborem i chcę szukać czegoś innego. Zwłaszcza drugi raz.
– Co ty, drugi raz to już idzie siłą przyzwyczajenia – odparł bagatelizującym tonem, ale Monika nie dała się nabrać; pokręciła tylko głową i podjęła:
– Gdyby resocjalizacja okazała się nie moim kierunkiem, to myślę, że też bym ją rzuciła. Bo po prostu szkoda by mi było życia. – Znów spojrzała na niego poważnie, uparcie, i Michał ponownie poczuł lekkie ukłucie zazdrości. Monika już znalazła. On nadal szukał, nadal się czuł zagubiony jak we mgle.
A mimo to – co jej po krótkim milczeniu powiedział – gdyby trzeba było, zrobiłby to wszystko jeszcze raz. Chociaż ciągle pudłował, nadal zamierzał celować. W końcu przecież – w końcu przecież musi trafić.
„Na pewno trafisz” zabrzmiało w ustach Moniki wręcz uspokajająco.

No tak, a teraz stał przed tą całą Lalą, w której ustach „Cześć, jestem Lala, miło cię poznać, Pawełek tak dużo o tobie mówił” zabrzmiało potwornie płasko.
Michał nie mógł się powstrzymać przed złośliwością, więc widząc, że Paweł akurat był zaabsorbowany czym innym, spytał dziewczynę:
– On ci oczywiście mówił też, że jestem gejem?
Lala wyraźnie się zmieszała.
– No mówił... – przyznała trochę niepewnie. – Znaczy... ale wiesz, w ogóle nie wyglądasz! – dodała natychmiast.
I tym sposobem skreśliła się dokumentnie.

Różowa słodka idiotka – podsumował Michał na własny użytek po tamtej wymianie zdań; to podsumowanie powtórzył jeszcze parę razy, gdy obserwował Lalę: krojącą pizzę, nalewającą komuś wódki, podającą chusteczki higieniczne, pożyczającą lusterko Goście, której rzęsa wpadła do oka, manewrującą na linii kuchnia-balkon-garaż z jedzeniem, siedzącą między Pawłem a którymś z gości i śmiejącą się z opowiadanych historii, siadającą Pawłowi na kolanach, tulącą się do niego w tańcu.
Po Monice, która miała klasę i osobowość – taka Lala. No po prostu wierzyć się nie chce.

Tak, obserwował ich, Monikę i Pawła, ich szarpaninę emocjonalną, ciągnącą się przez jakieś pół roku. W trakcie imprezy w wakacje już wyraźnie coś szwankowało: jakoś oporniej ze sobą rozmawiali, traktowali się chwilami z przesadną uprzejmością, a chwilami zdawali się ignorować; na jakieś pytanie dotyczące studiów Moniki Paweł tylko machnął ze zniecierpliwieniem ręką, a Monika opowiedziała o swoim koszmarnym egzaminie, dopiero gdy się upewniła, że jej chłopaka nie ma w pobliżu.
Drobiazgi: przemilczane lub zbyte zirytowanym skrzywieniem pytanie, pominięty temat, opowieść o ważnych wydarzeniach za plecami bliskiej osoby, zniecierpliwione prychnięcie, urażone spojrzenie, cień złości lub zmęczenia na twarzy.
Drobiazgi. Góry lodowe.
Gdzieś tak od sierpnia czy początku września Michał spodziewał się rozstania. Gdy nadeszło, na początku października, nie był zaskoczony – przez moment nawet pomyślał, że może to lepiej, może po prostu te drogi się rozeszły, bywa, chociaż szkoda. Ale kiedy zobaczył, na kogo wymieniona została Monika, kiedy zobaczył Lalę, poczuł się zawiedziony. No naprawdę, Dzida, czego jak czego, ale takiego obniżenia wymogów to się człowiek po tobie nie spodziewał.

Lala w trakcie imprezy podpadła Michałowi jeszcze bardziej, gdy próbowała namówić go do wypicia szampana. Monika nigdy by czegoś takiego nie zrobiła.

Rozmowa o zerwaniu miała dwie postacie. Paweł na pierwsze pytanie Michała rozgadał się na wszystkie strony: skarżył się na Monikę, na studia Moniki, na egzaminy Moniki, na ciągłe „bo ja mam teraz dużo pracy”, na te wszystkie dodatkowe rzeczy, którymi Monika zapychała sobie dzień, na to ciągłe omawianie różnych rzeczy, na to „feministyczne ględzenie”, na to, jak jego ojciec czasem sobie kpił z tego, że Pawła tak baba rozstawia po katach, na to, że...
Dużo tego było. Coś za dużo, by bezkrytycznie we wszystko uwierzyć.
Monika, którą Michał któregoś październikowego piątku odwiedził pod pretekstem oddania książki, powiedziała krótko: „Tęsknię za nim. Nadal go kocham, przynajmniej tak mi się wydaje, że go dalej kocham. Ale jakbyś się nagle zaczął przy kimś, kogo kochasz, dusić, zupełnie jakby ci ten ktoś zaciskał pętlę na szyi, to też byś uciekł z takiej miłości”.
Trudno było na to odpowiedzieć cokolwiek poza krótkim „Wiem”. Bo wiedział. Też uciekał z takich związków, przyjaźni, znajomości.
– Ja po prostu nie dam sobie zadusić moich marzeń – dodała Monika, gdy się żegnali. – Wiesz, koleżanka mi powiedziała, że jestem straszną egoistką i nie umiem poświęcić czegoś dla miłości. A ja mam gdzieś taką miłość, dla której muszę poświęcać jakieś swoje marzenia, ambicje, studia, w ogóle siebie.
– Wiem – zgodził się wtedy Michał, patrząc na nią. – Ja też pieprzę takie związki z ludźmi, które mnie tłamszą.
– Tak – mruknęła Monika, otwierając drzwi. – Tylko Pawłowi jeszcze nie przyszło do głowy żądać od ciebie rzucenia studiów czy pisania, żebyś jako przyjaciel mógł mu poświęcać więcej czasu i nie zawracać głowy własnymi planami.

Lala krążyła po domu, roznosiła jedzenie, picie, ciągle dopytywała, czy komuś czegoś nie potrzeba. To było drażniące i Michał w pewnej chwili z trudem zapanował nad zniecierpliwieniem, gdy ją zapewniał, że nie, dziękuje, nie ma już ochoty na pizzę ani na chipsy, ani na nic do picia, ani nie potrzebuje ładowarki do telefonu, ani nie chciałby się zdrzemnąć u Pawła, naprawdę niczego mu nie trzeba. Rany boskie, jak ta dziewczyna nadskakiwała wszystkim, to wyglądało jak próba podlizania się ludziom, którzy znali Monikę.
Powstrzymał jednak zniecierpliwienie, odpowiedział możliwie uprzejmie – bo w międzyczasie nabrał wrażenia, że Lala czuje się w tym towarzystwie nieco niepewnie; było coś w jej głosie, spojrzeniu, gestach, co wywoływało taką myśl. Poza tym, mimo że męcząca w tej swojej troskliwości, wydawała się szczera, chyba po prostu tak się normalnie zachowywała.
Lala właśnie podeszła do siedzących w kuchni Gośki i Magdy; przyniosła pizzę – dzierżyła w rękach kilka talerzy niczym zawodowa kelnerka – i podczas podawania jedzenia uśmiechała się trochę nieśmiało. Dziewczyny podziękowały, Gośka uśmiechnęła się uprzejmie, Magda skomplementowała pantofle Lali, ale w tym wszystkim czuć było pewną sztywność, oficjalność. Michał nalał sobie trochę soku, odstawił karton z powrotem na stół i wyszedł z kuchni.
Na prowadzących na piętro schodach siedziała Dominika; długie, czarne włosy, smagła cera oraz wielobarwna sukienka obszyta cekinami i paciorkami upodobniały ją do Cyganki. Podszedł do niej ze szklanką w ręku; oparł się plecami o barierkę i spojrzał na koleżankę z rozbawieniem.
– Przypominasz mi teraz Cyganki ze „Stu lat samotności” – powiedział. Dominika przyłożyła ręce do serca, wykonała coś na kształt dziękczynnego półukłonu, po czym roześmiała się i odgarnęła opadające na pociągłą twarz pasma włosów.
– Skojarzenie z Márquezem to dobre skojarzenie – stwierdziła. – Wynagradza mi te godziny naszywania na materiał ozdóbek.
Od jakiegoś roku Dominika zaczęła szyć sobie stroje; miała do tego wyraźny dryg, specyficzny, trochę wariacki gust, charakterystyczną urodę i dużo pewności siebie, która pozwalała jej nosić te oryginalne, niekiedy ocierające się o kicz ubrania ze spokojem i dumą; miała też tyle dystansu do swojej osoby, by ani nie przejmować się kpiącymi spojrzeniami czy uwagami, ani nie obrażać się, gdy na ulicy wzbudzała zainteresowanie małych dzieci.
– Lali też się moja kiecka bardzo spodobała – odezwała się po chwili, na co Michał uśmiechnął się nieco cierpko. – Mam gdzieś fajny wykrój na spódnicę, obiecałam, że jej pożyczę.
– Szybko się polubiłyście – mruknął, wcale nie starając się opanować zgryźliwości. Dominika obdarzyła go uważnym spojrzeniem i przesunęła kciukiem po wypukłych, mocno umalowanych ustach. Na palcu zostało trochę ciemnoczerwonej szminki.
– Żal mi jej – powiedziała spokojnie. – Tobie nie?
Michał się zawahał.
– Trudno powiedzieć – wymówił się wreszcie. – Ja cały czas pamiętam o Monice.
– Ja też – odparła, opierając się plecami o ścianę, tak że mogli się nawzajem dobrze widzieć. – Ale Lala też człowiek, w końcu chamsko Moni nie wygryzła. A poza tym... – Zastanawiała się przez chwilę, bawiąc się pustą szklanką po drinku. – Nie wiem, ona jest jakaś taka... miła, serio całkiem miła, i wyraźnie przestraszona. My wszyscy znamy Monikę, lubimy Monikę, a ona ląduje tu na miejscu Moni, nikogo nie zna i pewnie się czuje obco.
– Trudno oczekiwać, że z miejsca wszystko pójdzie, jakby nigdy nic – stwierdził Michał. – Ja nic do niej nie mam, tylko jest strasznie męcząca z tym ganianiem za człowiekiem z pytaniami, co by ci tu przynieść.
– Chce być miła – mruknęła Dominika do swoich fioletowo-czarnych paznokci. – Serio mi jej szkoda – dodała, unosząc głowę. – Ja bym na jej miejscu podejrzewała, że każda grupa, do której właśnie się odwracam plecami, zaczyna mi w najlepsze obrabiać dupę. Dlatego staram się być wobec niej miła, skoro ona jest dla mnie miła – wyjaśniła z naciskiem. – Wiesz, jakąś godzinę temu Lala przyniosła coś na taras mnie, Gośce i Magdzie i Gośka z Magdą jakoś tak się roześmiały, jak odchodziła, Lala się obejrzała, taka zakłopotana, pewnie wiedziała, o co chodzi, ale zapytała, czy nam może jeszcze picie przynieść, i potem sobie poszła, nie komentując, i tak mi się jej wtedy cholernie żal zrobiło, i cholernie głupio za Magdę z Gośką. Paweł idiotycznie to sobie wymyślił – dorzuciła nagle z wyraźną irytacją.
– Rzucenie Moniki? – spytał Michał domyślnie.
– Nie. – Dominika zebrała obiema rękami włosy w tył i zaczęła splatać je w warkocz. – Kurde, gorąco mi już. Nie, to znaczy tak, rzucenie swoją drogą, ale teraz kretyńsko wymyślił sobie przedstawienie nam Lali. Tak wiesz, ni z tego, ni z owego, nagła zmiana warty, rzucił dziewczynę na głęboką wodę i niech sobie wszyscy radzą, ona z poznawaniem nas, a my z przyzwyczajaniem się do niej. Powinien dać nam się wzajemnie do siebie przyzwyczaić po trochu, w mniejszych grupach, to teraz wszyscy nie byliby w takiej głupiej sytuacji. Ale Paweł bywa taki bezmyślnie impulsywny – dodała, puszczając na pół spleciony warkocz. Usiadła wygodniej i poprawiła kilka cekinów na rękawkach. – Monia mi parę razy mówiła, że Paweł jak się czasem do czegoś zapali albo na coś uprze, to właściwie nie ma z nim rozmowy, bo on musi po swojemu.
Fakt, to akurat Michał też wiedział. Paweł bywał taki zapalczywy i uparty, co miało swoje zalety, ale, niestety, wady też i czasem rzeczywiście nie dawało się dogadać. Monika była spokojniejsza i bardziej wyważona, choć nie mniej uparta, gdy już podjęła jakąś decyzję.
– W każdym razie – dodała Dominika po chwili – trochę mi tej Lali żal.
Michał dopił sok i w milczeniu wpatrywał się w pustą szklankę. W tym, co Dominika powiedziała, było w zasadzie sporo racji – ale co miał poradzić na to, że ciągle porównywał mdłą, różowawą i banalną Lalę z wyrazistą, zdecydowaną i inteligentną Moniką, z którą tak się świetnie przez wszystkie lata rozmawiało?
– Może chcecie trochę kaczki? – usłyszał nagle; spojrzał w bok i zobaczył tę biało-różowo-wiśniową Lalę, uśmiechającą się życzliwie, nieco niepewnie i jakoś tak... prosząco. Jakby prosiła o trochę sympatii.
– To ta kaczka, którą sama robiłaś? – rozległ się wesoły głos Dominiki. – To ja bardzo chętnie, w życiu nie jadłam kaczki.
– Super – ucieszyła się Lala. – Kaczka jest pyszna. A ty? – zwróciła się do Michała; zabrzmiało to tak, jakby odważył się podejść do dzikiego zwierzęcia.
Michał wpatrywał się w nią przez chwilę bez słowa. Nie była Moniką. Nie była typem dziewczyny, która pasowała do Pawła. Nie była podobna do dziewczyn, które on, Michał, lubił, w których odnajdywał koleżanki i przyjaciółki, z którymi nawiązywał interesujące kontakty.
Ale była, po prostu była, tu i teraz, taka niepewna siebie, taka starająca się, taka speszona tym przeciągającym się milczeniem. Po prostu była.
– Ja też – powiedział wreszcie spokojnie, uśmiechając się na tyle życzliwie, na ile potrafił. – Też jeszcze nigdy nie jadłem kaczki.

***

Michał nie znosił robienia zakupów w hipermarketach; ciocia też, więc odkładali te zakupy, ile się dało, by wreszcie z ciężkim westchnieniem wybrać się do Reala. To odkładanie było dość śmieszne, bo przecież od znajdującego się przy domu placu Sprzymierzonych do mieszczącego się w Galaxy Reala mieli raptem dwa przystanki, które dało się przebyć każdym z pięciu przejeżdżających przez tę trasę tramwajów, ale oboje nie lubili hipermarketów. Poza tym oboje nie lubili centrum handlowego Galaxy: według cioci było ono za głośne i za tłoczne, a według Michała stanowiło kwintesencję kultury masowej, z którą miał ciągle problemy. Zakupy jednak trzeba było co jakiś czas robić, a skoro Galaxy było najbliżej...
W to środowe popołudnie w Realu nie było zbyt tłoczno: najwięcej ludzi kręciło się przy słodyczach i alkoholach, trochę gimnazjalistów okupowało dział z grami i sprzętem komputerowym. Michał ostrożnie włożył do koszyka dwa opakowania jajek, rozejrzał się w poszukiwaniu cioci – i zobaczył Pawła z Lalą, którzy kilkanaście metrów dalej kupowali mięso. Właściwie nieszczególnie miał ochotę z nimi rozmawiać, ale Paweł właśnie się obejrzał, spostrzegł go i zamachał ręką. Trzeba było podjechać i się przywitać.
Robimy zakupy na wspólny wieczór, zrobię zrazy, Pawełek to, ja to, my to, Lala szczebiotała radośnie, Paweł tylko coś dorzucał, a dziewczyna spoglądała wtedy na niego z szerokim uśmiechem.
Od imprezy sylwestrowej minęły raptem trzy dni. W ciągu tych trzech dni Michał nieraz powracał myślą do całej tamtej nocy, do obserwowanej wówczas Lali, do swojej rozmowy z Pawłem podczas sprzątania w poniedziałek rano. Widział, że jego słowa zdenerwowały kumpla, więc nie zamierzał w najbliższym czasie pchać mu się przed oczy – a tu władowali się na siebie w możliwie najbanalniejszy sposób, i oczywiście z Lalą pośrodku.
Inna rzecz, że Paweł wydawał się zupełnie nie pamiętać o tamtej rozmowie czy o własnej irytacji. Obejmował Lalę wpół, słuchał jej szczebiotu i wydawał się bardzo zwyczajnie zadowolony z sytuacji. A Lala...
A Lala była taka banalna w każdym swoim słowie, w swoich zachwytach nad Pawłem, który jej wczoraj naprawił telefon, w swej opowieści o planowanej kolacji, którą upichci. Była taka prosta, płytka, pospolita, taka nijaka i bezbarwna, taka... taka mdła. Nic złego, ale i nic ciekawego. W swojej jasnoniebieskiej spódnicy, biało-czarnym swetrze i czarnych kozakach, z niedużą, czarną torebką na ramieniu, z rozpuszczonymi wiśniowymi włosami i tymi szeroko otwartymi, jasnoniebieskimi oczami przypominała laleczkę na wystawie, laleczkę, która może i ładnie wygląda, ale nic poza tym.
Chociaż – chociaż nie, musiał przyznać, że Lala była dość miła. I w gruncie rzeczy nawet ujmująca w tym swoim szczebiotaniu o Pawle, tylko nużąca. I, niestety, nieciekawa.

***

W kolejny poniedziałek Michał wpadł do Pawła, by odebrać swoje płyty z muzyką i oddać pożyczone filmy na DVD. Kiedy wszedł do pokoju kumpla, zobaczył, rzecz jasna, Lalę – siedziała sobie na łóżku, czytała jakąś gazetę i na widok gościa wyraźnie się speszyła. Obustronne „cześć” zabrzmiało tak entuzjastycznie, że Michałowi zrobiło się głupio przed kumplem, ale Paweł wyraźnie nic nie zauważył – albo nie chciał zauważyć. Rozmowa we trójkę się nie kleiła, więc Michał zdecydował się jak najprędzej pożegnać, tych dwoje z kolei uparło się, by go zatrzymać: Lala zaproponowała obiad, herbatę i ciasto, Paweł sok oraz przejrzenie nowych fajnych filmów.
– To napiłbym się soku – powiedział szybko Michał, uznając, że z sokiem pójdzie najszybciej. – I zaraz natychmiast muszę spadać, bo mam masę rzeczy do przeczytania na jutro.
– Ciasta Lali też musisz spróbować, jest genialne – oświadczył Paweł zdecydowanie, na co Lala się rozpromieniła.
– Jasne – zgodził się Michał dla świętego spokoju; to, jak zauważył, wprawiło Lalę w jeszcze lepszy humor – no więc niech jej będzie, laleczce-kuchareczce, w końcu żadnej krzywdy mu nie zrobiła, niech się ucieszy, że najlepszy kumpel jej chłopaka zje i pochwali jej ciasto. Bo był zdecydowany pochwalić, choćby nawet dostał na talerzu kamienny zakalec. Skoro nie da się nawiązać z Lalą innego porozumienia, od biedy może być porozumienie poprzez poczęstunek.
Lala szybko wróciła z sokiem i ciastem dla wszystkich. Ledwo usiadła, usłyszeli dzwonek do drzwi i Paweł z krótkim: „Sorry, starzy wrócili, muszę pogadać z matką” wyszedł.
Zapadła niezręczna cisza. O ile rozmowa we trójkę się rwała, o tyle rozmowa we dwoje w ogóle nie miała racji bytu.
– Bardzo dobre to ciasto – powiedział Michał po krótkiej chwili; rzeczywiście było smaczne. Lala ucieszyła się z komplementu, podziękowała, po czym cisza zapadła na nowo.
– A... jak ci idzie to twoje pisanie? – zagadnęła wreszcie dziewczyna nieśmiało.
– Na razie nic nie piszę – odparł uprzejmie, klnąc kumpla w duchu. O czym jak o czym, ale akurat o tej sprawie Paweł mógł nic jej nie mówić – do diabła ciężkiego, o czymś tak intymnym, ważnym i ciągle nieudającym się mógł naprawdę zamilczeć, czy nie widział, że Lala to zupełnie inny poziom niż Monika i nic nie zrozumie?
– A w ogóle o czym piszesz?
No przecież nie robiła tego na złość, po prostu nie wiedziała, jak on podchodzi do swojego pisania i do rozmowy na ten temat.
– Na razie szukam tematu – uciął stanowczo. „Szuka tematu”, dobre sobie. Gdyby jej powiedział: rozbijam własną dotychczasową formę, zmagam się z poetyką swojego tekstu, walczę z narracją, bo w trzecioosobowej nie mogę znaleźć prawdy psychologicznej, a w pierwszoosobowej nie widzę realności zapisu, a drugoosobowa mimo swoich plusów jest do niczego, gdy chodzi o opisy kultury, a kompozycja szkatułkowa, której mi się ostatnio zachciało, rozwaliła mi całą akcję – gdyby jej to wszystko powiedział, pewnie spojrzałaby na niego tymi swoimi wielkimi, niebieskimi i prościutkimi oczami i tylko powiedziała „Aha...”, tak jak teraz.
Lala zwijała w palcach górny róg okładki trzymanej na kolanach gazety. Michał przyjrzał się uważnie i z lekkim zaskoczeniem stwierdził, że to, co na wejściu odruchowo uznał za jakiś „Cosmopolitan” czy „Avanti”, jest „Newsweekiem”.
– Jest coś ciekawego? – spytał, wskazując ręką na czasopismo. Lala, wyraźnie ucieszona, że krępujące milczenie zostało przełamane i to z jego, a nie jej strony, odparła natychmiast:
– To numer z zeszłego roku, piszą o rozpoczęciu procesu Saddama Husajna. I o zaćmieniu Księżyca z siedemnastego października. I o utrzymanym wyroku skazującym, który dostał Rywin. Oglądałeś to zaćmienie? Bo ty chyba nie lubisz polityki, prawda?
– Nie lubię – zgodził się. – I nie oglądałem, w ogóle o tym zapomniałem wtedy.
I znów zapadła cisza.
Odetchnął z ulgą – Lala pewnie z nie mniejszą – gdy Paweł wrócił. Posiedzieli tak dłuższą chwilę we troje: Lala dołożyła ciasta, namówiła na herbatę, pobiegła, zrobiła, przyniosła, posłodziła Pawłowi, zaproponowała cytrynę Michałowi, skoczyła po serwetki, była wyraźnie w swoim żywiole, zadowolona z siebie, z możliwości dogodzenia swojemu chłopakowi, z okazji do pochwalenia się własnym ciastem.
Michał posiedział dłużej, niż zamierzał, bo naraz uderzyło go coś i chciał uważniej sprawdzić, na ile to tylko chwilowe wrażenie, a na ile coś poważniejszego.
Paweł momentami zdradzał lekkie zniecierpliwienie.
To była myśl, która pojawiła się nagle i podziałała wręcz elektryzująco: Paweł był zniecierpliwiony. Tak, kilkukrotnie odsunął rękę Lali, podawany sobie talerz, serwetkę czy cukiernicę jakoś tak, jakby miał już dość tego usługiwania, raz czy dwa w jego tonie też zabrzmiało coś znużonego czy znudzonego, w spojrzeniu także dawało się odnaleźć jakieś zmęczenie. Tak, Paweł się niecierpliwił, nużył tą troską, tą dziewczyną, która stawiała go na pierwszym miejscu – a co najdziwniejsze, wyraźnie sam sobie nie zdawał sprawy z tego stanu.
No, to jasne, że dopada go znudzenie i zniecierpliwienie Lalą, która nie ma innych bogów przed nim, pomyślał Michał zgryźliwie. A potem spojrzał na Lalę, która właśnie nakładała Pawłowi kolejny kawałek ciasta i mówiła mu, co zrobi na kolację, upiecze makrelę, on tak lubi przecież pieczoną makrelę, z pomidorkiem, prawda?
I naraz Michała ogarnęło ogromne, potwornie silne współczucie. Coś ty, dziewczyno, zawiniła, że pasujecie do siebie jak pięść do nosa i dla niego dowodem miłości jest tak naprawdę stymulowanie go do nowego wysiłku, do pokonywania kolejnej przeszkody i do podwyższania sobie poprzeczki, jak to robiła Monika, jak to zrobiła na przykład niecałe dwa lata temu, witając ich w drzwiach stanowczym: „Chłopaki, zrobimy sobie kurs na przewodnika po Szczecinie, chcecie? Michał, jak rzuciłeś filologię, to masz czas i w razie czego będziesz miał jakąś pracę w odwodzie, ja chcę sobie w wakacje tak podorabiać, a Paweł wreszcie przestanie mówić, że Szczecin to nieciekawe zadupie, jak go dobrze pozna” – a dla ciebie dowodem miłości jest raczenie ukochanego chłopaka frykasami własnej roboty, skakanie wokół niego i spełnianie z wyprzedzeniem jego zachcianek? Co ty jesteś winna, biedna, miła, nijaka Lalu, że nie jesteś silną, zdecydowaną i wyrazistą Moniką?
Co ty jesteś winna, pomyślał ze szczerą litością, że dwudziestoparoletni facet sam nie wie, czego chce i właśnie w najlepsze wykorzystuje cię jako materiał próbny, by sprawdzić, czy to, co możesz mu dać, będzie mu odpowiadało?
Nic nie jesteś winna, Lalu. I nie zasługujesz na tę dotychczasową zgryźliwość, złośliwość i niechęć.
Michał poprosił o jeszcze jeden kawałek ciasta, a przed wyjściem ponownie pochwalił talenty kucharskie Lali. Tyle mógł dla niej zrobić. Więcej nie umiał.

***

LALA

Źle się czuła na tej imprezie. Nikogo nie znała, a poza tym miała co chwila wrażenie, że część osób ją porównuje z tą byłą dziewczyną Pawła, z tą Moniką, o której Paweł kilka razy wspominał. Podobno strasznie zajęta swoimi sprawami, wiecznie bez czasu dla niego, zawsze z wymaganiami.
W gruncie rzeczy Lala była przeciwniczką opowiadania sobie o swoich byłych. No bo co powiedzieć obecnemu chłopakowi o byłym? Jak powie dobrze, to będzie głupio, bo tak, jakby żałowała, że nie jest z tamtym. Jak powie źle, to też głupio, bo trochę tak, jakby się obgadywało kogoś, kto się nie może bronić. Skoro się z kimś było, a już się nie jest, no to chyba jasne, że po prostu coś nie wyszło, i tyle, nie? Więc trochę głupio jej było słuchać o tej Monice, no bo nie mogła być taka zła, skoro Paweł był z nią parę lat, więc po co teraz po dziewczynie jeździć? Na szczęście skończyło się na raptem paru uwagach, potem już temat Moniki nie wracał.
Ale na imprezie Lala czuła się źle. Najgorzej było z tymi przyjaciółkami Moniki – i, jeszcze bardziej, z tym przyjacielem Pawła.
Jak jej Paweł powiedział, że ma bardzo bliskiego i bardzo ważnego kumpla, który nazywa się Michał, to Lala się ucieszyła, no bo taki przyjaciel przecież jest potrzebny. Ale jak jej powiedział, że ten kumpel jest gejem, to się wystraszyła. Najpierw, że Paweł też jest gejem, albo czymś takim, no bo kto się przyjaźni z gejem, jak nie inny gej? Potem jej Paweł wyjaśnił, że to nie tak i Lala się uspokoiła, chociaż nadal miała wrażenie, że to nie do końca takie proste, że o, to mój przyjaciel i nieważne, że woli facetów. W damsko-męską przyjaźń bez takiego erotycznego oddziaływania nie wierzyła, a miała uwierzyć, że w przyjaźni hetero-homo tego nie ma?
No ale Paweł by jej nie okłamywał i nie szukałby sobie dziewczyny, jakby wolał facetów, więc w końcu przestała się zastanawiać nad tą częścią sprawy. Ale nadal miała problem. „Gej” to jej się kojarzyło z takimi wymalowanymi jak dziewczyny facecikami albo z tym, co widziała parę razy w telewizji, na tych relacjach z parad, wymalowani, wszędzie kolczyki, kolorowe ciuchy prawie jak damskie, i w ogóle. Zresztą w szkole i w domu zawsze jak mówiło się „pedał” czy „ciota”, to było to obraźliwe, a ona nigdy żadnego geja tak bezpośrednio nie widziała i nie wiedziała, czego się spodziewać.
Była bardzo zaskoczona – tak pozytywnie – gdy tego Michała zobaczyła. Był wyższy od Pawła, szczupły, całkiem dobrze zbudowany, miał ładną, nieco owalną twarz, ciemnorude włosy, trochę dziwne oczy, takie szare czy zielono-szare, jasną cerę i fajny tyłek, ale to ostatnie Lala pomyślała bardzo po cichu, bo przecież miała Pawła, a Paweł to dopiero miał fajny tyłek! No w każdym razie z wyglądu Michał zupełnie nie wyglądał jak ciota, chociaż w lewym uchu miał trzy kolczyki, ale te kolczyki, jak jej wcześniej mówił Paweł, to Michał miał od pierwszej liceum, czyli zanim został gejem, bo gejem został w trzeciej klasie. To znaczy nie, nie został, dowiedział się, że jest. Nie, też nie – on to sobie uświadomił. Trochę to brzmiało dziwnie, no bo wcześniej co, nikt mu się nie podobał czy podobały mu się dziewczyny, a potem nagle uznał, że to nie to? Ale Lala nie dopytywała zbyt szczegółowo, bo Paweł wyraźnie był zły, że ona nie rozumie od razu i że się dziwi. No więc niech będzie, że kolczyki to swoją drogą, a bycie gejem swoją.
Michał naprawdę był przystojnym chłopakiem i zachowywał się zupełnie normalnie, nikogo nie podrywał ani nie podmacywał, i nie miał żadnych dziwnych odruchów, i mówił normalnie. Tak więc od tej strony wszystko było OK, ale od innej już nie.
Bo Michał jej chyba wyraźnie nie polubił, tak na nią patrzył, jakby z niechęcią. No, Lala sama trochę była sobie winna, wiedziała o tym, bo gdy się z nim witała, on zapytał: „On ci oczywiście mówił, że jestem gejem?”, a ona, zaskoczona jego bezpośredniością – no bo jednak myślała, że to jest dla niego coś, o czym głośno nie mówi, w końcu czym się tu chwalić? – więc ona powiedziała, że no tak, mówił, a potem jak ta głupia wypaliła: „Ale w ogóle nie wyglądasz!”. Głupie to było, chodziło jej o to, że wygląda jak każdy normalny facet i nic złego nie można powiedzieć, ale wyszło głupio i nawet chciała przeprosić, ale Michał już sobie poszedł, a wcześniej spojrzał bardzo mało życzliwie.
Kurczę, a ona naprawdę chciała się zakolegować z najlepszym kumplem swojego chłopaka.
Liczyła, że jakoś się z dziewczynami dogada, ale większość ją tak raczej olewała, a Gosia i Magda nie były zbyt miłe. Znaczy nic nie mówiły złośliwego, ale chyba się z niej podśmiewały po kątach. Lali było przykro; no przecież nie oczekiwała, że nagle wszyscy ją będą lubić i traktować jak swoją, ale niczego im przecież nie zrobiła, po prostu teraz ona była z Pawłem.
Pawłowi nic nie mówiła. Parę razy w czasie imprezy zapytał, jak się czuje, jak się bawi, jak towarzystwo, a ona za każdym razem odpowiadała, że super, że świetnie, że ludzie bardzo mili i już ich lubi. Nie chciała robić Pawłowi przykrości, nie chciała go też stawiać w głupiej sytuacji, bo jakby coś powiedziała na przykład o Magdzie i Gosi, to mogłaby być jakaś kłótnia, a tego nie chciała. Po co. Jest dorosła, sama sobie jakoś poradzi, a poza tym to wszystko jakoś się ułoży.
O, Dominika była miła. Najpierw się trzymała z boku, ale potem pogadały w przedpokoju o ciuchach, Lali się ogromnie podobała jej sukienka, zwłaszcza że samodzielnie zrobiona. Dominika obiecała pożyczyć fajny wykrój na spódnicę, powiedziała, gdzie kupiła te swoje piękne kolczyki, futrzaste pawie pióra, i w ogóle była sympatyczna. Lali trochę ulżyło i starała się przebywać w miarę możliwości w pobliżu Dominiki, bo tu przynajmniej czuła jakieś oparcie.
Z Michałem miała zdecydowanie pecha. Najpierw mu strzeliła ten głupi tekst o normalnym wyglądzie, a potem niepotrzebnie go namawiała do picia szampana. No ale serio, u niej w rodzinie też były osoby, które nie piły alkoholu, a na sylwestra piły chociaż łyczek szampana, bo to przecież tradycja. Trochę to jej się wydało niegrzeczne, takie niepicie mimo bycia częstowanym, i to w taki dzień, i nawet jej przeszło przez głowę, że może on był alkoholikiem i teraz mu nie wolno – tylko, niestety, wyrwało jej się to na głos. To był jej problem: czasem, jak coś ją poruszyło, to od razu to głośno mówiła, a dopiero potem, po zastanowieniu, widziała, że lepiej było się ugryźć w język.
No palnęła, palnęła. Było jej głupio przed Pawłem, przed Michał i przed Dominiką, która akurat stała w progu kuchni i to słyszała. Ale potem na szczęście Dominika dalej była miła, widać rozumiała, że człowiek czasem coś głupio powie, zupełnie niechcący i bez złej woli, po prostu tak jakoś wyjdzie.
Starała się być dla wszystkich miła i dla każdego zrobić coś przyjemnego, nawet nie po to, żeby ją polubili, ale żeby Pawłowi było przyjemnie, że umie dbać o jego gości. No to roznosiła jedzenie, picia, tej narzeczonej Krzyśka zrobiła miętową herbatę, jak się dziewczynie niedobrze zrobiło po zjedzeniu masy ciastek zaraz po pizzy, chłopakom wygrzebała dodatkowe popielniczki, pożyczyła Magdzie swój sweter, który na wszelki wypadek wzięła z domu, bo Magda na tarasie marzła, a koniecznie chciała tam siedzieć, bo gwiazdy pięknie świeciły, no i w ogóle starała się pilnować, jak Paweł, by wszyscy mieli wszystko, czego potrzebowali.
Na szczęście kaczka gościom smakowała. Pieczona kaczka nadziewana jabłkiem i szynką jako danie sylwestrowe była pomysłem Lali, Paweł się zdziwił, jak to usłyszał, ale się od razu zgodził. Kaczkę to Lala robiła z zamkniętymi oczami i jak już wszyscy mieli dosyć tych pizz, chipsów, ciastek i chrupek, jak się natańczyli i porządnie zgłodnieli, to każdy nabrał apetytu na porządny kawałek mięsa. Podniesiona na duchu sukcesem, Lala postanowiła zmierzyć się z tym, czego się obawiała, więc poszła poszukać Michała.
No tak, bo ten Michał ją naprawdę onieśmielał i naprawdę się go trochę bała. Dziwnie patrzył – jakby chciał człowieka przewiercić na wylot. Był ważnym przyjacielem Pawła, więc jego zdanie na jej temat na pewno się liczyło. No i Lala chciała mu pokazać, że nic nie ma do jego orientacji, a tamto to była tylko nieprzemyślana uwaga.
Michał rozmawiał na schodach z Dominiką. To był fart: Lala najpierw zaproponowała kaczkę Dominice – w końcu kobiecie, więc nie było niegrzeczne, że jej najpierw – a kiedy Dominika tak się ochoczo zgodziła, Lala zwróciła się z tym samym pytaniem do Michała.
Michał znów dziwnie spojrzał, ale jakoś tak jakby trochę inaczej, mniej niechętnie. Milczał przez chwilę i Lala już się zastanawiała, czy powtórzyć, bo może za cicho mówiła, ale on naraz powiedział, że też chce i też wcześniej kaczki nie jadł. I uśmiechnął się do niej, po raz drugi w trakcie całej imprezy, a po raz pierwszy tak naprawdę miło.
Może mu Dominika coś powiedziała. Chyba nawet na pewno, więc Lala ucieszyła się, że już wcześniej odłożyła dla niej jeden z najsmaczniejszych kawałków; z pewnością miała u Dominiki dług wdzięczności.
A Paweł zajadał się tą kaczką, aż mu się uszy trzęsły, warto się było narobić.

***

Bardzo lubiła spędzać z Pawłem czas; teraz, gdy robili razem zakupy w Realu, czuła się naprawdę super, bo robienie zakupów to taka codzienna rzecz i jak się ją robi z ukochanym chłopakiem, to jest przyjemniejsza, a poza tym widać od razu, że to poważny związek, a nie jakiś chwilowy podryw. Kupili właśnie mięso na spożywczym, bo Lala obiecała na kolację zrazy, i mieli już jechać dalej, po chleb, gdy Paweł zamachał ręką, mówiąc jednocześnie: „Zobacz, Michał”.
– O, jak fajnie – powiedziała Lala wbrew sobie. Miała nadzieję, że na machaniu się skończy, ale Michał podszedł do nich i chwilę gadali. Znów się tak uważnie wpatrywał i Lala, speszona, no bo o co mu tym razem chodziło?, zaczęła nerwowo opowiadać o tych zrazach, o tym, co u niej i Pawła, o takich różnych drobiazgach, które jej akurat przyszły na myśl. Nie chciała wyjść na jakąś mrukliwą ciumcię, a poza tym nie za bardzo jednak wiedziała, jak się rozmawia z gejem. No bo on w końcu lubił dziewczyny czy nie? Na imprezie z kilkoma tyle gadał, żartował, czasami to się wydawało, że wręcz flirtuje, tak może na żarty, ale jednak, a do facetów się zachowywał bardzo z dystansem, tylko z Pawłem pozwalał sobie na więcej i przez to Lali ze dwa-trzy razy przeszło wtedy przez głowę znów to niepokojące podejrzenie, że może oni... a raczej, że może on, Michał, coś ma do Pawła i żeby mu tylko kiedyś nie wyciął jakiegoś numeru...
No i studiował kierunek, o którym Lala nie miała zielonego pojęcia, więc tu też nie było o czym zagadać. Poza tym po tej swojej uwadze o normalnym wyglądaniu trochę się bała, że znów coś pechowo chlapnie. No i jednak Michał był taki średnio sympatyczny. Szkoda, że nie spotkali w tym Realu Dominiki.
Co prawda w sklepie wydawał się mniej straszny i bardziej zwyczajny, pewnie dlatego, że też był, jak oni, w takiej normalnej, codziennej sytuacji. Gdyby Lala nie wiedziała o jego orientacji, to w życiu by nie powiedziała, że pe... że to gej. Mimo wszystko jednak Michał nie wzbudzał w niej zbyt wielkiej sympatii.
Ale Paweł wyraźnie się cieszył z widoku kumpla, więc Lala starała się być tak miła, jak tylko umiała, bo co miała swojemu chłopakowi robić przykrość. No i w końcu czym jest jakieś może niezbyt fajne spotkanie, jak się ma w planach na wieczór wspólną kolację, wspólną noc i wspólny poranek, bo rodzice Pawła wybrali się do znajomych na posylwestrowe świętowanie czyichś imienin, a Radek postanowił nocować u swojej dziewczyny?
I Lala, ucieszona czekającym ją przyjemnym wieczorem, rozmawiała dalej z Michałem, póki ten się nie pożegnał, mówiąc, że musi odszukać swoją ciocię, żeby ta nie tachała czegoś, skoro on ma koszyk.
Jak sobie poszedł, Lali ulżyło. Pogłaskała obejmującą ją w pasie dłoń Pawła i powiedziała, że Michał to bardzo fajny chłopak. Paweł był wyraźnie z tej uwagi zadowolony.

***

Siedzieli sobie z Pawłem w pokoju, przytuleni; Lala miała okres i seks odpadał, zawsze w czasie okresu czuła się gruba, rozdęta, kompletnie nieatrakcyjna i mimo dwóch Ibupromów brzuch ją dalej trochę bolał, i nastroju też nie miała – ale Paweł był kochany, rozumiał to, powiedział, że jasne, niech się do niego po prostu przytuli i właśnie, że bardzo ładnie wygląda – i tak sobie siedzieli, on czytał najnowszy numer „Auto Świata”, a ona jakiś stary egzemplarz „Newsweeka”, który od czasu do czasu lubiła przejrzeć, bo artykuły były ciekawe, zwłaszcza te o społeczeństwie i polskiej polityce. Fajnie było, chciałaby tak każdego dnia z nim siedzieć, przynajmniej trochę.
Niestety, jak mówią mądrzy ludzie, wszystko, co dobre, kiedyś się kończy. Teraz też się skończyło: Michał przyszedł z płytami.
Nie że chciałaby, żeby w ogóle nie przychodził. Po prostu wolałaby, żeby przychodził do Pawła wtedy, kiedy jej nie ma, żeby się Pawłem podzielili, o właśnie tak, podzielili się: ona z Pawłem osobno, on z Pawłem osobno. Najfajniej by było. Znaczy może nie najfajniej, ale najwygodniej.
No ale jak już przyszedł, to nie chciała być niemiła, zwłaszcza że Pawłowi byłoby przykro. Poczęstowała Michała ciastem – jakoś pewniej się czuła, gdy mu podawała ten sernik, trochę jak pogromca lwów, który trzyma w ręku dobry bicz, zresztą zawsze była zdania, że ludzi łatwo ująć jedzeniem, robią się wtedy uprzejmiejsi, jak się ich nakarmi. Dlatego czasami śmiała się do koleżanek, że marzy jej się własna wielka restauracja, żeby ulepszać ludzi. No w każdym razie Michał ciasto wziął, i chwała Bogu, bo jak Paweł po chwili wyszedł, to przynajmniej to ciasto dawało jakiś pewny punkt. Jak je pochwalił, to Lala nawet chciała zapytać, co lubi najbardziej jeść i gdzie lubi chodzić z kolegami na piwo i wyżerkę, ale nie zapytała. No bo raz, wstydziła się. Wiedziała, że Michał czyta strasznie dużo strasznie trudnych książek o książkach i tak dalej, i że pisze – raz jej Paweł cos pokazał, w wielkiej tajemnicy i pod warunkiem, że nie zdradzi się, że czytała, bo Michał nie pozwalał i byłby zły, i w ogóle nie był z tego opowiadania zadowolony, więc nie wolno się przyznawać. Opowiadanie było... dziwne. Znaczy fajne, fantasy, Lala ogromnie lubiła fantasy, bo mogła się tak przyjemnie oderwać od codzienności i powyobrażać sobie różne dziwne światy, ale w tym opowiadaniu to więcej było gadania o pisaniu jakiejś wielkiej Świętej Księgi, niż coś się działo. Trochę to było napuszone i momentami naprawdę dziwne, Lala podejrzewała, że pewnie za mało się zna na tych rzeczach, o których pisał Michał. Przez to wszystko wstydziła się go pytać o takie zwykłe, codzienne rzeczy, żeby nie pomyślał, że jest głupkowata.
Kulturoznawstwo to brzmiało bardzo ciekawie i o to by go chętnie zapytała, co on w ogóle studiuje i co będzie po tym robił, i jak to jest tak uczyć się o kulturze, i czy tylko o naszej, czy o innych też – no ale też się krępowała. Nie chciała, żeby ją wyśmiał. To by było nieładne, on na pewno też nie wie, czego się dokładnie uczy na turystyce i rekreacji, no ale...
W ogóle gdy na nią patrzył, odnosiła wrażenie, że jej nie lubi i nie ma o niej dobrego zdania. Nie wiedziała, czy bardziej chodziło o to, że ona nie jest Moniką, czy o to, że on jako gej nie lubi dziewczyn, czy o coś jeszcze innego.
No właśnie, z tą jego orientacją też miała problem. Główny bohater opowiadania Michała był wyraźnie gejem i to Lalę trochę zakłopotało, bo tak w sumie wywlekać to bycie gejem to może trochę niestosowne... A z drugiej strony, pomyślała, gdy skończyła czytanie, to właściwie dlaczego nie, w końcu jak ona sobie czyta chętnie o romansie dziewczyny z chłopakiem, to pewnie taki Michał równie chętnie czyta o romansie chłopaka z chłopakiem, bo to dla niego bliższe. Więc może Lala nie zamierzała na siłę szukać kolejnych książek o gejach, ale uznała, że jak kiedyś taka jej się przypadkiem trafi, to czemu nie, dla odmiany raz na jakiś czas może przeczytać. O dziewczynie z dziewczyną chybaby nie umiała, ale może też się myliła, w końcu to czyjaś historia miłosna.
W sumie to nawet miała ochotę zapytać o to Michała, powiedzieć mu o tych swoich wrażeniach, ale ani myślała próbować. Raz już się wygłupiła z tym „ale ty wcale nie wyglądasz”, teraz pewnie by się kompletnie pogrążyła. A poza tym musiałaby się przyznać, że czytała to opowiadanie, no i Michał obraziłby się na Pawła, a do tego nie chciała doprowadzić. Zawsze uważała, że dziewczyny, które za wszelką cenę chcą skłócić swoich facetów z ich kumplami, są żałosne. Ona by nie chciała, żeby Paweł napadał na jej przyjaciółki, więc czemu sama miałaby coś takiego robić?
W każdym razie nie miała pojęcia, o czym z Michałem rozmawiać, on też widocznie nie chciał, i Lala strasznie się męczyła, gdy tak siedzieli sam na sam. Okropnie niewygodnie. I ciągle miała wrażenie, że on ją porównuje z tą Moniką, oczywiście na jej, Lali, niekorzyść.
Michał był zdecydowanie dziwny: i przez tę swoją orientację, i przez te swoje studia, i przez to swoje niepicie alkoholu, i przez sposób, w jaki mówił, i przez dziwne żarty, takie jakieś... no, dziwne – i przez to swoje opowiadanie.
I nadal Lalę onieśmielał. Niby normalny czy prawie normalny chłopak, ale jakoś tak działał, że czuła się, jakby siedziała na ustnej maturze z niemieckiego. Była taka przygotowana, a jak usiadła przed komisją i popatrzyła na nauczycieli, to naraz wszystkiego zapomniała i miała tylko taką czarną dziurę w głowie, nie wiedziała zupełnie, co robić. Wtedy na szczęście to trwało chwilę, potem się uspokoiła, ale jak Michał ją tak przewiercał wzrokiem, to znów się czuła jak z tą dziurą w myślach i nie umiała nic wykombinować.
Jednak to pochwalenie ciasta trochę ją podniosło na duchu, więc tak ogólnie, ostrożnie, zapytała, jak mu idzie pisanie i o czym pisze. Ale Michał wyraźnie był niezadowolony, miał jakąś taką minę, więc jak powiedział, że teraz szuka tematu, to Lala dalej nie dopytywała.
Zgięła parę razy rożek kartki z „Newsweeka”. To był taki nerwowy odruch, jak się denerwowała, to zawsze skubała jakiś papier. Na pisemnej z polskiego wszystkie rogi brudnopisu pomiętosiła. Michał nagle zapytał, czy piszą coś fajnego i Lala poczuła ulgę: no wreszcie jest o czym pogadać! Więc mu powiedziała, jakie są artykuły i zapytała, czy widział to zaćmienie z października – ale on tylko krótko odpowiedział, że nie widział, a polityki nie lubi, no i znowu milczeli. Strasznie to było męczące.
Paweł wreszcie wrócił i Lala miała ochotę go uściskać. Dołożyła obu chłopakom ciasta, zrobiła herbaty, fajnie się tak zajmowało swoim chłopakiem i jego gościem. Tylko właśnie szkoda, że Michał był gościem Pawła, a nie Pawła i jej. Ale może w końcu się jakoś dogadają? W sumie żałowała, że nie zapytała go przy tym „Newsweeku”, jakie on gazety czyta, zapyta następnym razem.
Oparła się ramieniem o ramię Pawła. Paweł miał bardzo seksowne mięśnie i bicepsy, i wyćwiczone mięśnie brzucha, aż miło było popatrzeć i dotknąć. Nawet jak się nie miało ochoty na to, żeby się kochać, to po prostu przyjemnie było wiedzieć, że ma się takiego przystojnego chłopaka.
Paweł chyba miał już trochę dość tej wizyty Michała, bo ze dwa czy trzy razy wydawał się na moment znudzony czy taki trochę zdenerwowany. Lala pogłaskała jego rękę, a potem nałożyła Michałowi kolejny kawałek ciasta. Sam chciał. To było miłe.
A potem jeszcze na pożegnanie znów powiedział, że ogromnie mu smakowało i że Lala świetnie piecze. To też było miłe. I Lala pomyślała, że jednak jakoś się zdołają w przyszłości dogadać, widać po prostu potrzeba czasu.
I Lala była zdecydowana się z Michałem zakolegować. Nie musieli się przecież jakoś ogromnie przyjaźnić, wystarczy, jak się będą umieli dogadać, tak żeby nie męczyli się w nawzajem swojej obecności. A i Pawłowi na pewno będzie przyjemnie.

***

INNY

To był ostatni czwartek przed sesją, co się czuło: tu wpis, tam oddanie pracy zaliczeniowej, kłótnia w grupie na temat terminu egzaminu, pożyczanie brakujących notatek, kolejka do ksero ciągnąca się przez cały bufet, w bibliotece tłok o takich godzinach, w jakich na co dzień ludzi było niewielu. Po wyjściu z uczelni Michał pojechał na plac Lotników, żeby odebrać zamówione książki na zaliczenie wstępu do kultury, poetyki opisowej, historii filozofii i teatru. Nieco niechętnie wysiadł z tramwaju – to był jeden z tych nowych, kupionych od Niemców, żółty, dobrze ogrzewany, z wygodnymi, miękkimi siedzeniami, więc gdy się rozsiadło i położyło obok torbę wypchaną kserami, aż się nie chciało ruszać z miejsca. Co prawda zimę i niskie temperatury Michał lubił, ale akurat tego dnia był niewyspany i głodny, więc źle reagował na chłód.
Biblioteka na Lotników znajdowała się w pawilonie handlowym pochodzącym z czasów późnego Gomułki. Był to duży, jednopiętrowy budynek, niezbyt atrakcyjny – ot, długaśny, szary kwadrat, trochę przysadzisty i przypominający kiepski statek kosmiczny z kiepskich filmów science fiction z lat siedemdziesiątych czy osiemdziesiątych: oba poziomy były niemal całkowicie przeszklone, kilka szyldów oraz niebieskie futryny i okien Telekomunikacji Polskiej trochę ożywiały szarość pawilonu, a stercząca na górze konstrukcja, przypominająca ni to za małe skrzydła, ni to za duże anteny, dodawała całości dość fantastycznego wyglądu. Filia dwudziesta ósma Miejskiej Biblioteki Publicznej była na piętrze; w oknach, zza zdobiącego je wielkiego napisu „BIBLIOTEKA”, dało się dojrzeć szeregi półek zastawionych książkami.
Lubił tę filię: pomieszczenie było duże, regały stały wzdłuż ścian i prostopadle do nich, co dawało szansę wędrowania od działu do działu. Co prawda stanowisko bibliotekarek umieszczono tak, by mogły one uważnie obserwować większość tego, co się działo w bibliotece, ale Michał nigdy nie miał poczucia, że jest obserwowany czy pilnowany – sam nie wiedział, czy dlatego, że pracownice były miłe, czy dlatego, że miały za dużo roboty, by wodzić oczami za wypożyczającymi, czy po prostu dlatego, że atmosfera w bibliotece na Lotników wydawała mu się zawsze szalenie... biblioteczna właśnie. Pachniało książkami, odnosiło się wrażenie wewnętrznego rozleniwienia, parę osób wędrowało a to z książką w ręku, a to z torbą na ramieniu, a to siatką na zakupy, bibliotekarki obsługiwały kogoś, układały zwrócone tomy, odbierały telefony – wszystko odbywało się w swoistym spowolnieniu, zupełnie jakby po wejściu do filii na Lotników człowiek wchodził w inne, spokojniejsze tempo.
Michał odebrał swoje zamówienia, z żalem stwierdził, że konta ma już pozapychane na amen i dopóki nie skończy się sesja, nie ma co marzyć o wypożyczaniu czegoś niesesyjnego, po czym, z torbą wypchaną książkami, zaczął obchód. Nie umiał korzystać z biblioteki jak ze sklepu: wejść, wziąć swoje i wyjść. Jeżeli nie mógł nic wypożyczyć, mógł chociaż popatrzeć, powdychać, posłuchać tej bibliotecznej atmosfery – no i namierzyć coś, na co się rzuci w wolnym czasie.
Zerknął na półkę z nowościami wydawniczymi, zahaczył na moment o języki obce i ruszył do znajdującego się naprzeciwko działu z historią kultury. Po drodze musiał minąć stojące prostopadle do ścian regały z poezją, dramatami i literaturą czeską; wepchnął ręce do kieszeni kurtki, żeby go nie kusiło sięgnięcie po Kunderę i Hrabala, bo przecież nawet z kartą biblioteczną ciotki i pożyczoną kartą Sebastiana nie miał szans na wzięcie czegokolwiek poza zamówieniami. Po sesji, obiecywał sobie, rzuci się na Czechów i przez cały wolny czas przed nowym semestrem będzie siedział z nosem w beletrystyce.
Dosłownie na moment skręcił w prawo, żeby spojrzeć – tylko tak, na chwilę, dla przyjemności – na półki z fantastyką – i stanął oko w oko z Lalą. Dziewczyna Pawła, w białej, dość krótkiej kurtce z futrzanym kołnierzem i w czarnych kozakach za kolano, trzymała w rękach trzy książki; na wierzchu widać było „Pani McGinty nie żyje” Agathy Christie. No tak, kryminały stały tuż obok fantastyki – choć kto by się spodziewał, że Lala czytuje kryminały, a nie harlequiny?
Nie był zachwycony. Już gdzie jak gdzie, ale w bibliotece człowiek chciałby mieć spokój od perypetii miłosnych kumpla.
Lala na widok Michała poczuła się nieco zakłopotana. No nie, tak sam na sam na mieście to już w ogóle nie wiadomo, jak zagadać. Ale skoro miała w rękach książki, a on studiował coś bardzo książkowego, to jednak jakiś punkt zaczepienia był, więc zapytała go, czy lubi Christie. Lubił, powiedział, że może tak bardzo dużo jej nie czytał, ale te książki, które znał, to mu się podobały. Lala odetchnęła z ulgą – no wreszcie coś!
– A to znasz? – spytała, chowając Christie pod spód i pokazując dwa tomy McCalla Smitha. Michał powiedział, że nie, więc Lala opowiedziała: – To są superkryminały, takie właściwie kryminały i obyczajowe, wszystko się dzieje w jednym z krajów afrykańskich. Bohaterka w pierwszym tomie zakłada pierwszą Kobiecą Agencję Detektywistyczną w swoim mieście i zaczyna rozwiązywać zagadki, ale to są takie zwyczajne zagadki, część jest związana z kulturą tego kraju, i w ogóle jest mnóstwo fajnych opisów tego kraju, jego kultury i ludzi. – Michał wydawał się zainteresowany, więc ucieszyła się i dodała: – Jedna z zagadek to zniknięcie chłopca, który mógł byś porwany przez jakiegoś szamana czy kogoś takiego, który mógł go zabić, żeby z jego ciała zrobić takie talizmany mające moc chronienia właściciela. A główna bohaterka, ona się nazywa mma Ramotswe, przeżywa piękną historię miłosną, ale taką normalną, nie żadną wydumaną, i ma niesamowity charakter, jest bardzo nowoczesna, jak chodzi o myślenie o kobietach, ale poza tym to taka bardzo afrykańska, tamtejsza, i wyraźnie jest przywiązana do swojego kraju.
Michał słuchał, kiwał głową, wziął od Lali książki, przewertował je, zapytał o coś – i gdy Lala odpowiadała, taka wesoła, widać zadowolona, że rozmowa się nieźle klei – zrobiło mu się trochę głupio. Przejrzał jeszcze raz trzeci i czwarty tom „Kobiecej Agencji Detektywistycznej Nr 1”, oddał dziewczynie i słuchał dalej, bo Lala właśnie postanowiła mu opowiedzieć, jak botswańska pani detektyw zatrudniła maszynistkę.
Tak, zrobiło mu się głupio, bo przecież kilka minut temu dałby głowę, że Lala poza jakimiś harlequinami nie miała w ręku porządnej książki, jeśli nie liczyć lektur szkolnych, co i tak wątpliwe. Kryminały Christie i McCalla Smitha nie były wprawdzie na tym samym poziomie co Márquez, Kundera czy Dostojewski, ale, na litość boską, nie były też grafomańską produkcją, czy raczej reprodukcją klisz. A tu jeszcze Lala się zachwyca tym, jak pięknie są opisywane elementy kultury afrykańskiej w powieściach McCalla Smitha i jaka Christie bywa złośliwa w stosunku do swoich rodaków, bo w tych tomach, w których pojawia się Herkules Poirot, ciągle im wytyka obsesyjną niechęć do obcokrajowców...
Chyba coś za łatwo i za wygodnie doczepił Lali etykietkę „różowa słodka idiotka”.
– A w ogóle co u ciebie? – spytała Lala, gdy uznała, że tyle opowiadania o ulubionych kryminałach wystarczy, bo jeszcze niechcący wygada, kto gdzie zabił i w razie czego popsuje Michałowi niespodziankę przy czytaniu. – Bo ja właśnie dzisiaj miałam koszmarne koło i chyba mi dobrze poszło, to sobie pomyślałam, że sobie wieczorem coś fajnego poczytam, bo jutro mam tylko jedne ćwiczenia, samo wpisanie zaliczenia, i potem będę musiała kuć na egzamin. A ty?
– Mam długie okienko – odparł Michał, starając się nie patrzeć w kierunku kuszącego grzbietu „Doskonałej próżni” Lema. Co prawda już to czytał, ale chętnie by powtórzył. – Wpadłem odebrać parę książek, których potrzebuję do egzaminu, a teraz muszę wreszcie coś zjeść, bo od rana jadę tylko na jednym Marsie.
– Zapomniałeś forsy?
– Mówić szczerze, po prostu nie miałem kiedy zjeść – wyjaśnił. – Wiesz, zajęcia, ksero, ganianie przez cały budynek za koleżanką, która miała moje kserówki. – Wzruszył ramionami. – Jak wpadam w ten rytm, to zwyczajnie zapominam o jedzeniu i dopiero w jakimś momencie dociera do mnie, że mi się żołądek z głodu w supeł skręca. Teraz mam okienko od dwunastej do siedemnastej. To zwykle wkurzające, ale teraz akurat się przyda, wpadnę do domu i coś wygrzebię z lodówki, a jak nic nie będzie, bo ani ja, ani ciotka nie mieliśmy ostatnio ochoty taszczyć jakichś dużych zakupów, to zjem coś w Mak-Kwaku. – Zastanowił się przez krótką chwilę. – Chyba nawet daruję sobie to grzebanie w lodówce i od razu pójdę do Mak-Kwaka, skoro jest po drugiej stronie ulicy.
Lala popatrzyła na niego współczująco. To nic wesołego ani miłego, tak na głodnego ganiać po zajęciach. Michał wydał jej się sympatyczniejszy i normalniejszy: raz, że jednak dało się z nim pogadać jakoś tak miło i ciekawie, a dwa, faceci zawsze ją rozczulali tą swoją nieudolnością zatroszczenia się o samych siebie. I w jednej chwili Lala zdecydowała się na coś, o czego wymyślenie wcześniej w życiu by się nie podejrzewała.
– To ja cię zapraszam na obiad – powiedziała stanowczo. – Mieszkam na Mariackiej, to przecież niedaleko. – Michał wykonał taki gest, jakby chciał odmówić, więc dodała szybko: – Serio, to blisko i zjesz cos normalnego, nie jakieś tam frytki na starym oleju czy coś.
Nie dała sobie odmówić: jakoś miała wrażenie, że to ważne, że może w ten sposób jakoś się dogadają, że po prostu przestanie się go obawiać, gdy chwilę dłużej i na spokojniej z nim pogada. W każdym razie miała taką nadzieję.
Michał nie był zbyt zachwycony pomysłem, ale perspektywa zjedzenia czegoś porządnego i domowego zamiast fastfoodowego okazała się zbyt kusząca. Poza tym – no, poza tym, tak z ręką na sercu, czuł się to Lali nieco winny. Skoro nie potrafił w inny sposób być dla niej miły, mógł spróbować chociaż w ten „gastronomiczny”, wyraźnie dziewczynę cieszący.
Drogę przebyli w milczeniu – chłód na dworze nie zachęcał do rozmów, w każdym razie Michał to tak sobie wytłumaczył i z czystym sumieniem wyłączył się na Lalę oraz wszystko dookoła. Chodziło mu po głowie coś jeszcze bardzo niejasnego, z czego może w końcu wyszedłby taki tekst, o jakim marzył, w pełni satysfakcjonujący i pozwalający wreszcie stwierdzić, że tak, znalazło się swój kierunek, swoją niszę, swoje kreacje świata.
Jak się szło razem, to to milczenie tak nie ciążyło, w każdym razie nie Lali. Michał chyba był zmęczony, no i pewnie głodny, a może coś sobie wymyślał – jego sprawa i jego prawo, Lala też nie lubiła, gdy się jej jakieś ważne rozważania przerywało jakimś gadaniem. Poza tym właśnie zaczęła się zastanawiać, czy w tym ostatnim pytaniu na kole z planowania marketingowego nie napisała trochę za bardzo ogólnikowo, bo doktor Kwiszczyńska była strasznie cięta na takie ogólne odpowiedzi i potrafiła pokreślić całą pracę uwagami w rodzaju: „A gdzie konkrety, wyjechały z polskimi hydraulikami do Irlandii?”, „Lanie wody jak na pożar” albo „Ogólne to jak orędzie noworoczne prezydenta”, to ostatnie Lala przeczytała na swoim poprzednim kole w połowie semestru. No więc teraz łamała sobie głowę, czy ta odpowiedź była konkretna i czy nie miała za mało przykładów, bo to też ważne.
Droga z Lotników na Mariacką nie była zbyt długa; gdy przeszli przez plac Żołnierza Polskiego, mijając Pałac pod Głowami, Michał rzucił tęskne spojrzenie na ten duży, jasnożółty, klasycystyczny budynek pochodzący z końca siedemnastego wieku. Tu właśnie mieścił się klub Trzynastu Muz, a przede wszystkim redakcja „Pograniczy”, które Michał regularnie czytał i do których sam miał ochotę kiedyś pisać. Kiedyś, kiedyś... Spojrzał przed siebie – w oddali było widać białe mury i jedną z zielonych kopuł Zamku Książąt Pomorskich. Dawno nie był w Filharmonii na Zamku. Wyciągnąłby w tę niedzielę Sebastiana, w końcu to dopiero w południe, więc Sebastian będzie mógł się wyspać.
Lala lubiła chodzić placem Żołnierza. Mijali właśnie ulicę Staromłyńską, na której było Muzeum Narodowe, to znaczy jakaś jego część, i w ogóle cała ulica Staromłyńska była śliczna, budynki były ładnie odnowione, niektóre chyba dziewiętnastowieczne, i nawet chodniki były tam w dobrym stanie, i sama ulica też, jak rzadko gdzie w Szczecinie, bo niestety ulice w Szczecinie to masa dziur. Ale nie, to nie tak, że Lala nie lubiła Szczecina, bo lubiła. Tylko Szczecin był strasznie zaniedbany, gdyby wsadzić trochę pieniędzy w różne remonty zabytków i zrobienie takiego prawdziwego „centrum starówkowego” czy czegoś w ten deseń, wyraźnego serca miasta, i przygotować kilka naprawdę odstrzałowych szlaków turystycznych, to normalnie tłumy by tu waliły. Rany, przecież tu potrafi być tak nastrojowo, gdy się na przykład w czasie świąt władze miasta postarają! O, na deptaku Bogusława na przykład, przecież jak tam się pozawiesza różne światełka między dwoma szeregami kamienic naprzeciwko siebie, każda restauracja, kawiarnia i tak dalej poustawia różne ozdóbki w oknach i dorzuci się coś ładnego przy fontannie czy tym wielkim, chyba zabytkowym zegarze, i poowija te wyglądające jak z dziewiętnastego wieku latarnie, to normalnie jest jak w bajce, ładniej niż w tych wszystkich amerykańskich filmach gwiazdkowych.
Skręcili w Mariacką. Starsze, dość ładnie odremontowane, niewielkie kamieniczki stały obok współczesnego, trzypiętrowego bloku, pomalowanego w pionowe pasy, naprzemiennie ciemnopomarańczowe i żółte. Lala mieszkała w tym żółtym pionie, na drugim piętrze. Rodzice byli w pracy, a siostra w szkole, wyjaśniła, gdy weszli do mieszkania. Rozebrali się w przedpokoju, niedużym, trochę wąskim, ale elegancko wyłożonym jasnobrązową boazerią; białe, do połowy przeszklone dwoje drzwi po lewej i jedne po prawej, prowadzące do pokojów, były zamknięte, i dobrze, bo rodzice nie lubili, gdy ktoś obcy zaglądał do ich pokoju, gdy ich nie było, Lala swojego łóżka rano nie zdążyła posłać, a Ada to w ogóle zawsze miała taki syf, jakby ją właśnie tajfun nawiedził. Zanim wpuściła gościa do łazienki, by umył ręce, Lala rozejrzała się na wszelki wypadek, bo jej siostra miała zwyczaj rzucać brudne skarpetki tam, gdzie stała, czyli nie do kosza na brudną bieliznę, ale tym razem na szczęście nie było obciachu. Potem wprowadziła Michała do znajdującej się obok kuchni – dużej, z beżowymi tapetami w małe dzbanuszki i kiście owoców, z wielkim oknem i parapetem zastawionym doniczkami z kwiatami. Na środku kuchni stał, przykryty biało-niebieskim obrusem, prostokątny stół, a przy jego dłuższych bokach po dwa wysokie, drewniane krzesła. Lala odsunęła jedno z krzeseł i poprawiła leżącą na nim poduszkę w niebieskiej powłoczce. Jak to dobrze, że akurat wczoraj pogoniła Adę i razem sprzątnęły kuchnię, przynajmniej się teraz wstydzić nie musi, że podłoga nieumyta czy okno brudne.
– No, to siadaj sobie – zaprosiła uprzejmie i podeszła do lodówki, by zająć się przygotowywaniem obiadu. – Mam nadzieję, że lubisz bigos z białą i kiszoną kapustą?
– Jasne – odparł Michał machinalnie, usiadł i stopą wepchnął plecak pod krzesło. Dopiero po chwili uświadomił sobie, co właśnie usłyszał. – Czekaj, bigos? Daj spokój, wystarczy mi trochę ziemniaków, kiełbasa czy jajko sadzone.
– A tam, jajko – roześmiała się dziewczyna. – To jest super. A poza tym mam już zrobiony, teraz wystarczy tylko odgrzać część, to u mnie w domu zwykle na trzy dni wystarcza. Moi rodzice go uwielbiają, tylko Ada, moja siostra, tego nie je, bo jest wegetarianką, to dla niej robię osobną wersję, bez mięsa. Taki śmieszny biogs bez kiełbasy, w sumie sama kapusta, ale ona tak lubi.
Lala uwijała się jak zawodowa kucharka, coś wstawiała do piekarnika, coś kroiła, coś mieszała, coś doprawiała, śmigała od lodówki do kuchenki i z powrotem, wyraźnie w swoim żywiole. Po dłuższej chwili rozłożyła na stole serwetki, sztućce, talerz z pokrojonymi w cząstki pomidorami i ogórkami, filiżanki z herbatą, miseczkę z musztardą, wreszcie – dwa wielkie talerze, wypełnione po brzegi dymiącym bigosem. Michał pokręcił głową.
– Wygląda niesamowicie – przyznał. – Czuję się jak w restauracji.
Lala, cała w skowronkach, usiadła naprzeciwko i uśmiechnęła się promiennie.
– Dzięki. – W jej tonie słuchać było coś na kształt zawodowej dumy. – Smacznego. Ja uwielbiam gotować.
No tak, pomyślał Michał odruchowo, a co ty innego możesz uwielbiać, jak nie stanie przy garach i skakanie wokół swojego faceta. Chociaż nie – musiał przyznać, że mogła jeszcze lubić czytać niezłe kryminały. Zawsze to jakiś krok ponad przyziemne rzeczy.
– Zwłaszcza dla kogoś – ciągnęła Lala, biorąc sztućce do rąk. – W domu właściwie zawsze ja gotuję, chyba od połowy liceum. Fajnie się tak eksperymentuje z nowymi rzeczami, wiesz? – Nie zaczęła jeszcze jeść, bo uważała, że to nieładnie zaczynać przed gościem, a poza tym chciała zobaczyć minę Michała, gdy ten już spróbuje. Mina dogodziła jej dumie: chłopakowi wyraźnie smakowało, bo pochwalił i szybko wrócił do jedzenia. No, teraz Lala mogła sama też już spokojnie jeść, z czystym sumieniem i satysfakcją. – Bardzo lubię robić jakieś nowe rzeczy – podjęła po chwili – na przykład z gazet, ale też z głowy. Czasami to żałuję, że jednak nie poszłam do szkoły gastronomicznej.
– A gdzie poszłaś? – spytał Michał ze szczerym zainteresowaniem. Dziwne, jakoś dotąd w ogóle nie myślał o Lali w kategoriach nauki policealnej; miał chyba wrażenie, że całe jej życie skupia się na chodzeniu z Pawłem, gotowaniu mu, malowaniu paznokci, oglądaniu filmów i może czytaniu jakichś gazet w rodzaju „Cosmopolitan”.
– Paweł ci nie mówił? – zdziwiła się. – Na turystykę i rekreację, na ekonomicznym. Jestem na pierwszym roku. Na pierwszym stopniu.
– Chyba coś mówił, rzeczywiście – skłamał Michał szybko, bo w twarzy dziewczyny dostrzegł coś na kształt nieprzyjemnego zaskoczenia.
Paweł nie mówił mu ani słowa. Jakoś Lala poza byciem „nową dziewczyną, lepszą od Moniki” nie zaistniała w rozmowie – ani ze strony Pawła, ani, żeby być uczciwym, ze strony samego Michała.
Właściwie czemu o to nie zapytał? Jakoś odgórnie przyczepił Lali pewne etykietki i nawet nie czuł potrzeby, by je zweryfikować. Ale, ale – on w końcu był z boku, a przecież Paweł, będący jak najbardziej „w środku”, Paweł, który z tą dziewczyną chodził, sypiał, mówił, że kocha – Paweł też sprawiał wrażenie zupełnie niezorientowanego i, co więcej, zupełnie niezainteresowanego tym, co składało się na Lalę „pozapawłową”.
Zresztą, tak szczerze mówiąc, pomijając tę rozmowę podczas sylwestra, w ogóle nie poruszali tematu Lali. Była, bo była, była w pewnym konkretnym zakresie i była nie po to, by o niej dyskutować. Paweł wyraźnie zakreślił granice, w ramach których trzymał swoją nową dziewczynę.
Ale to w żaden sposób nie było wyjaśnieniem, usprawiedliwieniem czy wyznacznikiem dla Michała – w każdym razie nie powinno być.
– I jak te studia wyglądają? – spytał po krótkiej chwili, nakładając sobie trochę pomidorów. – I co po nich, będziesz pracować jakimś biurze turystycznym?
Lali zrobiło się miło, że wreszcie rozmawia z nią tak normalnie, o studiach i w ogóle. Opowiedziała mu dokładnie to, czego się dowiedziała i z informatora na studia, i od opiekuna roku na początku zajęć, i od ludzi ze starszych lat, i co sobie poczytała na różnych forach. Michał słuchał uważnie i bez żadnych dziwnych min, więc się rozkręciła i wreszcie przyznała:
– Tylko wiesz, ja właściwie to od dłuższego czasu marzyłam, żeby założyć własną restaurację, dlatego chciałam iść na gastronomię. Ale rozmawiałam przed maturą z mamą i tak doszłyśmy razem do wniosku, że to jednak nie jest takie zbyt pewne i w ogóle trzeba mieć jakieś swoje środki, a jak skończę jakieś fajne, przydatne studia, to zawsze będę miała jakieś konkretne wykształcenie, i też będzie jak zebrać forsę na rozkręcenie czegoś własnego. – Upiła łyk herbaty i odstawiła szklankę z powrotem na spodeczek. – A turystyka i rekreacja jest serio ciekawa, mogłabym pracować i w tych biurach, i w jakimś centrum rekreacji, hotelach, i mogłabym być jakimś animatorem ekoturystyki. W ogóle fajnych rzeczy nas uczą. I piłują obcym językiem – pokiwała głową na to wspomnienie – a to dobrze, bo ja bardzo lubię niemiecki i strasznie się go staram porządnie nauczyć, ale jakoś w szkole to średnio szło, mieliśmy takiego ciamajdowatego nauczyciela. Teraz mamy lektorkę, taką ostrą, wymagającą kobietę, więc się człowiek pilnuje.
Lala opowiadała dalej, o studiach, o koleżankach i kolegach z roku, o niektórych wykładowczyniach i wykładowcach, o swojej mamie, o młodszej siostrze, która teraz zaczęła właśnie liceum i są z nią okropne kłopoty, bo strasznie źle jej idzie geografia i matematyka, i Lala próbuje jej pomagać, na ile może, ale ciężko to wychodzi, bo siostra jest strasznie teraz pobuntowana na cały świat i w ogóle; o Pawle, który jest takim wspaniałym chłopakiem i Lala nawet ostatnio myślała, że mogliby kiedyś razem rozkręcić jakąś działalność – no bo Paweł po tej swojej logistyce będzie miał w małym palcu te różne rzeczy związane z zarządzaniem i z rynkiem, a ona też będzie miała wiedzę na temat takich różnych rzeczy związanych z różnorodną działalnością, a Paweł to superorganizator i ma w małym palcu takie różne organizacyjne rzeczy i świetne pomysły. Poza tym Lala ma w Niemczech ciotkę, która prowadzi taką niedużą kawiarnię i Lala tam właśnie sobie trochę w wakacje dorabiała na czarno, i na przykład ma już niezłe doświadczenie jako kelnerka, teraz będzie mogła dorabiać w wakacje legalnie i jako studentka, więc będzie jeszcze lepiej, no i jakoś dzięki temu ćwiczy ten niemiecki, chociaż tak szczerze, to języki obce jej za dobrze nie wchodzą do głowy, no ale na ten niemiecki się zawzięła i maturę jakoś na przyzwoitą ilość punktów zdała, no i jednak jakoś się z tymi Niemcami w kawiarni dogadywała, zresztą i tak woli niemiecki od angielskiego, bo niemiecki ładniejszy i jakiś taki bardziej sensowny, no w każdym razie ciotka mogłaby może dać jakieś dobre rady jej i Pawłowi, ale to oczywiście potem, jak już skończą oboje studia. No bo Lala by chciała zrobić też drugi stopień, tylko jeszcze nie jest zdecydowana, czy dalej na turystyce, czy dołączyć sobie do tej turystyki na przykład ekonomię albo może właśnie tę logistykę czy zarządzanie, albo europeistykę, no w każdym razie na tę decyzję ma jeszcze sporo czasu. Ale drugi stopień by chciała zrobić. No i chciałaby mieć tę swoją restaurację, taką bardzo elegancką, ale dla normalnych ludzi, to znaczy normalną cenowo, a nie dla jakichś nadzianych snobów, co to myślą, że jak mają dużo pieniędzy, to już są najważniejsi i nie szanują innych ludzi; i w sumie najfajniej byłoby mieć tę restaurację w Niemczech, może w Bonn, jak jej ciotka, albo we Frankfurcie, tym nad Menem, bo raz tam była na zwiedzanie i ogromnie jej się podobało. No i fajnie się tak dorabiało, miała potem na różne swoje wydatki, a poza tym po trochu zbiera teraz na samochód, bo prawko już ma, a ma takie marzenie, żeby sobie kupić nissana, konkretnie markę Nissan Tiida Sedan, czerwonego, ale w sumie na razie to by nawet wystarczył jej zwykły, używany samochód, byle tylko nie musieć ciągle się obijać w tramwajach i autobusach, zwłaszcza jak jest tak zimno. Tylko że jak nie ta jej wymarzona marka, to chociaż żeby był czerwony, bo czerwone samochody najbardziej jej się podobają. No więc w te wakacje będzie chciała załatwić sobie pracę na taki normalny, pełny etat, może ciotka jej pomoże znaleźć u jakiejś znajomej jakąś pracę w kuchni, bo w sumie najchętniej to by się zajęła właśnie gotowaniem, a nie kelnerowaniem, chociaż napiwki zawsze były z tego fajne, to fakt.
– To pewnie śmiesznie będzie dla ciebie brzmiało – dodała Lala – ale ja poważnie strasznie lubię gotować, bo wiesz, to trochę taka sztuka, a poza tym, tylko się nie śmiej, ja mam wrażenie, że ludzie czasem reagują na jedzenie jak na muzykę, i jak podasz komuś coś dobrego, tak starannie i z sercem przyrządzonego, to jakoś tak... no wiesz, jakoś się tak nawiązuje coś sympatyczniejszego między ludźmi. – Dołożyła sobie trochę kiszonych ogórków. – Jedzenie to jest w końcu coś, czego każdy potrzebuje, nie? I, no... jest jakieś takie coś magicznego w tym gotowaniu i patrzeniu, jak potem inni ludzie, zupełnie ci obcy, jedzą to, co ugotowałeś i się cieszą. Pewnie myślisz, że to głupie – dodała z nagłym uczuciem zakłopotania.
W sumie to sama nie wiedziała, czemu się tak rozgadała – może dlatego, że Michał całkiem fajnie słuchał, patrzył uważnie, jadł, ale rzucał czasem jakieś pytanie, takie prawdziwe, że się widziało, że słucha i jest zainteresowany, jak poprosił o dokładkę, to się Lala już serio poczuła jak ten poskramiacz lwów, który poskromił najstraszniejsze zwierzę, i w ogóle w twarzy Michała było coś takiego... no... No, on po prostu jeszcze ani razu nie patrzył na nią tak, jak patrzył teraz. A patrzył tak uważnie, spokojnie, bez niczego nieprzyjemnego i bez jakiegoś dystansu. I Lala nie czuła się taka spięta, a Michał się uśmiechał niekiedy, ale nie jakoś złośliwie czy na odczepnego, tylko tak normalnie, szczerze, i w ogóle wydawał się teraz całkiem fajny i miły.
Michał słuchał Lali uważnie, równie uważnie przy tym obserwując mówiącą dziewczynę. Gdy się tak z nią porozmawiało, tak naprawdę porozmawiało, nie wydawała się już wcale taka głupia, prosta i płytka; miała jakieś swoje marzenia, ambicje, plany, zainteresowania – teraz właśnie zaczęła opowiadać o tym, jak z siostrą odkryły Agathę Christie i jak sobie czasem wydzierały jej kryminały z ręki – miała też jakieś umiejętności, poglądy, po prostu – miała jakąś osobowość.
Tak, owszem, to nie była taka osobowość, która Michała przyciągała, to cały czas nie była Monika, Dominika, Ewa, ciocia – ale jednak to była jakaś osobowość, jakaś osoba, jakiś człowiek, składający się z różnych elementów, nie tylko z różowej bluzki, ładniutkiej, laleczkowatej buzi i etykietki „nowa dziewczyna Pawła”. Lala była... jakaś, konkretna, zdecydowanie więcej niż jednowymiarowa. I całkiem sympatyczna, jeśli dało jej się szansę tego dowieść.
– Ale ze mnie gaduła – skarciła się Lala, gdy już zebrała talerze po jedzeniu i podała świeżo zaparzoną herbatę. – Sorry, nie zanudziłam cię?
– Nie – zapewnił Michał spokojnie. Lala usiadła znów naprzeciwko, zastanowiła się chwilę, po czym uznała, że może teraz spokojnie zaryzykować i spytała:
– A w ogóle na czym polegają te twoje studia?
Ucieszyła się, bo Michał wcale nie wyglądał, jakby uważał, że jej pytanie jest głupie – tylko zaczął jej wyjaśniać, tak normalnie, jak ona wcześniej jemu. I to było naprawdę super, nie tylko dlatego, że jego studia wyglądały ciekawie, ale przede wszystkim, że on tak z nią rozmawiał, tak właśnie, jak chciała, żeby rozmawiał, i mogła dopytywać, a on się wcale nie zachowywał jakoś wzgardliwie. Bardzo dokładnie tłumaczył jej te gender studies i to się Lali szalenie spodobało, no bo jasne, że pewne rzeczy to wcale nie tak do płci są przypisane, na przykład prowadzenie samochodu, chociaż jej tata ciągle mówi, że baba za kierownicą to najgorszy koszmar każdego kierowcy. I Michał tłumaczył jej dokładnie feminizm, a to się też przyda, bo Lala dotąd kojarzyła feministki głównie jako te takie brzydkie baby, które nie znoszą facetów, no w mediach to tak je często przedstawiają, a tu proszę, okazuje się, że ona sama, Lala, ma w sobie feministkę, bo w końcu też uważa, że powinny być równe płace, możliwość decydowania o sobie pod różnymi względami i jak jest związek, to się powinno wspierać obustronnie. Ale się człowiek daje ogłupić tym różnym programom i gazetom, jeszcze rano by powiedziała, że w życiu nie jest żadną feministką, a teraz widzi, że sporo rzeczy mocno popiera. Trochę ją rozśmieszyło, gdy Michał sam o sobie powiedział „feminista”, ale zaraz potem pomyślała, że no przecież jasne, czemu nie? Jak są faceci-szowiniści, to i powinni być faceci-feminiści. I fajnie, że jest na przykład taki Michał.
No a te jego studia w ogóle bardzo ciekawie wyglądały. Ciekawe, kim Michał będzie w przyszłości, bo mówi tak ciekawie i przyjemnie, że można by go słuchać jak na wykładzie.
Ale będzie fajnie, pomyślała naraz Lala radośnie, jak następnym razem usiądą sobie u Pawła we trójkę i zaczną gadać. Paweł się pewnie ucieszy, że tak się dogadują i będzie naprawdę sympatycznie.
I Michał wydawał się taki normalny, nie tylko dlatego, że tak normalnie z nią rozmawiał, ale i pod względem swojej... orientacji. Ta jego orientacja, pomyślała Lala, wcale nie jest tym, co go określa, a przynajmniej nie jedynym i, kurczę, chyba nie ma żadnego wpływu na to, czy Michał jest dla niej, jako dziewczyny, miły, czy nie. Właściwie to z tym słowem „normalny” to jest trochę jak ze słowem „feministka”, bo człowiek myśli, że dobrze wie, co to słowo oznacza, a potem się okazuje, że wcale nie wie i jest trochę inaczej albo zupełnie inaczej, i nagle przestaje być tak wszystko jasne, oczywiste i z góry... normalne.
I właściwie najważniejsze okazuje się to, że tak się fajnie gada, a nie, że on chodzi z chłopakiem, a nie z dziewczyną.
No a kiedy już Michał opowiedział dokładnie o tych studiach i o Kole Fantastyki, które wraz z ludźmi ze swojego roku założył i które całkiem nieźle rozkręcają, i jeszcze o referacie, który szykuje na najbliższe spotkanie – Lala się odważyła zapytać o to, co ją od pewnego czasu mocno ciekawiło.
– A... nie musisz odpowiadać, jak nie chcesz, ale o czym ty tak dokładnie piszesz?
Michał zawahał się. Lala, jakkolwiek miła i wcale nie taka głupia, jak wcześniej uważał, nie stanowiła jego „grupy dyskusyjnej o pisaniu”. Do takiej grupy należał Julek, należała Ewa – przede wszystkim należał Sebastian. No, Sebastianowi można było robić teoretyczne wywody przez trzy godziny i Sebastian ani się nie nudził, ani nie marudził, ani nie naciskał „a może byś w końcu pokazał coś do przeczytania, a nie tylko budował teorie?”. Do pokazania Michał się jeszcze nie zebrał; byłoby to wkroczenie na kolejny, głębszy poziom przyjaźni – więc musiał się nastawić, musiał jakoś... dojrzeć do tego. Nabrać odwagi. Bo możliwość powiedzenia Sebastianowi tak wielu, wielu rzeczy momentami przerażała, zupełnie jakby się coraz bardziej psychicznie obnażało, tak na dobre i bez szans na ponowne zakrycie – i wtedy przydawało się wykonać jakiś mały krok w tył, jak na przykład odwlec jeszcze trochę pokazanie mu jakiegoś swojego opowiadania.
W każdym razie Lala nie była tą publicznością, przed którą Michał miał ochotę się wywewnętrzniać. Przecież nawet Pawłowi dawno nic swojego nie pokazywał, ostatnie opowiadanie, to z pierwszą, bardzo surową i kiepsko rozwiązaną wersją spisywania „Księgi Słów”, dał mu do przeczytania na samym początku studiowania filologii polskiej, czyli dobre dwa lata temu.
Poza tym sam we własnym pisaniu, we własnych próbach odnalezienia swojego miejsca, punktu, niszy – był tak zaplątany, że czasami nie wiedział, co powiedzieć. Jednocześnie nie chciał tej nowo poznawanej Lali jakoś niemile pogonić czy zrobić jej przykrości – więc coś należało odpowiedzieć. A najlepszą odpowiedzią wydało się Michałowi to, co go przez cały czas tej niespodziewanej gościny coraz mocniej nurtowało.
– To jest tak, Eulalio... – zaczął; użył pełnego imienia z jakiegoś takiego dziwnego wrażenia, że w ten sposób potraktuje rozmówczynię poważniej, niż mówiąc do niej „Lalu” – ale Lala gwałtownie pokręciła głową, zmachała rękami i roześmiała się.
– Jezu, tylko nie mów do mnie „Eulalio”! – zawołała z komiczną zgrozą. – Boże, nie masz pojęcia, jak nie lubię tej pełnej wersji, strasznie jest pompatyczna. W szkole moi głupi koledzy zawsze sobie dorobili jakiś durny rym do tego imienia.
– Imię jest ładne – odparł Michał przez kurtuazję, bo w gruncie rzeczy uczucia miał dość mieszane – ale przecież to nie tej dziewczyny wina, że ma takie imię, jakie ma.
– No ładne – zgodziła się Lala – tylko wiesz, takie nietypowe. Moja mama się strasznie uparła, jak je znalazła gdzieś w zbiorze imion, bo jej się strasznie spodobało. Ale normalnie to ja jestem „Lala”, w liceum niektóre koleżanki zdrabniały też do „Ela” i to w sumie było najfajniejsze. No nieważne, sorry, bo ci przerwałam, mów.
Właściwie to ten przerywnik się przydał, bo Michał zdołał zebrać w sensowną całość to wszystko, co chciał powiedzieć, pochwycił już najistotniejszy element.
– Bo widzisz – podjął powoli – mnie od pewnego czasu interesuje kwestia Innego.
– Jakiego innego? – spytała Lala ze zdziwioną miną. Michał znów się zawahał. Jak jej wytłumaczyć tego Innego, Derridę, dekonstrukcję – jej, tej Lali, która jest miłą, ale przecież taką prostą osobą...
Nie, znów był niesprawiedliwy. Rzecz nie w tym, że Lala była prostą dziewczyną – rzecz w tym, że Lala zwyczajnie nie siedziała w tym temacie, bo ten temat nie należał do jej kręgu zainteresowań, wiedzy, studiów. Przecież gdyby Pawłowi miał tłumaczyć Innego Lévinasa i Derridy, musiałby tłumaczyć tak samo jak teraz Lali, bo Paweł też się w tym nie orientował. Ba, przecież Sebastianowi też trzeba było wytłumaczyć dokładnie dekonstrukcję, bo Sebastian, humanista namiętnie czytający i wykraczający zainteresowaniami poza ścisły krąg własnych studiów, był przecież z wykształcenia historykiem, więc trudno się dziwić, że mógł się nie orientować w meandrach teorii literatury. A z kolei ten sam Sebastian tłumaczył kiedyś Michałowi zawiłości politycznych gier Sparty i Aten w czasie wojny peloponeskiej – bo to Sebastian miał w małym palcu Tukidydesa, Ksenofotna, masę opracowań dawnych i współczesnych, bo to był jego zakres specjalności, nie Michała. Więc jeżeli Sebastianowi można było tłumaczyć Innego bez myślenia „ale ten Sebastian głupi, że tego nie wie” – to dlaczego nie można by tak samo Lali?
Jasne, była pewna różnica. Ta różnica nie polegała jednak na rozdzieleniu „mądry Sebastian – głupia Lala”; różnica polegała na języku, którego należało użyć, a różnica w języku warunkowana była przez różnicę w zakresie wykształcenia, w innym charakterze słownictwa, jakim się posługiwali oboje na co dzień, w odmienności tych wszystkich drobiazgów, które składały się na ich socjolekty i idiolekty. Przecież kilkanaście minut temu, gdy Lala mówiła o swojej turystyce i rekreacji, pewne elementy dotyczące ekonomii czy zarządzania brzmiały dla Michała jak czarna magia. Przecież to było oczywiste.
Przecież to było oczywiste, czemu o tym zapomniał, gdzie o tym zapomniał, po co o tym zapomniał?
I naraz uderzyła go, niemal fizycznie, bolesna refleksja: to jest wina humanistyczna. To jest właśnie to niebezpieczeństwo, jeden z tych klocków metodologicznych, o których mówił Sebastianowi podczas ich rozmowy w połowie października – podczas tej pierwszej, wprowadzającej w przyjaźń rozmowy – o których mówił mu potem wiele razy, o których tylekroć myślał i nad którymi sobie łamał głowę. Jeżeli zagrożeniem każdej metodologii jest uznanie swoich narzędzi, swoich klocków, za jedyne właściwe – to zagrożeniem humanisty jako humanisty jest uznanie się za człowieka „ponad”, osadzenie się gdzieś powyżej wszystkich innych dziedzin, nie dlatego nawet, że się tymi innymi gardzi, ale dlatego, że zaczyna się widzieć swój humanizm jako to jedyne pełne, prawdziwe, pojmujące człowieczeństwo.
I może nawet trudno winić humanistę za popadanie w tę tendencję. Po stosach przeczytanych książek – prozy, poezji, opracowań, prac o historii, literaturze, kulturach, religiach, genderze, teatrze, języku, psychologii – po masie obejrzanych spektakli i filmów, wielu rozmowach, sporej ilości napisanych rzeczy, długich godzinach łamania sobie głowy nad jakimś zagadnieniem, po niemal nieustającym wgryzaniu się w każdy możliwy tekst kultury od każdej możliwej strony – po tym wszystkim jakże łatwo dać się nabrać, dać się skusić, dać samemu sobie etykietkę tego „lepiej wiedzącego”. Bo nawet nie „lepszego”, po prostu „lepiej wiedzącego”, mającego lepszy ogląd, lepsze rozpoznanie sytuacji, lepsze narzędzia do analizowania.
No bo ma lepsze narzędzia. Ale w jakimś momencie te lepsze narzędzia tracą charakter narzędzi, czegoś pomocniczego, punktu wyjściowego – i stają się jakością same w sobie, zaczynają przesłaniać wszystko inne, z drugim, innym – Innym – człowiekiem na czele, zajmują pierwsze miejsce, przed celami, którym mają służyć, ponad ludźmi, którym mają służyć, zamiast tekstów kultury, przy których mają służyć.
W pewnym momencie ja, humanista, zapominam o sobie jako o człowieku, o sobie jako Innym dla Innych i wpadam w pułapkę – przyznał Michał sam przed sobą – w pułapkę pozycji boskiej, w narrację auktorialną, w patrzenie nie „wśród”, a „ponad, nad, poza”. A nie da się patrzeć na ludzi, na kulturę, na teksty ponad, poza, nad nimi – można patrzeć tylko wśród nich, bo samemu się zawsze należy do jakiejś grupy ludzi, do jakiejś kultury, jest się wychowanym, tworzonym i zmienianym przez jakieś teksty, nie da się wyjąć z kontekstów i widzieć „niekontekstowo”. I to, co ja robiłem z Lalą, to jak pojechanie do Indii i oglądanie, opisywanie, pozorne poznawanie indyjskiej kultury przez pryzmat „jedynej właściwej” kultury europejskiej. Staję przed Lalą, tą moją Inną, i staję przed nią z nastawieniem „ja, ten właściwy, ten nie-Inny, ten lepszy”, który ją ocenia, opisuje i pozornie poznaje wyłącznie przez pryzmat tego, co dla mnie znane, swojskie, akceptowalne. Staję przed Lalą ja, mający wielkie pretensje do bycia humanistą, postmodernistą, kulturoznawcą – staję przed nią jak najzwyklejszy kolonizator, który przybywa ze swoją, „lepszą”, kulturą do ludów „prymitywnych”.
Rany boskie, co ja robię? Nie, już nawet nie Lali jako Lali i nie Lali jako człowiekowi, ale co ja robię temu mojemu humanizmowi, o który niby tak zawsze walczę, co ja robię tej mojej humanistyce, która mnie wbija w taką dumę, co ja robię samemu sobie jako temu, który ponoć chce dotrzeć jak najgłębiej, zrozumieć jak najlepiej, poznać możliwie od cudzej strony, wyzwolić się z ograniczeń własnej perspektywy i nie dać się zamknąć w żadnym monolicie?
Co ja robię i w którym momencie, zamiast patrzeć podejrzliwie na każdy z klocków metodologicznych, zacząłem się nimi bawić, uradowany, że takie ładne budowle da się z nich wznieść? W którym momencie stały się celem same w sobie? Cholera, czy w momencie gdy znalazłem swoje studia, zgubiłem tę potrzebę nieustannego podważania, wywracania do góry nogami i wywijania na lewą stronę? Za wygodnie mi się zrobiło, za prosto, za bezproblemowo, za kusząca okazała się etykietka „kulturoznawca, ten, który ma odgórne prawo oraz w indeksie i na przyszłym dyplomie zagwarantowaną niezaprzeczalną zdolność jedynego właściwego oglądania, oceniania i opisywania kultury”?
Jeżeli to się ze mną porobiło, to powinienem z miejsca rzucić te studia, tym razem nie dlatego, że mi nie odpowiadają, ale właśnie dlatego, że odpowiadają mi za bardzo, że zaczynam sprzedawać własną duszę za przyjemną, wygodną i atrakcyjną myśl o sobie jako znawcy kultury.
– Przepraszam cię, Lalu – powiedział łagodnie. – Zamyśliłem się nad tym Innym, bo to diabelnie wciąga, i tak się jakoś wyłączyłem.
– Nie ma sprawy, jasne – odparła Lala wesoło. – Herbatę pij, bo ci wystygnie. To co z tym innym, jaki to inny?
– To jest Inny pisany wielką literą – wyjaśnił – jak nazwa własna i właściwie traktowany jak rzeczownik, a nie przymiotnik. Z tym Innym jest tak, że, najprościej mówiąc, ten, kto się wyłamuje jakoś z pewnych utartych, przyjętych za normalne w jakimś środowisku ram albo przychodzi z innego środowiska, jest właśnie Inny – dla tych, którzy się w tych ramach mieszczą albo należą do odmiennego środowiska. – Położył obie dłonie na krawędzi stołu i uderzył w nią parę razy palcami. – Człowiek spotyka tego drugiego, Innego człowieka w przestrzeni etycznej, to znaczy ta relacja, to spotkanie jest czymś etycznym, jest etyką, bo to spotkanie odbywa się poprzez dialog. Bo tylko przez rozmowę może odbyć się to spotkanie, poznanie i prawdziwe zobaczenie Innego, jako tego drugiego człowieka, a nie czegoś obcego, groźnego czy odpychającego. I wiesz – zapalił się – tak idąc dalej, właściwie można by rozciągnąć to „spotykanie Innego” na w zasadzie każdą relację ludzką, albo przynajmniej na większość, i powiedzieć, że za każdym razem, gdy podejmujesz rozmowę, starasz się poznać Innego... – Urwał. Nie był pewien, czy wyjaśnił to Lali należycie dobrze, nie był też pewien, czy gdzieś się nie zamotał. Niekiedy trochę go ponosiło i do poznanych teorii dorzucał od razu własne przemyślenia, refleksje i potrzeby, tak by zyskać lepszy, bardziej swój obraz sytuacji. Kwestia Innego była jedną z tych, które szczególnie go fascynowały, więc diabli wiedzą, na ile przed chwilą dołożył tam swoich myśli. – No na przykład – podjął po chwili, widząc, że Lala słucha z uwagą – na przykład ty i ja: ty jesteś hetero, ja jestem gejem – dla ciebie moja orientacja seksualna jest czymś, jakby to nazwać... innym właśnie. Ja jako gej jestem dla ciebie tym Innym, bo nie mieszczę się w twojej orientacji i nie za bardzo wiesz, co ze mną zrobić. Czy ja będę próbował poderwać twojego chłopaka, czy jak nie lubię dziewczyn pod kątem seksualnym, to czy też od razu nie lubię ich w ogóle jako ludzi, czy można ze mną rozmawiać o pewnych rzeczach, czy nie, i tak dalej. Prawda? – Lala pokiwała głową; minę miała poważną, cienkie, jasnobrązowe brwi nieco ściągnięte, aż na czole zrobiła jej się niewielka zmarszczka. – No właśnie. Ale w momencie gdy zaczynasz ze mną rozmawiać bez patrzenia, jak by mi tu przypiąć wygodne etykietki, tylko rozmawiasz i próbujesz poznać, i wyjść jakoś poza swoje etykietki – w tym momencie dochodzi do przyjęcia tego Innego jako kogoś odmiennego od ciebie, ale to nie znaczy, że gorszego, którego trzeba odrzucić albo jakoś się pozbyć, żeby nie zagrażał zastanemu porządkowi świata. – Znów uderzył parę razy palcami w krawędź stołu, namyślając się przez chwilę. – W tym momencie – wyjaśnił, podkreślając swoje słowa uniesieniem dłoni na wysokość klatki piersiowej – przyjmujesz Innego po prostu jako Innego właśnie, od którego, co więcej, możesz się nauczyć pewnej podstawowej rzeczy: że ty też jesteś Inna, dla mnie. To jest ważne, to ciągłe pamiętanie, że naprzeciwko mnie stoi właśnie jakiś Inny, bo kiedy zapominasz, że widzisz Innego, że patrzysz na Innego i że rozmawiasz z Innym, to przestajesz widzieć cokolwiek i niszczysz rozmowę, niszczysz spotkanie i niszczysz jakąkolwiek etykę. Ten Inny jest jeszcze ważny – dodał – bo każdy znajduje się w jego roli. Ja nie jestem jakimś idealnym wzorem „człowieka właściwego”, do którego wszyscy powinni się upodobnić, by być „ludźmi właściwymi” – i tak samo ty nie jesteś takim idealnym wzorem. – Wykonał prawą ręką trochę za gwałtowny ruch, omal przy tym nie strącając szklanki ze stołu. – Nikt nie jest. Każdy dla pozostałych jest w jakimś stopniu tym Inny, czy to będzie orientacja, czy płeć, czy religia, czy narodowość, czy cokolwiek innego. Czasem to mogą być nawet drobiazgi, coś niepoważnego, co jednak okazuje się mieć znaczenie, bo potrafi dzielić ludzi, jak choćby subkultury muzyczne. W każdym razie jeśli pamięta się o tym, że nie tylko inni ludzie są dla ciebie Inni, ale ty dla nich też jesteś Inna, możliwy jest dialog. Dialog właśnie – podkreślił – a nie dwa monologi obok siebie, gdzie każdy mówi to, co uważa za jedyne słuszne i nie słucha przy tym w ogóle drugiej strony.
Lala kiwała głową. To było bardzo ciekawe. Może trochę dziwne, ale pewnie dlatego, że pierwszy raz o tym słyszała, ale było ciekawe. I dawało do myślenia. Wyraźnie coś w tym było.
No i Lala była Michałowi wdzięczna za to, że sam zaczął mówić o swojej orientacji, bo o to też miała ochotę go zapytać, ale wolała nie ryzykować, że zepsuje tak dobrze rozpoczęte dogadywanie się. A teraz on sam mówił.
W sumie to nawet nie chodziło jej o żadne konkretne pytanie – no bo co, miała go pytać o jakieś osobiste sprawy, przecież wcale się nie znali, żeby się wypytywać o takie rzeczy – ale o to, że nie za bardzo nadal wiedziała, jak na niego patrzeć. Dotąd nie wiedziała. A to z tym innym, Innym, to jej się podobało, miało sens. Więc Michał był Inny, ale przecież był zupełnie sympatyczny.
No kurde, musiała przyznać, że jej myślenie o gejach było dotąd pewnie niesprawiedliwe. Poza tym ilu ona gejów na żywo znała? No żadnego, taka prawda, jej znajomi chyba też żadnego. A jak znali, to pewnie nie wiedzieli. Ona by też nie wiedziała, gdyby jej Paweł nie powiedział, no i sam Michał, że Michał jest. Bo wygląda normalnie, zachowuje się normalnie i w ogóle.
Czyli że jest normalny.
No a skoro jednak nie jest normalny, ze względu na to, że woli chłopaków, no to... to chyba coś jest nie tak z samym tym słowem „normalny”. I Lala postanowiła unikać na przyszłość tego słowa, bo było wyraźnie niedobre. Coś z nim było nie tak. Jak to Michał powiedział – nakładało ludziom etykietki. Ona by nie chciała, żeby ktoś jej nakładał etykietki, dlatego że na przykład lubi gotować, bardzo chce mieć kiedyś dzieci, najlepiej dwie dziewczynki, lubi różowy i czerwony czy lubi słuchać Patrycji Markowskiej i Budki Suflera. Bo przecież ma prawo. I kocha Pawła, też ma prawo. No a Michał kocha jakiegoś chłopaka, pisze trochę dziwne opowiadania i interesuje się historią teatru. Też jego prawo.
I Lala poczuła ogromną wdzięczność do Michała – za to, że mogła, jak to tak ładnie powiedział, spotkać się z nim jako Inna z Innym. To było ciekawe, chętnie by tak znów z nim porozmawiała i tak popatrzyła – na siebie, na niego, na innych ludzi. Na Pawła też, mogą wyjść ciekawe rzeczy.
O, na Adę tak spróbuje. Może dzięki temu przestaną ją denerwować te nastoletnie bunty młodszej siostry, to jej robienie sobie wszędzie kolczyków i pyskówki z nauczycielami. Bo Ada po swojemu, po Innemu po prostu widać przechodzi ten nastoletni bunt. Ale przecież to jej siostra i Lala po prostu by nie chciała, żeby Ada zawaliła pierwszą klasę czy podpadła nauczycielom aż do matury, no i martwiła rodziców swoimi ocenami.
No w każdym razie – ta rozmowa z Michałem była bardzo ciekawa.
Michał się znów zamyślił. Lala go nie wyrywała z tego zamyślenia; Paweł raz powiedział, że Michał miewa „zawieszki”, coś sobie zaczyna w głowie układać, czasem jakieś opowiadanie, czasem pewnie coś na studia, w każdym razie lepiej mu wtedy nie przeszkadzać, bo on się tak wyłącza, że nawet jakby go szturchać, to nie zwróci uwagi, a jak nawet zwróci, to będzie patrzył nieprzytomnie i nie zrozumie, co się do niego mówi. Kiedyś tak podobno podpadł fizykowi w liceum, bo ten go pyta raz, drugi, trzeci, Paweł go szturcha, koleżanka z tyłu kopie w krzesło, a on nic, aż uwagę zarobił. Paweł mówił, że Michał się nie przejął, bo akurat sobie wtedy też jakieś opowiadanie w głowie układał.
Więc Lala nie przerywała tego zamyślenia, tylko zabrała ze stołu puste już szklanki po herbacie i spodeczki, wstawiła do zlewu i umyła. Nie lubiła, jak w zlewie zalegały brudne naczynia.
Michał przyglądał się zmywającej Lali uważnie. Lala gotująca, podająca jedzenie, zmywająca – ta Lala wpisywała się w kolejny stereotyp, w tę „Laleczkę-kuchareczkę”, jak kiedyś o niej pomyślał. A to przecież też nie pasowało do tego otwartego i wyłamującego się schematom myślenia, do którego Michał miał pretensje.
Był feministą. Ukierunkowanym tylko w jedną stronę, jak właśnie zobaczył.
Przecież nie to było podstawą feminizmu, w każdym razie nie tego feminizmu, który popierał całym sercem, by przypisać kobietę tylko do jednej dziedziny – tym razem „niekuchennej”; nie to, by wszystkie rzeczy związane na przykład z gotowaniem czy dziećmi okrzyknąć rzeczami gorszymi i oznaczyć etykietkami „głupie, płytkie, kobiece w negatywnym sensie”. To rozdzielanie było rozdzielaniem jak najbardziej patriarchalnym, przebiegle patriarchalnym, bo podsuwającym jako właściwe myślenie: kobieta tylko w tym, co niegdyś stanowiło wyłącznie męską działalność, może być człowiekiem. Może wniosek był zbyt radykalny, ale teraz, w tej chwili, w tej kuchni i z tą dziewczyną – tak właśnie Michał to odczuwał.
Podział na „kobiece” i „męskie” dziedziny nadal się trzymał – tylko kobietę przestawiono nieco na tej planszy z podziałem i znów pooznaczano, tak samo jak poprzednio, poszczególne działy: pierwsze minusowo, drugie plusowo.
Z płcią kultura nie radzi sobie tak samo jak z ciałem – stwierdził, patrząc na wycierającą umyte naczynia Lalę. – Ciągle tkwimy w tym cholernym dualizmie ciało-duch, ciągle do niego powracamy – i ciągle tkwimy w myśleniu kategoriami „kobiece” i „męskie”, z minusowym naznaczeniem „kobiecego” i plusowym „męskiego”. I mój feminizm nadaje się tylko do tego, by go o kant dupy potłuc, jeżeli dziewczynę, która lubi gotować, chce wyjść za mąż, mieć dzieci czy skupić się najbardziej na swoim związku, etykietkuję z góry mianem „idiotka”, „różowa idiotka” czy, w najlepszej wersji, „gorsza”. Bo jasne, gdyby Lala miała prawo spełniać się tylko między garami a pieluchami, to byłoby źle – ale jeśli Lala ma możliwość wybierania i wybiera akurat to, co wybiera, a nie to, co wybiera Monika czy Ewa, abstrahując chwilowo od orientacji Ewki, to przecież to prawo Lali. Prawo do wyboru tego, co jej odpowiada. Prawo do własnego wyboru. Prawo, o które walczył i ciągle walczy, i cholera wie, ile jeszcze będzie walczył feminizm.
Jasne, zawsze mogę zapytać, na ile to jej wybór, a na ile to powielanie pewnego schematu, który jej wdrukowała kultura, rodzina, przekaz medialny. Ale jednak, wyraźnie, Lala się dobrze czuje w tym, co wybiera, a wybiera nie tylko gary, bo i jakieś studia, i jakieś plany co do pracy, i jakieś prywatne marzenia, typu kupienie sobie konkretnego samochodu czy czytanie kryminałów, które lubi.
A w ogóle jak patriarchalnie są nacechowane te pogardliwe określenia „gary” i „pieluchy”...
Ciekawe, czy nie okaże się, że jedyne, co można by zrobić z tymi kliszami językowymi, to nie zwalczać je i spychać, tylko zmienić im naznaczenie? Jak przy słowie „queer”, które w teorii literatury zostało przeciągnięte na pozytywną stronę w postaci terminu „teoria queer” i całej związanej z tym metodologii.
W każdym razie jego feminizm poszedł wyraźnie w jedną stronę i zapomniał o wielostronności, wielopłaszczyznowości, wielowybieralności. Trudno się w sumie dziwić – wątek kobiety i kuchni czy kobiety i dzieci chyba po prostu musi uruchamiać podejrzliwość i procesy feministyczno-analizujące, „feminalizujące”, bo podejrzenie o patriarchalne czy postpatriarchalne wpychanie kobiety od nowa w „jedyne właściwe” wzorce, miejsca i role wcale nie jest archaizmem podejrzeniowym. Ale wobec tego uruchamiać się muszą od razu i procesy feminalizujące same te procesy, podejrzewające samo podejrzenie, dekonstruujące to, co dekonstruuje... chyba się trochę zapętlił, ale nie szkodzi, potem to jeszcze raz przerobi i doprecyzuje. Z Ewką to trzeba przegadać parę razy, Ewka nawet w sesji, spomiędzy podręczników do anatomii czy biochemii, zawsze jest gotowa feminalizować, jak to często określa, różne elementy kultury.
W każdym razie on, Michał, etykietujący Lalę negatywnie z powodu jej wyborów był taką samą porażką feministyczną, jak on, Michał, etykietujący Lalę negatywnie z powodu jej inności był porażką humanistyczną. Dwie porażki przy jednej znajomości, po prostu wspaniale.
– Będę się już zbierał – powiedział po chwili, gdy Lala odstawiła naczynia i właśnie podeszła do stołu.
– No co ty, jeszcze masz czas, posiedź – zaprotestowała dziewczyna. Michał wstał.
– Powinienem jeszcze wpaść do czytelni i przeczytać dwa artykuły, które nade na wiszą od paru dni i których strasznie nie chce mi się kserować w czytelni, bo na ksero strasznie zdzierają, a wynosić książek do ksera obok, w bufecie, nie pozwalają – wyjaśnił. – No wiesz, w bufecie ksero za dziewięć gorszy, a w czytelni za trzydzieści i od ręki musisz kupić jakąś liczbę impulsów na karcie.
– A u nas też tak jest, wkurzające – zgodziła się. – Za rozdział mający dwadzieścia stron bulisz z sześć złotych zamiast dwóch. To się tak wydaje, ale potem się robią z tego spore sumy.
– No właśnie – podchwycił. – Więc wolę pójść i przeczytać za darmo, skoro i tak muszę jeszcze posiedzieć na wydziale. Dziękuję ci za obiad, był świetny – powiedział, wyciągając rękę. – Dzięki za zaproszenie i nakarmienie.
– Nie ma sprawy – odparła Lala, ściskając mu dłoń. Miły był ten gest, w zasadzie to nie fair, że tylko chłopaki sobie podają na ręce na powitania czy pożegnania. W każdym razie u niej na roku tak było. – Cała przyjemność po mojej stronie, serio. I fajnie, że ci smakowało.
– I dziękuję za rozmowę – dodał Michał poważnie. Lala wyglądała na mile zdziwioną i nieco zakłopotaną.
– Co ty, to ja dziękuję – zaprotestowała. – Fajnie się z tobą rozmawia, tak... ciekawie. I ciekawych rzeczy się od ciebie dowiedziałam. I ważnych.
– Ja od ciebie też – stwierdził Michał krótko, puszczając jej rękę. Lala uśmiechnęła się z rozbawieniem i wzruszyła lekko ramionami.
– No, jak będziesz chciał zrobić sobie drugi kierunek na turystyce, to pewnie tak. – Popatrzyła na niego przez chwilę. No rany, fajny był, naprawdę sympatyczny i interesujący. I pomyśleć, że jeszcze niedawno tak ją onieśmielał. Po prostu potrzeba było tak dłużej, na spokojnie i szczerze porozmawiać. – To do zobaczenia – powiedziała, gdy już założył w przedpokoju buty, zapiął kurtkę i zarzucił plecak na ramię. – Pewnie u Pawła po sesji będzie jakaś mała imprezka.
U Pawła. Michała ogarnęło współczucie, jeszcze większe niż poprzednio, gdy siedział z Lalą u kumpla. U Pawła. Nie, Paweł to jej z pewnością nie oglądał ani razu dokładnie, nie patrzył na nią naprawdę, nie widział jej poza tą rolą, którą jej wyznaczył, poza „bezproblemowym zastępstwem Moniki”. I trudno podejrzewać, że tak w końcu spojrzy.
A jednak, chociaż Michał podejrzewał, że ten nowy związek Pawła długo nie potrwa – jednak naraz odniósł wrażenie, że współczucie nie jest potrzebne. Lala się obejdzie bez współczucia. No, na pewno na początku będzie ją bolało, będzie się czuła rozczarowana, zawiedziona i zraniona – ale potem, kiedy już się otrząśnie z tego zerwania, raczej sobie poradzi. Ma przecież jakiś pomysł na siebie, jakieś plany, jakieś marzenia. Da sobie dziewczyna radę.
Da sobie radę, w tym momencie szczerze w to uwierzył.
Szkoda, że wychodził, przeszło Lali przez głowę, chętnie by jeszcze z nim pogadała. Teraz to już rozumiała, czemu Paweł tak go cenił i lubił, chłopak był rzeczywiście fajny.
Po ostatnim „To cześć, do zobaczenia” zamknął za sobą drzwi. Zabawne – czuł się tak, jakby właśnie te drzwi otwierał, jakby dopiero przed chwilą otworzył je naprawdę – jakby otwierał jakieś inne, Inne, drzwi.
Czuł się też trochę jak po spowiedzi. Właściwie to było całkiem niezłe porównanie. Zdecydowanie musiał to wszystko jeszcze raz dokładnie przemyśleć, przeanalizować. Przegadać. Z Sebastianem.
Tak, pomyślał z mieszaniną rozbawienia i powagi, gdy schodził wolno po schodach. Tak, jutro na powitanie powie Sebastianowi: „Przyszedłem ci się wyspowiadać. Humanistycznie. Humanistycznie się wyspowiadać. Przyszedłem na spowiedź humanistyczną, na rozliczenie się z własnej humanistycznej winy”. Z „culpa humana”. Nie, „culpa humanistica”, lepiej brzmi. Albo, jak to było... „culpa in ommittendo”. Wina wynikająca z zaniechania. Nie, „culpa humanistica” brzmi najlepiej.
Przyszedłem na spowiedź humanistyczną. Sebastian będzie wiedział, jak jest po łacinie „spowiedź”.
Przyszedłem ci wyznać, jak wpadłem w pułapkę klocków metodologicznych, jak mnie poniosła humanistyczna pycha, o właśnie, „hybris humanistyczna”, „hybris humanistica”, zupełnie jak mitycznych bohaterów z tragedii greckich. Przyszedłem ci opowiedzieć, jak się zachłysnąłem własnym kulturoznawstwem, swoją humanistyką, moimi teoriami, w których zgubiłem konieczność ciągłej podejrzliwości i unikania ostatniego słowa.
Przyszedłem pogadać o tym, co mi się wczoraj ważnego zdarzyło.
Tak, bez względu na to, jak określić rozmowę z Lalą i własne przemyślenia – po prostu musiał to jeszcze raz, drobiazgowo, dokładnie, doszczętnie wręcz przegadać z Sebastianem. Jak coraz więcej rzeczy od pewnego czasu.
A poza tym, dodał w duchu, gdy zamykał za sobą drzwi od klatki schodowej i wciągał głęboko w płuca styczniowe, mroźne powietrze, poza tym miał nadzieję, że jeszcze kiedyś spotka Lalę; miał nadzieję, że jeszcze kiedyś natknie się na Lalę dającą sobie radę, może Lalę w czerwonym nissanie, może Lalę prowadzącą własną restaurację, może Lalę z kimś, kto będzie ją umiał docenić – może wszystko naraz, czemu nie?
Miał nadzieję, że jeszcze kiedyś zobaczy Lalę, którą już potrafił zobaczyć.

fot . Pexels

CONVERSATION

7 comments:

  1. Ome, wiesz, że blogspot ma opcję publikacji notek z datą minioną? :) Możesz to ustawić podczas edycji tekstu w "data publikacji". Dzięki temu nie będziesz musiała bawić się w te "daty pierwotnej publikacji. :)
    smirek

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. *w "Publikacja".

      Usuń
    2. O, nie wiedziałam, dzięki za informację :) Ale mówiąc szczerze, wersja z datami pierwotnej publikacji najbardziej mi odpowiada - bo pokazuje to moje przejście z LiveJournala na Blogspot. Nie chcę udawać, że byłam tu od początku, chcę zaznaczyć moment przeprowadzkowy.
      W każdym razie dziękuję raz jeszcze za wiadomość, dobrze poznać możliwości swojej strony.

      Usuń
  2. Poczułam się jak Michał. Tak samo. Identycznie. Bo ja w ten sam sposób myślałam o Lali co Michał. I traktowałam ją tak samo. Jako taką o, różową panienkę. A potem... Potem przeczytałam, co ona myśli, co ona czuję i zrobiło mi się tak głupio. Bo ta Lala to całkiem miła dziewczyna. I nawet to robienie kaczki miałam z nią wspólne, bo to też jest mój taki specjał i też zawsze wszystkim proponuję właśnie kaczkę na takie specjalne okazję. I pomyślałam, że jej naprawdę musiało być przykro. Tak szalenie przykro, że one wszystkie ją obgadywały, prócz Dominiki. I że wszyscy... no, albo ją ignorowali albo jeszcze gorzej - patrzyli na nią z takim zirytowaniem jak Michał. A ona się przecież starała. I... i zrobiło mi się jeszcze gorzej, kiedy ona okazała się taka silna. Przecież ona jest dorosła, poradzi sobie z tym, nie musi ganiać do Pawła i opowiadać mu złych rzeczy o jego znajomych. To było takie... No, nie każdy by miał siłę, by sobie z tym samemu poradzić. Zawsze jest w nas jakaś potrzeba oparcia. Powiedzenia drugiej osobie i usłyszenia: "tak, masz rację, też tak myślę". Czasami nic lepiej nie pomaga jak właśnie takie, niby proste słowa. Pokazanie tego z trzech narracji - Michała, Lali i Innego, czyli właściwie pomieszanie perspektywy Lali z perspektyw Michała naprawdę mi się podobało. Od dłuższego czasu myślę nad tym, jak wielką rolę gra dobór postaci, która jest tą...mówiącą albo z perepktywy której narrator mówi, opisuje świat. W końcu Szczecin Michała jest innym Szczecinem niż Szczecin Lali czy Wiktora (Szczecin Wiktora to już zupełnie inny temat, ale o tym w komentarzy pod opowiadaniem o nim). I nawet obraz miasta zmienia się wraz z postacią, a co dopiero właśnie takie... nastawienie czytelnika do innego bohatera. Bo zupełnie inaczej patrzyłam na Lalę, kiedy opowiadał o niej Michał, zupełnie inaczej kiedy Paweł, a już kompletnie inaczej kiedy sama Lala mówiła o sobie. A ta ich wspólna rozmowa... ona naprawdę sprawiła, że szeroko otworzyłam oczy i aż nie mogłam uwierzyć, że ja... Ja też wpadłam w taką pułapkę. Jak tak prześledziłam swoje wspomnienia to naprawdę wiele razy w nią wpadałam, więc to opowiadanie naprawdę dużo dało mi do myślenia. Nie tylko nad samą formą opowiadań, na tym, jak bardzo zmienia się świat przedstawiony, ale i nad samą sobą, nad tym, ile razy popełniłam ten sam błąd co Michał, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. I aż mi głupio. Zwłaszcza, że ta Lala okazała się właściwie mądrą dziewczyną. Tak życiowo mądrą. Bo ma przyszłość, ma konkretne plany, chce żyć jak najlepiej z rodziną, pomagać swojej siostrze, uczyć się na studiach, mieć pracę, z której będzie zadowolona. Jest pracowita, sumienna i wypełnia swoje obowiązki najlepiej jak umie. I naprawdę się poczułam, jakbyś mocno walnęła mi w głowę (aż mi guz wyskoczył! - naśladując Simbę z Króla Lwa) i to dobrze, że tak mnie uderzyłaś. Nie tylko na sprawę samego Innego otworzyły mi się oczy, ale także feminizm. Bo Ty te wszystkie sprawy... Homoseksualistów, feminizmu, gender. Te wszystkie, bardzo kontrowersyjne w mediach i tak wypaczane sprawy, przedstawiasz w taki... Ludzki sposób. I człowiek zdaje sobie sprawę, że on to tak naprawdę wszystko popiera. Że rozumie, że szanuje, że zawsze szanował, tylko nie rozumiał tych pojęć. Patrzył i krzywił się. Naprawdę... to opowiadanie po prostu mną tak porządnie wstrząsnęło, tyle Ci mogę napisać. Po prostu dało dobrego kopa i pokazało, jaki ty Kireł czasami potrafisz być durny i jaki naprawdę zacofany i zamknięty na innych.
    Nie pozostaje mi nic innego, jak po prostu podziękować za to opowiadanie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie tylko Ty tak wpadłaś w "pułapkę Lali" - wiele osób wpada. Ja też. I strasznie mi z tym ciężko - i strasznie mi ciężko to przeskoczyć. To jest temat, który ciągle do mnie powraca i który ciągle, do upadłego przerabiam.
      Świetnie, że widać różnicę w oglądzie świat i bohaterów w zależności od tego, kto mówi, kto patrzy - ogromnie mi zależy na pokazywaniu owych różnic.
      Twój odbiór Lali mnie ucieszył - też myślę, że to silna dziewczyna i ma sporo życiowej mądrości. Ostatnio myślę sobie, że fajnie byłoby mieć taką zakolegowaną czy zaprzyjaźnioną Lalę. I dlatego muszę jeszcze do Lali wrócić, bo spotkanie z nią, takie wstępne, planującotekstowe, było bardzo przyjemne.

      Co Twojej uwagi o moim przedstawianiu feminizmu, tematów LGBT i reszty - taka opinia to dla mnie wielki komplement. To są tematy dla mnie ważne, tematy, w których cały czas jakoś siedzę i tematy, o których mam sporo do powiedzenia. Jeżeli mówię o nich w ludzki sposób - to wspaniale. To mnie szalenie ujęło, takie zdanie.

      Na marginesie, wracając do początku mojego komentarza - naprawdę myślę, że co najmniej większość ludzi ma chwile, gdy okazuje się zacofana, zamknięta czy zwyczajnie zagrzebana w jakichś schematycznych sposobach widzenia świata. To jest, powiedziałabym - ludzkie, normalne w tym sensie, że każdy z nas tkwi w jakiejś swojej perspektywie i nie zawsze chce, pamięta albo umie poza nią wyjść. Ale jeśli choć czasami to robi, próbuje, myśli o tym - to już jest dobrze.

      A ja Ci dziękuję, że tak mocno odebrałaś ten tekst.

      Usuń
  3. Chyba wszyscy wpadają w pułapkę "Lali" ;) Sztuką jest po prostu to u siebie zauważyć. Ale z drugiej strony do niektórych ludzi czuje się niechęć od pierwszego wrażenia i właściwie nie wiadomo dlaczego. Ja się wtedy zawsze próbuję doszukać co mi nie pasuje i jak już to sobie uświadomię to jest trochę lżej ale często, gęsto i tak niechęć nie mija ;) Ale czasem jest na odwrót i od razu się można dogadać i zrozumieć - ja twierdzę, że to chemia 😆
    Lubię Twoje teksty, dają do myślenia i rzeczywiście niektóre postacie z początku niezbyt lubiane potem przedstawione od innej strony nabierają więcej kolorów i są całkiem ok. W ogóle podoba mi się to, że piszesz o jednej grupie osób i każdego rozkładasz na czynniki pierwsze, dajesz poznać czytelnikowi :)
    Dziękuję i pozdrawiam 😊

    OdpowiedzUsuń

Back
to top