Ten tekst powstał jeszcze w styczniu,
a od początku lutego czekał na naniesienie korekty z wydruku do pliku. Luty
okazał się dla mnie wyjątkowo kiepski pod względem zdrowia i czasu;
przesadziłam z ilością pracy i mój organizm jeszcze się za to mści (właśnie się
zbieram po kolejnym choróbsku). Przez ponad miesiąc nie napisałam ani słowa do
„Musivum”, nie mówiąc o innych sprawach. Teraz powoli staram się wrócić do
równowagi; praca mi się trochę inaczej rozkłada, trochę się przestraszyłam,
trochę się ogarniam.
Wczoraj, w ramach przełamania
pisarskiej zawieszki, napisałam jedenaście i pół strony nowego tekstu. Tylko
nie pytajcie, o kim. Robię się monotematyczna.
A ten tekst otwiera cykl, który kiedyś
planowałam jako dwuczęściową kobyłę do napisania nie wiadomo kiedy. W formie
serii małych utworów będzie to jednak zdecydowanie lepiej wyglądać (i się
pisać).
Umówmy się, że – poza postem
jubileuszowym – kolejna publikacja będzie dopiero w kwietniu, chyba że jakoś
wyjątkowo dopiszą mi czas i siły. (A w międzyczasie postaram się nadrobić
zaległości w komentarzach do otrzymanych komentarzy, do oceny i do cudzych tekstów).
Nie chcę znów zbyt optymistycznie wyznaczać terminu i składać obietnicy, której
nie dotrzymam, a muszę się najpierw poskładać fizycznie. Bo psychicznie od
końcówki stycznia czuję się naprawdę dobrze, za to fizycznie jest bardzo
średnio.
I dziękuję, że czytacie.
ALBUM RODZINNY
OJCOWIE: MIREK
I was once like you are now, and I
know that it’s not easy,
To be calm when you’ve found something
going on.
But take your time, think a lot,
Why, think of everything you’ve got.
For you will still be here tomorrow,
but your dreams may not.
Rod Stewart, „Father And Son”
8 sierpnia 1988, Szczecin
Stali przed nim w milczeniu. Obaj w
podkoszulkach bez rękawów i w krótkich spodenkach, obaj z trochę podrapanymi
nogami – gdzie te dzieciaki się bawią, i jak, że zawsze sobie podrapią nogi,
ręce albo twarze? – obaj z ponurymi minami i oczami skierowanymi w bok.
Dziewięcio- i sześcioletni okaz poczucia winy.
Ciszę, jaka zapadła po ostatnich
słowach Mirka, wreszcie przerwał Sebek.
– To ja kopnąłem piłkę – powiedział.
Kłamał. Zawsze było widać, kiedy
kłamie, bo kłamał kiepsko – i rzadko. A może właśnie dlatego kiesko, że rzadko.
W każdym razie było widać: zaczerwienił się trochę, rzucił krótkie, niepewne
spojrzenie, potem uciekł wzrokiem na bok i zaczął się lekko kiwać w przód i w
tył, przenosząc ciężar ciała to na palce, to na pięty.
Stojący obok brata Staś też się
śmiesznie kręcił w miejscu.
– Ja kopnąłem – przyznał naraz o wiele
cichszym głosem.
– Nie, bo ja – powtórzył Sebek
stanowczo, nie przerywając tego swojego do przodu – do tyłu – do przodu – do
tyłu.
Roześmianie się synom w twarz byłoby
pewnie diabelnie niepedagogiczne, więc Mirek z całych sił się powstrzymał.
Udało się, choć z trudem. Dzieciaki. Zawsze go rozczulała postawa „jestem twoim
starszym bratem i cię chronię” w wykonaniu Sebka, tak samo jak Stasiowe próby
naśladowania tego starszego brata. Dzieciaki.
– Nie chodzi o to, który z was wtedy
kopnął piłkę – odezwał się wreszcie, z nadzieją, że głos nie zdradza jego
rozbawienia. – Graliście w piłkę, któryś z was uderzył tak pechowo, że trafiła
w szybę. Szyba się rozbiła, trudno, to się zdarza. Ale chodzi o to, że jak już
się stało, to wy uciekliście i udawaliście, że to nie wy. A to jest nieuczciwe.
Trzeba było od razu pójść do pani Szaradzińskiej, powiedzieć, co się stało,
przeprosić i zawołać mnie, żebyśmy mogli to jakoś naprawić. To by było uczciwe.
A nie tak, że uciekacie i dopiero jak pani Szaradzińska przychodzi i mówi, co
się stało i że was widziała, to ja się dowiaduję. Bo tak jest nieuczciwie –
zakończył surowo, chyba bardziej surowo, niż zamierzał, bo Staś wykrzywił się
podejrzanie, jakby miał się zaraz rozpłakać. Sebek przestał się kiwać, zamiast
tego zaszurał nerwowo nogami. – Rozumiecie? Sebek, rozumiesz? – ponowił
pytanie. Starszy syn spojrzał na niego bez słowa i pokiwał głową. – Stasiu, ty
też rozumiesz?
Młodszy powtórzył gest brata, w taki
komiczny, dziecinno-nadgorliwy sposób, że nieco przydługa czupryna zrobiła się
jeszcze bardziej rozczochrana niż zwykle.
– To dobrze – podjął Mirek spokojnie.
– To teraz musicie to naprawić, wiecie?
Dwie czarne, potargane, kiwające
głowy. Dwie pary zielonych, patrzących pytająco oczu. Dwie pary podrapanych,
trochę brudnych nóg w zdeptanych tenisówkach. Dwie pary wepchniętych w
kieszenie spodni rąk – Sebek zwykle tak stawał, Staś naśladował brata.
W gruncie rzeczy Mirek miał ochotę
cisnąć w kąt całą tę pouczającą pogadankę, przytulić oba urwisy, chwycić
każdego jedną ręką i okręcić się z nimi dookoła, tak jak się często bawili. Ale
chciał ich też czegoś nauczyć, chciał im wbić porządnie do głowy te kilka
ważnych spraw, o których powinni pamiętać. Na wspólne szaleństwa będzie czas za
chwilę.
– To co teraz zrobicie? – zapytał.
Spoglądali na niego przez moment jakby w zastanowieniu.
– Przeprosimy? – podsunął wreszcie
Sebek domyślnie.
– Tak, przeprosicie panią Szaradzińską
– zgodził się Mirek. – A potem? Bo za wybitą szybę to trzeba zapłacić.
Teraz mieli zakłopotane miny.
Podejrzewał, że w głowach robili szybki pamięciowy przegląd zawartości swoich
skarbonek. Za wiele to tam pewnie nie było, w wakacje wydawali wszystko na
lody, gumy oraz nowe numery „Płomyczka”, „Świerszczyka” i „Misia”.
– Z kieszonkowego na szybę wam nie
starczy – uświadomił im. – Więc za szybę zapłacimy my z mamą, a wy będziecie
musieli to inaczej odrobić. Żeby było uczciwie.
Sebek pokiwał głową, Staś popatrzył na
brata, też pokiwał, a potem zapytał: „Jak?”.
– No właśnie, jak? – odpowiedział
Mirek pytaniem. Starszy syn wzruszył ramionami, po czym zaproponował:
– Posprzątać coś?
– Dobry pomysł – pochwalił Mirek. –
Możecie posprzątać pani Szaradzińskiej garaż. I wyrzucać śmieci. I co jeszcze?
– Koty karmić! – wykrzyknął nagle Staś
z wyraźnym zadowoleniem.
– Też – przyznał Mirek. Pomyślał o
trzech tłustych kocurach sąsiadki z pierwszego piętra i o tych kilkunastu
kręcących się wokół bloku bezdomnych kociakach, które kobieta regularnie
dokarmiała. Przyda się chłopakom trochę odpowiedzialności za żywe stworzenia.
Zwłaszcza jeśli dalej, jak dotąd, będą się dopraszać o psa. – Jeżeli pani
Szaradzińska się zgodzi. To co teraz zrobicie?
– Pójdziemy – powiedział Sebek. Już
się nie kiwał ani nie szurał nogami, nie miał zaczerwienionej twarzy ani nie
patrzył niepewnie. – Przeprosić. I posprzątać.
– Tak – zgodził się. – Pójdziecie
przeprosić, zapytacie panią Szaradzińską, jak możecie pomóc, i zrobicie, co wam
powie. Do końca wakacji – dodał. – Szyby są drogie, trzeba je porządnie
odpracować. Dobra?
– Dobra – oświadczył Sebek, wziął za
rękę powtarzającego „Dobra, dobra” Stasia i wyszli razem z dużego pokoju. Ich
jasne koszulki i ciemne spodenki, z tyłu brudniejsze niż z przodu, zniknęły za
progiem.
Dopiero usłyszawszy trzaśnięcie
wejściowych drzwi, Mirek dał sobie spokój z zachowywaniem powagi i roześmiał
się. Dzieciaki.
Cała sprawa była banalna, sam w ich
wieku też wybił szybę w oknie, i to nie raz. Ale mogli się przy tej okazji
nauczyć czegoś o uczciwym zachowaniu i o ponoszeniu odpowiedzialności za to, co
robią. Właśnie dlatego po dogadaniu się z sąsiadką odnośnie zapłaty za szybę
zapowiedział, że porozmawia z chłopakami i przyjdą tę szybę odpracować w formie
jakiejś domowej pomocy. Żeby poczuli odpowiedzialność. Nie jako karę za to, że
coś niechcący zepsuli, tylko jako naukę, ze jak się coś zepsuje, to można to
jakoś naprawić, nawet jeśli nie tak jeden do jednego. I trzeba. A garażowi pani
Szaradzińskiej niewątpliwie przyda się małe sprzątanie.
Swoją drogą, gdy Graża wróci z pracy,
będzie mógł opowiedzieć, jak mu aktywnie minął pierwszy dzień urlopu. Dzieciaki
nigdy nie pozwolą się człowiekowi nudzić.
***
17 października 1997, Szczecin
Zapukał – zawsze pukali, i on, i
Grażyna, w końcu dzieci też miały prawo do swojej prywatności, chciał to
szanować – i wszedł, gdy usłyszał krótkie „Proszę”.
W pokoju panował porządek; po tym
można było od razu poznać, czyj pokój jest czyj, bo Stasiek w swoim miał coś
pomiędzy wczorajszym atakiem tornada a dzisiejszym przemarszem stada dzików.
Beżowa tapeta i ciemnobrązowe meble tworzyły dość surowy wystrój, zwłaszcza że
Sebastian, w przeciwieństwie do brata, nie obwieszał ścian żadnymi plakatami.
Za to na samym początku roku powiesił przy łóżku wielką tablicę korkową, do
której przyczepiał różne notatki. Teraz znajdowała się tam duża kartka z
rozpisanymi dokładnie królami z dynastii Piastów wraz z datami panowania. Tak,
chłopak lubił podchodzić do swojej pracy systematycznie.
Sebastian siedział przy biurku. Kilka
książek, w tym jedna otwarta, notatnik, długopis i kolorowe flamastry na
blacie, na trzech półkach nad biurkiem zeszyty, szkolne podręczniki i
odtwarzacz, z którego płynęły cicho dźwięki Queen, na dwóch wysokich, szerokich
regałach pełno książek, wisząca na haczykach obok drzwi gitara, posłane i
zakryte granatowym kocem łóżko, szafa minimalnie uchylona, bo od jakiegoś czasu
jedne drzwi kiepsko się domykały i zwykle nie dawało się ich dopchnąć do końca
– to wszystko było takie normalne, znane, bezpieczne. Zupełnie niepasujące do
niepokoju, jaki Mirek odczuwał.
Przysunął sobie stołek, który zwykle
stał pod biurkiem, i usiadł obok syna. Nie wiedział za bardzo, jak zacząć.
– Co u ciebie? – zapytał wreszcie.
Sebastian uśmiechnął się blado i wzruszył ramionami.
– W normie – powiedział krótko. –
Stres i kucie do matury.
– W szkole w porządku?
– Tak. – Spojrzał na otwartą książkę,
przerzucił parę stron w tę i we w tę. – Z polskiego powtarzamy od początku
epoki. Z matmy katuje nas tymi głupimi funkcjami, bo na pewno będą. Z historii
też powtórki od początku, ale ja mam już zrobionych całych Piastów, więc luz.
– A jak angielski?
– Fajnie – ożywił się na moment
Sebastian. – O wiele fajniej niż w szkole. Każe nam rozmawiać po angielsku.
No tak, pomyślał Mirek, Grażyna miała
rację, upierając się przy posłaniu chłopaków na prywatne lekcje. W szkole nie
nauczą się porządnie obcego języka.
Ale nadal nie wiedział, jak zacząć,
jak przeprowadzić tę rozmowę i dowiedzieć się, co się dzieje. Bo że coś się
działo, to nie ulegało wątpliwości. Przecież widział, przecież oboje z Grażą
widzieli: Sebastian po wakacjach, a właściwie po powrocie z obozu na początku
sierpnia, zaczął się inaczej zachowywać. Zrobił się milczący, jakiś taki
zamknięty w sobie, jakby wycofany i chyba... tak, wyraźnie przybity, a w każdym
razie bez humoru. Unikał dłuższego posiedzenia razem w weekendy, zamykał się
wtedy w swoim pokoju i puszczał dość głośno muzykę – choć trzeba przyznać, że
poproszony, od razu ściszał, by nie niosło się po całym mieszkaniu; przy
obiedzie nie przyłączał się do opowiadania, jak minął dzień, co najwyżej,
zapytany, rzucał krótko, że w szkole w porządku; nie wychodził z kolegami ani
nie zapraszał ich do siebie. Ze Staśkiem też mało rozmawiał, czasem nawet
ucinał słowa brata mrukliwym „Daj mi spokój”. A na pytania, co się dzieje i
czemu jest w złym humorze, odpowiadał ponuro: „Nic się nie stało” lub „Wcale
nie jestem”. I tyle się dawało z niego wyciągnąć.
Ty z nim pogadaj, powiedziała Grażyna
wczoraj, gdy siedzieli wieczorem w pokoju Staśka i jedli pizzę. Stasiek
zaprosił paru kolegów ze szkoły na nocny maraton filmowy, zamówili kilka pizz i
jedna trafiła się „starym zgredom”, najwyraźniej jako podziękowanie za
udostępnienie dużego pokoju, w którym był telewizor.
– Bo o stare zgredy trzeba dbać –
stwierdziła Grażyna wesoło i przełożyła stertę niezłożonych ciuchów z łóżka na
krzesło, by mogli wygodnie usiąść i zjeść. – Rany boskie, Stasiek ma taki
bajzel, jakby mu do pokoju na zmianę ładowało się tornado i dziki. Jak czasem
wejdę do niego i zaraz potem do Sebastiana, to się zastanawiam, którego z nich
nam podmienili w kołyskach.
I tak jakoś zeszli na temat
Sebastiana. I wtedy Grażyna powiedziała: ty z nim pogadaj, może tobie łatwiej
powie, jak facet facetowi. Może powie, co się dzieje, z czym ma problem, bo ma
problem, to coraz bardziej widać, że ma jakiś problem. I nie wiadomo, jak to
ugryźć, i nie wiadomo, jak pomóc, gdy nie wiadomo, o co chodzi.
No więc przyszedł tu dziś, żeby
pogadać. Stasiek po odespaniu sobotniego maratonu poleciał znów się spotkać z
kolegami, a Sebastian został w domu. No dobrze, w tym roku czekała go matura,
musiał się dużo uczyć i tak dalej – ale on już prawie w ogóle nigdzie nie
wychodził, prawie w ogóle z nikim się nie umawiał. Dotąd się tak nie
zachowywał, tak się nie odcinał od ludzi. Tym bardziej od najbliższych. Wczoraj
nie chciał nawet przez chwilę posiedzieć ze Staśkiem i jego kumplami, ani nic
obejrzeć, ani się powygłupiać, ani zjeść razem pizzy. Stasiek mu zaniósł kilka
kawałków i próbował wyciągnąć z pokoju, bo stojąc w progu, powiedział: „Ale weź
chwilę z nami posiedź, puszczamy »Szczęki«, obejrzysz i wrócisz do kucia” – ale
Sebastian nie poszedł. A jeszcze niedawno oglądał filmy wraz z bratem i jego
kolegami, gdy robili takie spotkania, i jakoś mu nie przeszkadzało, że siedzi z
chłopakami o trzy lata młodszymi od siebie. Więc nie mogło chodzić o wiek,
musiało chodzić o coś innego – tylko o co, Mirek nie miał pojęcia. I nie miał
pojęcia, jak poprowadzić tę rozmowę – ani nawet jak zacząć.
– Sebastian... – odezwał się w końcu –
Słuchaj... Widzimy z mamą, że masz jakiś problem, wiesz? – Syn rzucił mu tylko
krótkie, chyba trochę niechętne spojrzenie i wzruszył ramionami. No tak,
kiepski wstęp. – Naprawdę, widzimy – powtórzył. – I chcemy ci pomóc, jak tylko
możemy, wiesz? Tylko nie wiemy, jak. Jak mi powiesz, co się dzieje, to będziemy
mogli coś zrobić. A nawet jak nie – dodał szybko – to przynajmniej posłuchamy,
o co chodzi. A tobie będzie lżej, wiesz? Bo będziesz mógł to z siebie wyrzucić
zamiast tak w sobie dusić.
– Nic się nie dzieje – mruknął
Sebastian cicho. Wzrok wbił w książkę, po której przesuwał wskazującym i
środkowym palcem prawej dłoni. Znowu to robił, znowu jakoś tak uciekał przed
kontaktem.
Mirek miał ochotę warknąć, żeby
Sebastian nie opowiadał bzdur, bo przecież widzi, że się dzieje. Miał ochotę
nim potrząsnąć, krzyknąć, żeby powiedział, bo się oboje z mamą martwią, bo
przychodzą im do głowy różne paskudne myśli. Miał ochotę jakoś wydusić z niego
prawdę i móc wreszcie zrobić coś sensownego. Po chwili jednak wpadł na inny
pomysł. Wrzaskiem i upieraniem się, że ma rację, niewiele wskóra.
– Ale gdyby się działo – odezwał się
łagodnie – to przyjdź i powiedz. Zawsze możesz przyjść i powiedzieć mnie i
mamie, że coś się dzieje, wiesz? I my ci zawsze pomożemy. I zawsze będziemy cię
kochać, wiesz?
Trafił, wreszcie trafił – widział to,
przez chwilę widział to wyraźnie, gdy Sebastian spojrzał na niego z zupełnie
innym wyrazem twarzy, z taką mieszanką niepewności i nadziei.
– Zawsze? – powtórzył, jakby chciał
sprawdzić.
– Zawsze i bez względu na wszystko –
zapewnił Mirek.
Sebastian pokiwał głową i spojrzał w
bok, a potem znów na niego.
– Bo widzisz... – zaczął wolno i
zawahał się.
– No, co, synek? – zapytał ciepło.
Ale to coś, co przez moment udało mu
się wzbudzić czy wywołać, najwyraźniej już umknęło – bo Sebastian odwrócił
głowę w stronę biurka, wzruszył znów ramionami i powtórzył swoje początkowe:
– Nie, nic.
Szlag by to jasny trafił.
– Sebastian, dziecko, powiedz, co się
dzieje – poprosił. – Przecież coś się dzieje, przecież widzę.
– Nic się nie dzieje – mruknął
chłopak. Najwyraźniej naprawdę nie można było w tej chwili do niego dotrzeć.
– No dobrze – powiedział Mirek i wstał
ciężko; chyba był kiepskim ojcem, skoro nie potrafił zachęcić własnego syna do
podzielenia się problemami. – Ale gdy będzie się coś działo, powiedz, dobrze?
Sebastian pokiwał głową, ale nie
spojrzał na niego. No i co to niby była za rozmowa „jak facet z facetem”?
Jedna myśl, szczególnie niepokojąca i
dręcząca, myśl, którą się dotąd nie podzielił z Grażą, bo za bardzo go to
przerażało – ta myśl wróciła i teraz, gdy przyglądał się wertującemu ponownie
książkę synowi, próbował ją przymierzyć do sytuacji. Nie, chyba nie pasowała.
Ale nie miał pewności. Dlatego w końcu się zdecydował.
– Sebastian, mam jeszcze prośbę –
powiedział cicho.
– Tak? – mruknął chłopak, nie
odrywając oczu od podręcznika.
– Pokaż mi swoje ręce.
Spojrzał na niego ze zdziwieniem,
uniósł dłonie i obrócił wnętrzem do góry.
– Podciągnij rękawy – poprosił Mirek.
To była bzdura, oczywiście, że to musiała być bzdura, wiedział o tym, był tego
pewien, ale musiał zobaczyć. Musiał wiedzieć, że naprawdę wie.
Syn wpatrywał się w niego przez
chwilę, wyraźnie zaskoczony – po czym chyba wreszcie zrozumiał, o co chodzi, bo
parsknął krótkim śmiechem, jakby z niedowierzaniem, podciągnął lewy, a potem
prawy długi rękaw bluzy tak mocno, jak się dało, i wyciągnął ręce przed siebie.
Mirek odetchnął z ulgą – chyba głośniej, niż zamierzał, ale nie zdołał nad tym
zapanować; widok czystej skóry, bez żadnych śladów nakłuć, był tym, czego cały
czas chciał się spodziewać – i czego przez jedną paskudną chwilę bał się nie
zobaczyć.
– Nogi też? – rzucił Sebastian wręcz
wesoło, schylił się i sięgnął do nogawek spodni.
– Nie – powiedział spokojnie, kładąc
mu rękę na ramieniu. – Nie, nie trzeba.
Sebastian wyprostował się i spojrzał
na niego jednocześnie z rozbawieniem i wyrzutem.
– Tato... – odezwał się tonem, jakim
zwykle oni z Grażyną mówili „Chłopaki”, gdy chcieli dać do zrozumienia „No nie
wciskajcie nam bzdur”.
– Przepraszam. – Pokręcił głową i westchnął.
– Po prostu się martwię. I naprawdę dopadają mnie czasem głupie myśli, bo się o
ciebie boję.
Sebastian znów uciekł wzrokiem gdzieś
w bok.
– Nie trzeba – mruknął i obciągnął z
powrotem rękawy bluzy. Mirek pogłaskał go po głowie.
– Jakby co, to jestem – przypomniał. –
Ja i mama. To nie przeszkadzam ci w nauce.
Gdy stał już w drzwiach, obejrzał się
za siebie. Sebastian dalej siedział przy biurku, z łokciami na jego krawędzi;
pochylił się właśnie i podparł głowę na rękach. Było w tym coś dziwnie
zmęczonego, może wręcz udręczonego – Mirek nie potrafił określić, wiedział
tylko, że ten gest, ta postawa sprawiły, że ścisnęło mu się serce. Bez zastanowienia
podszedł szybko do Sebastiana, przyciągnął go do siebie, pocałował w głowę, po
czym przykucnął i popatrzył na syna uważnie.
– Kocham cię, Sebek – powiedział
cicho. Zdrobnienie, od którego Sebastian od połowy liceum się odżegnywał, tym
razem zostało przyjęte bez sprzeciwu. – Nie będę cię zmuszał do mówienia, jeśli
jeszcze nie chcesz, ale obiecaj, że kiedyś w końcu mi powiesz, o co chodzi.
Dobrze? Sebastian, ja cię zawsze wysłucham. I zawsze będę cię kochał. Dobrze?
Chłopak przygryzł usta, milczał przez
chwilę, wreszcie pokiwał powoli głową.
– Powiem ci – odezwał się. – Tylko...
później. Obiecuję.
– Dobrze – zgodził się. Co miał
zrobić, przecież nie wyciśnie z niego słów siłą. A ta obietnica była już jakąś
formą przełamania dotychczasowego odcięcia, wycofania i milczenia. Była też
przyznaniem, że jednak coś się dzieje, ze jednak jest coś, o czym trzeba
powiedzieć – i to akurat niepokoiło. Ale przede wszystkim – była szansą i
nadzieją, że w końcu Sebastian przyjdzie i powie, sam z siebie, o co chodzi. I
to pocieszało.
Gdy więc Mirek po raz drugi skierował
się do drzwi – był spokojniejszy. Tylko trochę, i aż trochę, i w gruncie rzeczy
nie czuł się szczególnie zadowolony z tego, jak poprowadził tę rozmowę – ale
miał wrażenie, że najważniejsze Sebastianowi powiedział. Że jest, kocha i
czeka.
Miał nadzieję, że to dosyć.
***
29 kwietnia 2005, Szczecin
Stasiek nalał do obu szklanek piwo,
podał mu jedną, sam wziął drugą i usiadł ciężko obok na kanapie.
– Ale dzień – powiedział zmęczonym
głosem. – Jakbym wiedział, że przygotowania do ślubu to tyle załatwiania,
biegania, użerania się ze wszystkim i w ogóle taka harówa, to... – Pokręcił
głową i upił duży łyk.
– To co? – spytał Mirek z
rozbawieniem. – To jednak byś się nie żenił?
– No nie, ożeniłbym się – odparł zdecydowanie.
– Tylko oświadczyłbym się Inie jakiś rok wcześniej, to do dziś mielibyśmy już
większość spraw załatwionych.
Roześmiali się obaj. Mirek sięgnął po
kanapkę z pasztetem i ogórkiem kiszonym.
– A dziś czym cię dobiła przedślubna
rzeczywistość?
– Salą – oświadczył Stasiek z
niesmakiem. – Tata, sorry za język, ale załatwienie sali na wesele to
najbardziej wkurwiająca rzecz, jaką wymyślono.
– Młody, język – upomniał syna.
– Ale wiesz, że ja jestem dorosły?
– Ale wiesz, że dla mnie zawsze
będziesz dzieckiem? I że zawsze będę cię gonił za wulgaryzmy?
Stasiek nagle wybuchnął głośnym,
tubalnym śmiechem.
– To dobrze, że mnie nie słyszałeś
dzisiaj, jak wykłócałem się o tę salę. Pewnie byś mnie wydziedziczył. Ale z tym
facetem inaczej się nie dało. – Wypił trochę piwa, odstawił szklankę na stojący
przy kanapie mały, okrągły stolik do kawy i też wziął kanapkę. – Serio, póki
byłem grzeczny i uprzejmy, to ja swoje, on swoje i nic. A jak już mnie w końcu
poniosło i powiedziałem: „No panie, kurwa, w ten sposób to my w życiu do
niczego nie dojdziemy”, to ten nagle robi taką minę, jakbym zaczął mówić do
niego po polsku, a nie po chińsku, mówi: „Panie, kurwa, spoko, coś się, kurwa,
da zrobić”, dalej ci nie będę cytował, bo się udławisz z wrażenia, w każdym
razie w końcu zaczęły się jakieś konkrety. I mamy salę. Kurwa – zakończył,
wypowiadając przekleństwo tak komicznym tonem, że Mirek nie wytrzymał i też się
roześmiał, choć jednocześnie szturchnął syna w bok. – W każdym razie – podjął
Stasiek wesoło – sala jest, poszarpane nerwy są, termin w kościele jest, a ja
jestem wykończony. A to dopiero początek. Jak dociągniemy z Iną do sierpnia, to
po ślubie przez kolejny rok będziemy odżywać.
Mirek patrzył na niego w milczeniu.
Chwilami naprawę trudno było uwierzyć, że ten wysoki, szeroki w barach facet, z
dużymi rękami, z takim samym rozmiarem stopy, przez co czasem w przedpokoju
mylili się, czyje buty są czyje, z trzecim rokiem studiów na karku, ten
dwudziestotrzyletni mężczyzna to jego mały, drobny Staś, który w zerówce
chciał, by mu co wieczór na dobranoc opowiadać bajkę o smoku wawelskim,
szczególnie ten kawałek, gdy smok pęka od opicia się wodą, ten sam Staś, który
przy niedzielnych śniadaniach rzucał psu pod stół kawałki swoich ulubionych
kabanosów, ten Staś, który wracał z podwórka podrapany, umorusany, potargany i
od progu wołał: „Jeść!”.
Trudno chwilami uwierzyć, że Stasiek,
który niedawno oświadczył: „Tato, żenię się”, to ten sam Stasiek, który kiedyś
mówił: „Tato, opowiedz, jak smok wawelski się rozpękł od wody!”.
– Jak na ciebie patrzę, to naprawdę
czuję, że się postarzałem – powiedział wreszcie. – Kiedy wy tak wyrośliście?
– Przez ostatnie dwadzieścia parę lat
– rzucił Stasiek wesoło. – Co ty, tata, wy z mamą zawsze będziecie młodzi.
Zwłaszcza jak dalej będziecie się w Lany Poniedziałek tak wariacko lać wodą po
całym mieszkaniu. Gorzej niż dzieci.
Mirek uśmiechnął się na wspomnienie
ostatniej Wielkanocy. Rzeczywiście potrafili czasem poszaleć z Grażyną jak
pięciolatki.
Zjedli kanapki, dopili pierwsze piwo,
otworzyli drugie, przerzucili parę kanałów, wreszcie trafili na „Szklaną
pułapkę 2” i na tym zostawili. Przez kilkanaście minut oglądali w milczeniu.
– Słuchaj, Stachu – odezwał się
wreszcie Mirek – tak w ogóle to chciałem z tobą pogadać o tym ślubie.
– Ale że co? – spytał syn ze
zdziwieniem i zmarszczył brwi. – Rany, tato, już to przerabialiśmy na początku,
Ina nie jest w ciąży, ślub nam nie będzie przeszkadzał w skończeniu studiów i
nie, nie pobieramy się za wcześnie. Znaczy ja wiem, o co wam chodziło i że pytaliście
z troski, a nie przez złośliwość, ale myślałem, że już to przerobiliśmy.
Fakt, przerobili. I choć Mirek nadal
chwilami obawiał się, że Stasiek z Iną za wcześnie się ładują w ten ślub – on
miał raptem dwadzieścia trzy lata, ona dwadzieścia cztery – to jednocześnie
odnosił wrażenie, że wiedzą, co robią. Byli pewni, byli tak absolutnie pewni,
że chcą być razem, oficjalnie i nieodwołalnie – możliwe, że się w tej swojej
pewności nie mylili.
– Przerobiliśmy – zgodził się. – Nie o
to chodzi, to znaczy nie tak dokładnie o to. Chociaż trochę o to.
Stasiek parsknął śmiechem.
– No to w sumie o co?
– Ja wiem, że się kochacie –
powiedział powoli. – I naprawdę fajna z was para, lubię na was patrzeć i na to,
jak jesteście razem. Tylko wiesz, Stachu, naprawdę jesteście jeszcze młodzi i
teraz wszystko wydaje wam się takie proste i... no, proste, jasne. A w życiu
jest różnie. Raz jest lepiej, raz gorzej, a raz tak nijako i szaro.
– No i? – spytał Stasiek, patrząc
uważnie, może nawet trochę podejrzliwie. Mirek odstawił pustą szklankę na stół
i pokręcił głową, gdy syn chciał mu jeszcze dolać.
– Nie, mi wystarczy. Chodzi mi o to –
podjął – żebyś o tym pamiętał, że nie zawsze jest różowo, super i fajnie. Ale
jak się już zdecydowaliście być razem, to musicie być razem nawet wtedy, gdy
nie jest różowo, super i fajnie. Rozumiesz? Nawet jak są problemy, kłótnie i
przykrości. Bo to jest normalne, że coś czasem nawali i że czasem będziecie na
siebie źli.
– No wiem – powiedział Stasiek; w jego
głosie czuć było pewne zdziwienie. – Rany, tata, myślisz, że ile ja mam lat?
Przecież wiem, że w życiu nie wszystko jest zawsze super-duper, myśmy się już z
Iną zdążyli wiele razy porządnie pokłócić. Żebyś ty widział, jakie miny Ina
robi, jak się wkurzy, to byś się przestraszył. Ja się za pierwszym razem
przestraszyłem – dodał ze śmiechem.
– Ja wiem, że wiesz – odparł Mirek. –
Tylko chcę ci przypomnieć. Wiesz, widzę czasem w pracy albo po znajomych, jak
to działa – dodał nagle. – Pojawiają się jakieś drobniejsze i większe problemy,
jakieś takie codzienne zgrzyty, i od razu wszystko idzie na noże, i już nawet
nikomu nie chce się pamiętać, że była jakaś miłość i przyjaźń, bo się widzi
tylko to złe, denerwujące i niewygodne. Stasiek, obiecaj, że jak się u was
pojawią jakieś zgrzyty czy problemy, to nie będziecie od razu skakać sobie do
oczu – poprosił. – Jak się coś będzie działo, to przyjdź, powiedz, pogadaj,
pomożemy wam z mamą albo coś doradzimy, albo chociaż posłuchamy. Jak się
będziesz chciał tak po męsku wyżalić na wszystkie baby na świecie, to też
przyjdź – dorzucił, by nieco rozładować atmosferę, bo powaga, z jaką syn zaczął
na niego patrzeć, trochę ciążyła. – Wypijemy piwo, ponarzekamy, jakie te baby
są straszne, a potem wrócimy każdy do swojej baby i zobaczymy, że wcale nie są
takie straszne.
Duże usta Staśka rozciągnęły się w
łagodnym, ciepłym uśmiechu.
– Chciałbym, żebyśmy byli jak ty z
mamą – powiedział tonem, w którym zabrzmiało coś czułego. – Jak w szkole czasem
byłem u niektórych kumpli albo słyszałem, co mówią o swoich rodzicach, to tak sobie
myślałem, że jak to dobrze, że wy jesteście właśnie tacy, jacy jesteście.
Poklepał syna po ramieniu.
– Nie jesteśmy idealni – odezwał się
po krótkiej chwili. – Też się kłócimy, czasem mamy się nawzajem dosyć. Tylko...
wiesz, Stasiek, my z mamą zawsze rozmawialiśmy. I zawsze... no nie wiem, zawsze
mi chodziło o to, żeby z problemów wyjść razem. Mamie też. Nie tak, żeby tylko
jednemu było dobrze, ale żeby razem się obronić, i nawzajem. Nie wiem, jak ci
to wyjaśnić...
– Nie musisz – zapewnił Stasiek. Siedział
trochę pochylony, z prawym łokciem na kolanie i podbródkiem wspartym na pięści.
Jego zielone oczy, oczy jak u Grażyny, spoglądały uważnie. – Ja chyba wiem, o
co ci chodzi. No wiesz, napatrzyłem się przez te wszystkie lata, jak się
zachowujecie i jak się traktujecie. I wiem, serio wiem, o co ci chodzi. –
Wyprostował się, dopił swoje piwo, po czym odstawił szklankę na stolik. – I
może dlatego wiem, że chcę się ożenić z Iną i że nam się uda – dodał po chwili
ciszej. – Będziemy mieć superżycie, zobaczysz.
Mirek wyciągnął rękę i przesunął
dłonią po czarnej, krótko ostrzyżonej czuprynie syna.
– Jesteś zawsze tak strasznie uparty i
musisz mieć ostatnie słowo, że teraz pewnie też wyjdzie na twoje – powiedział z
rozbawieniem. – Na pewno wyjdzie.
– No nie, u nas ostatnie słowo to ma
Ina – roześmiał się Stasiek. – To znaczy mnie się zwykle wydaje, że ja mam, a
potem patrzę i widzę, że jednak Ina postawiła na swoim, tylko tak subtelnie i
przy okazji, że ja się orientuję dopiero po wszystkim.
Przez kilka minut wpatrywali się w
milczeniu w ekran. Mirek nie zwracał jednak szczególnej uwagi na to, co
oglądał; przypomniał sobie właśnie, ile razy siadał z chłopakami, gdy jeszcze
byli chłopakami, przed telewizorem, by obejrzeć jakiś film akcji – i jak
chodzili całą rodziną do kina na „Gwiezdne wojny” – i jak uczył ich jazdy na
rowerze. Najpierw Sebastiana, który przy pierwszej samodzielnej próbie jazdy
bez bocznych kółek i bez pomocniczego kijka przy bagażniku wjechał w wielkie
krzaki przy kościele, a potem Staśka, który w tej samej sytuacji z wrażenia
zapomniał, jak się hamuje, i trzeba było za nim biec i chwytać za siodełko i
kierownicę, by zatrzymać pirata chodnikowego.
Stasiek chyba też nie śledził zbyt
uważnie wydarzeń na ekranie, bo nagle odezwał się tonem człowieka, który przez
dłuższy czas tonął we własnych myślach:
– Pojutrze zabieramy Sebastiana i
Magdę, tę kuzynkę Iny, na pizzę, żeby się poznali. No wiesz, żeby nie było tak,
że świadkowie się poznają dopiero na ślubie, jak jest chaos i wszyscy
zdenerwowani. W sumie nie wiem, czy to taka różnica, ale Ina stwierdziła, że
tak będzie lepiej – dodał. – Magda jest fajna, jak się z Iną razem zejdą, to
dostają odpałów jak nastolatki.
– A ta Magda... wie? – zapytał Mirek z
wahaniem. – No wiesz, żeby nie postawić Sebastiana w głupiej sytuacji, albo
jej.
Stasiek spojrzał na niego poważnie.
– Wie – powiedział twardo. – Nie
chciałbym na drugiego świadka kogoś, komu by przeszkadzała orientacja mojego
brata. Ina to rozumie i też by nie chciała. Magda wie i nie ma z tym problemów.
Więc wszystko jest OK i pod kontrolą – dorzucił już łagodniejszym tonem. –
Chodzi nam po prostu o to, żeby się poznali, bo czasem może będą nam razem
pomagać w przygotowaniach, no i w czasie ślubu będą musieli razem pilnować,
żebym ja nie zemdlał z przejęcia albo żeby Ina w ostatniej chwili się nie
rozmyśliła i nie nawiała w kiecce ślubnej sprzed ołtarza – wyjaśnił wesoło.
Mirek uśmiechnął się. Wizja mdlejącego
ze stresu Staśka była komiczna.
– W razie potrzeby Sebastian chluśnie
ci w twarz szampanem, żebyś stanął na nogi, albo capnie Inę za welon, żeby się
wróciła – mruknął. Tak, to już bardziej umiał sobie wyobrazić.
– I właśnie dlatego poprosiłem go na
drużbę – podsumował Stasiek triumfalnie. – Ktoś musi ogarnąć ten chaos, a
Sebastian zawsze jest dobry w ogarnianiu chaosu i panowaniu nad powszechną
histerią.
No, może nie zawsze. Nadal pamiętał
zagubiony, niepanujący nad nerwami – nad obawami, nad strachem – wyraz twarzy
starszego syna, gdy wraz z Grażyną stanęli przed nim w kuchni. Trzeba przyznać,
że Stasiek wymyślił sobie to krzyżowe przekazywanie wieści wręcz diabolicznie:
najpierw Sebastian informujący rodziców, że jego młodszy brat zamierza się
ożenić i że to jest naprawdę sensowny pomysł, a potem Stasiek informujący, że
jego starszy brat jest gejem i że jeśli to komukolwiek przeszkadza, to będzie
miał z nim, Staśkiem, do czynienia. Rzeczywiście, trudno się było porządnie
skupić, przejąć i zdenerwować jedną wiadomością, skoro jednocześnie trzeba się
było skupić, przejąć i zdenerwować drugą. Ale z tamtego dnia na początku
stycznia Mirek najlepiej zapamiętał mieszankę szczerego zdumienia i szczerego
współczucia.
Zdumienia – bo nagle, zupełnie
niezapowiedzianie i trochę boleśnie uderzyła go świadomość, że Stasiek jest
dorosły, naprawdę i zwyczajnie dorosły, i podejmuje już dorosłe decyzje,
zupełnie jakby nigdy nie wędrował po ich mieszkaniu na czworakach, w
pieluchach, śmiesznie gaworząc. Należało się pożegnać, przynajmniej częściowo,
z postrzeganiem młodszego syna jako dziecka, należało wreszcie zobaczyć w nim
mężczyznę, który sam będzie zakładał rodzinę.
Współczucia – bo na widok miny
Sebastiana to właśnie poczuł, zwłaszcza że niemal od razu przypomniał sobie
kilka momentów z ostatnich paru lat, gdy miał wrażenie, że tego chłopaka coś
męczy. Wreszcie zrozumiał. I chociaż jeszcze chwilę wcześniej, w dużym pokoju,
zastanawiał się, co ma zrobić i co ma powiedzieć, i jak – w kuchni nie musiał
już nerwowo układać myśli. To się zrobiło samo, jakoś tak naturalnie, wręcz
odruchowo – i gdy podszedł do starszego syna, gdy go objął, wiedział, że nie
potrzebuje żadnych słów.
Poklepał Sebastiana uspokajająco po
plecach jedną ręką, drugą przyciągnął uśmiechającego się szeroko Staśka,
powiedział łagodnie: „Co my z wami mamy, łobuzy”, a potem spojrzał na
podchodzącą Grażynę. Świat, który parę minut wcześniej wydawał się stać na głowie,
znów stał się normalny, zrozumiały i sensowny.
Gdy na ekranie pojawiły się napisy
końcowe, Stasiek wziął do ręki pilota, przełączył kilka kanałów, a potem
wyłączył telewizor.
– Nie chce mi się nic oglądać –
powiedział. – Wiesz, lubię tak czasem z tobą posiedzieć i nawet nic nie mówić
ani nic nie oglądać, tylko tak posiedzieć i pomyśleć. Z Sebastianem też. Z Iną
też tak potrafimy posiedzieć, nawet czasem parę godzin.
Mirek popatrzył na syna z lekkim
uśmiechem.
– My z mamą też tak nieraz siadamy –
przyznał. – To pewnie zabrzmi jak z jakiegoś tandetnego romansidła, ale jak
potraficie z Iną ze sobą pomilczeć, to dogadać się też będziecie potrafili.
Stasiek pokręcił głową.
– Nie – stwierdził; głos i wyraz
twarzy miał poważny. – To nie brzmi jak z tandetnego romansidła. Dla mnie to
brzmi... no, po prostu normalnie. Jak z domu.
Mirek pomyślał, że to był chyba jeden
z największych komplementów, jakie mógł usłyszeć od własnego syna.
***
24 grudnia 2012, Szczecin
Lubił świąteczną atmosferę, nawet
jeśli trąciła kiczem. Nieważne, że z radia leciało właśnie „Last Christmas”, a
podczas deseru zamierzali wspólnie obejrzeć „Kevina”. W gruncie rzeczy wcale
nie uważał, że to taki kicz. To było znane, swojskie, rodzinne.
Rodzinne.
Siedzieli w dużym pokoju przy owalnym
stole. Obok siebie miał Grażynę – też zmęczoną całodziennymi przygotowaniami,
też zadowoloną, że wreszcie można się odprężyć, też przyglądającą się chłopakom
z uśmiechem. Jej wesołe, zielone oczy, wokół których zebrało się trochę
zmarszczek, podobnie jak wokół ust, jej wysunięty stanowczo podbródek, jej
pieprzyk na prawym policzku – to wszystko było znane, bliskie, ważne.
Naprzeciwko, po lewej stronie stołu,
siedział Stasiek. Jego krótka, gęsta, czarna broda była przy rodzinnych
posiłkach obiektem ciągłych żartów, bo Staśkowi nigdy nie udało się zjeść bez
zostawienia na niej jakichś resztek. Tak jak teraz: ścierał serwetką krople
barszczu, a Ina komentowała ze śmiechem, że Zuza mniej się brudzi niż on.
Na Inę miło się patrzyło; jej spokój,
stanowczość i otwartość dało się dostrzec w uśmiechu, w oczach, w sposobie, w
jaki zwracała się to do męża, to do córki. Usadowiona pomiędzy rodzicami Zuzia
co chwila oglądała się za siebie, by spojrzeć na ustawione pod choinką
prezenty. Wierciła się z przejęciem i niekiedy z poważną miną czterolatki
unosiła wskazujący palec jednej lub drugiej dłoni, jakby chciała coś samej
sobie pokazać. Może wybierała prezenty, których opakowania najbardziej jej się
podobały. Dwa długie, ciemnobrązowe warkocze podskakiwały wokół okrągłej buzi.
Po prawej stronie siedział Sebastian.
Zabawnie się wyszukiwało różnice i podobieństwa między synami. Stasiek przez tę
swoją brodę wydawał się niekiedy starszy, ale twarz Sebastiana była surowsza,
poważniejsza. Byli tego samego wzrostu, tak samo zbudowani, nawet czupryny
mieli niemal takie same, bo Stasiek jakiś czas temu zapuścił trochę włosy.
Czasem wykonywali bardzo podobne ruchy – krzyżowanie rąk na piersi, pochylanie
się w kierunku rozmówcy, uśmiechanie się tak, że najpierw odsłaniały się dolne,
a potem górne zęby. Czasem wyraźniejsze stawały się różnice – Sebastian miał
odrobinę niższy głos, Stasiek gwałtowniej gestykulował podczas opowiadania,
Sebastian patrzył w milczeniu, uważnie i z uśmiechem, Stasiek odrzucał głowę w
tył i wybuchał głośnym, rozbrajającym człowieka śmiechem.
Obok Sebastiana siedział Michał. Jego
ciemnorude włosy wciąż stanowiły obiekt fascynacji Zuzy, która już parę razy
przechyliła się przez kolana Iny i wyciągnęła rękę, jakby chciała dosięgnąć
drugiego wujka. Michał był swobodniejszy niż w zeszłym roku, podczas pierwszej
wspólnej Wigilii, i chyba dobrze się czuł razem z nimi.
Byli wszyscy. Żona, synowie ze swoimi
najbliższymi osobami, wnuczka. I on. Cała rodzina.
Niekiedy znów dopadało Mirka uczucie
pewnej nierealności. Niekiedy znów nie mógł uwierzyć, że te dwa chłopaki, które
dopiero co ganiały po podwórku za piłką, przynosiły ze szkoły „straszne zadania
z matmy, tego się nie da rozwiązać, tata”, twardo okupowały kanapę podczas
dobranocek – że te dwa chłopaki to są ci dwaj dorośli mężczyźni, z trzydziestką
na karku, ze skończonymi studiami, z pracą, z własną rodziną. Jeden z żoną i z
dzieckiem, drugi z chłopakiem. Obaj tak dalecy od tamtych dwóch małych urwisów
– i jednocześnie tak im bliscy.
Ina właśnie żartowała z Grażyną i
Michałem o „przyżenieniu do Sienieckich”. Stasiek przechylił się gwałtownie ku
żonie, o mało przy tym nie strącając ze stołu kieliszka, na szczęście już
pustego, i oświadczył radośnie, że jest największym darem od losu, na jaki
można było trafić. Ina rozczochrała mu włosy i życzliwie poradziła, żeby jednak
wytarł sobie brodę do końca, bo na razie jest strasznie uświnionym barszczem
darem od losu. Sebastian zapytał z rozbawieniem, co Michał ma jeszcze ciekawego
do dodania o tym przyżenieniu. Michał popatrzył na niego, uśmiechnął się i
odpowiedział, że same dobre rzeczy, poza tymi wszystkimi sytuacjami, gdy jest
siłą ciągany do dentysty, na szczepienie albo na głosowanie.
W takich momentach – w czasie świąt i
rodzinnych spotkań – Mirek stwierdzał, że pewne jego decyzje, zachowania,
wybory były słuszne. Dobrze wychował swoich chłopaków. Udało mu się przekazać
im kilka rzeczy, które uważał za ważne. I chyba nie zawiódł jako ojciec – skoro
siedzieli tu teraz podczas Wigilii, jeden z żoną, drugi z chłopakiem, obaj ze
świadomością, że to jest ich dom i że są tu zawsze u siebie, mile widziani,
oczekiwani, bez względu na wszystko.
To nie w każdej sytuacji i nie dla
każdego było takie oczywiste. Pamiętał wyraz twarzy jednego z przyjaciół ze
studiów, gdy ostatnio, podczas spotkania na mieście, pogadali chwilę i w pewnym
momencie zeszli na temat dorosłych już dzieci. Na pytanie „A twoje chłopaki
jak, już pożenieni?” Mirek odpowiedział, że młodszy się ożenił. Na pytanie „A
starszy?” odparł, że starszy ma chłopaka. Przyjaciel na chwilę zrobił minę
człowieka, który nie zrozumiał, co się do niego mówi; potem chyba trochę nie dowierzał,
a potem nie dowierzał już wyraźnie, gdy na swoje kolejne pytania usłyszał, że
tak, Mirek mówi poważnie i tak, mówi o tym spokojnie, i nie, nie przeszkadza mu
to, i tak, na Wigilię starszy przyjdzie ze swoim chłopakiem, tak jak młodszy
przyjdzie ze swoją żoną i swoją córką. I nie, nie wydaje mu się to jakieś
dziwne, nienormalne czy niesmaczne.
W gruncie rzeczy te pytania, ta
reakcja, to zachowanie nie tyle zezłościły, ile znużyły. Sam przeszedł przez
różne etapy niepewności, zakłopotania i wahania, odkąd się dowiedział –
pierwsze codzienne rozmowy z Sebastianem, pierwsze ostrożne poruszenie tematów
z serii „jest ktoś”, pierwsze poznanie ówczesnego chłopaka syna, pierwsze
powiedzenie komuś spoza najbliższej rodziny „mój syn jest gejem”; rozumiał, że
można, zwłaszcza na początku, mieć z tym tematem problemy. Ale pewne rzeczy
wydawały mu się mimo wszystko jasne, oczywiste, naturalne: to, że
heteroseksualny czy homoseksualny, Sebastian dalej jest jego synem; to, że
orientacja dziecka nie sprawia, że przestaje się – że chciałoby się przestać –
być ojcem; to, że za nic nie chciałby z tym synem stracić ani ograniczyć
kontaktu.
Może po części była w tym zasługa
Grażyny, z którą mógł przegadać tę sprawę na wszystkie strony i bez poczucia
winy, że potrzebuje przegadania. Może po części była w tym zasługa Staśka,
który czasem, widząc z jego strony jakieś wahanie, zwłaszcza na początku,
powtarzał uparcie: „Tata, nie bądź homofobem, bo będę się musiał sam
wydziedziczyć!”. Może po części była w tym zasługa Iny, która w sprawie
Sebastiana stała murem za Staśkiem.
Ale najważniejszym czynnikiem był sam
Sebastian. Bo to był Sebastian, tak jak Stasiek był Staśkiem. Jego dwa
przerośnięte dzieciaki, które teraz, gdy przewyższały go o pół głowy, kochał
tak samo mocno jak wtedy, gdy sięgały mu ledwie do bioder.
Widok synów przy stole wigilijnym
sprawiał przyjemność i cieszył. Fakt, że obaj siedzieli przy tym stole ze
swoimi najbliższymi osobami, też cieszył. I cieszyła świadomość, że umiał ich
potraktować sprawiedliwie, tak jak zawsze się starał. Stasiek siedział z Iną i
Zuzą. Sebastian siedział z Michałem. On sam siedział z Grażyną. I tak było w
porządku.
Gdy łamali się opłatkiem, życzył
Staśkowi kolejnych lat szczęśliwego małżeństwa. Sebastianowi życzył kolejnych
lat szczęśliwego związku. W obu wypadkach mówił szczerze. Uśmiech Staśka był
wesoły i łobuzerski, a jego „Spoko, tata, jest i będzie super” brzmiało równie
pewnie, jak kilka lat temu. Uścisk Sebastiana był mocny, a w jego „Dzięki,
tato” czuło się podziękowanie nie tylko za te życzenia.
Mirek dolał wina – białego Grażynie i
Staśkowi, czerwonego Inie, Sebastianowi i sobie. Zuzie i Michałowi nalał soku.
Gdy wypili, zlitował się nad wychodzącą już ze skóry wnuczką i zaproponował, by
przed karpiem rozpakować prezenty. Uradowany krzyk rzucającej się do choinki
Zuzy przypomniał radosne krzyki Sebastiana i Staśka, gdy jako małe dzieci
zrywali się z krzeseł i pędzili odpakowywać zabawki. Mieli nawet takie śmieszne
zdjęcie, które im kiedyś zrobił: uczepieni z obu stron wielkiej paczki, zrywają
po kawałku ozdobnego papieru, by dostać się wreszcie do sanek, a bombki na
najniższych gałęziach świątecznego drzewka szturchają ich w nosy.
Stasiek wstał od stołu i wziął aparat.
– Zuza, pokaż, jak jesteś Mikołajem! –
powiedział i kucnął, by dobrze uchwycić obraz. Sebastian, który też podszedł do
choinki, pochylił się i podpowiedział Zuzie, że pierwszy prezent, jaki
podniosła, należy zanieść babci. Stasiek robił córce zdjęcia, gdy wręczała
kolejne paczki, a potem z zapamiętaniem rozpakowywała i wyciągała własne
zabawki. Kiedy już wróciła do stołu, z faworyzowanymi chwilowo wielkim
pluszowym królikiem pod pachą i książką z naklejkami w ręce, Stasiek
przyciągnął Sebastiana i objął ramieniem.
– Brat, robimy sobie sweet focię przy
choince – oświadczył radośnie. – Wrzucisz sobie na Facebook, niech się twoje
studentki skręcają z rozpaczy, że twój diabelnie przystojny brat jest już
zajęty.
Sebastian roześmiał się, a gdy po
chwili podbiegła do nich Zuza, wziął ją na ręce, by kolejne zdjęcie mogli
zrobić w trójkę.
fot. Pixabay
Jak zobaczyłam informację na Twoim fanpage'u, chciałam tylko tu zerknąć i zobaczyć, co takiego nowego opublikowałaś. No ale niestety (albo stety, bo to było bardzo mile spędzone pół godziny), zostałam dłużej i doczytałam do końca. :) Uwielbiam takie teksty, wątki o ojcostwie i wychowywaniu dzieci. Przez cały czas uśmiechałam się do siebie głupio, bo opowiadanie naprawdę mnie rozbroiło – było niesamowicie urocze. Chciałabym, żeby takich rozgarniętych i empatycznych facetów jak Mirek było więcej, myślę, że wtedy żadne dziecko nie miałoby problemu ze swoją seksualnością.
OdpowiedzUsuńMimo to mistrzem tutaj i tak jest Stasiek, pokochałam go od razu, już jak zaczął naśladować ruchy brata. No urocze dziecko. W ogóle bardzo fajnie wyszło ci opisanie tej dwójki, ich dorastania i różnic między nimi. Świetnie ujęłaś więy braterskie, zawsze lubiłam gdy taki wątek pojawiał się w tekstach, bo dobrze opisany potrafi mnie rozczulić bardziej niż wszystko inne.
Trzymam kciuki Ome za dokończenie tej serii. Podejrzewam, że będziesz chciała przedstawić coś jeszcze z innej strony, skoro teraz poznaliśmy wyrozumiałego Mirka i Grażynę. Czekam z niecierpliwością. :)
Pozdrawiam i życzę mnóstwa zdrowia (moje ostatnio też podupada), czasu i chęci do pisania,
DW.
Cieszę się, że Cię wciągnęło:) Wątki relacji rodzinnych cały czas mnie interesowały, a ostatnio szczególnie mocno chodzą mi po głowie. (Też bym życzyła wielu ludziom ojca w stylu Mirka...)
UsuńStaśka się w tym tekście świetnie pisało - zdecydowanie go lubię. Lubię ich też razem, Staśka i Sebastiana. Świetnie wiedzieć, że opis ich relacji się udał :) Jeszcze będę do nich wracać, ale tu miałam okazję spojrzeć na obu chłopaków oczami ich ojca.
Dziękuję, kciuki się przydadzą. Mam silny zamiar dokończyć tę serię, choć pewnie prędko to nie nastąpi - różne egzemplarze rodzinne chodzą mi tu po głowie, jedne bardzo wyraźnie, inne dopiero w zarysie. Podejrzewam, że po prostu co jakiś czas będę wracać do "Albumu" z kolejnym zestawem czyichś zdjęć.
To wzajemnie, zdrowia, czasu i chęci :)
Cześć :)
OdpowiedzUsuńPlanuję reaktywować dział ocen Katalogu Euforia. Czy wciąż jesteś zainteresowana oceną? Jeśli tak, wolałabyś standardową, czy niestandardową? Na razie jestem jedyną oceniającą, więc najprawdopodobniej czas oczekiwania na ocenę mocno się wydłuży.
Pozdrawiam,
Nother
Niesamowicie realnie opisane sytuacje i bohaterowie są świetnie wykreowani! Wow, Twój blog mnie zachwycił- Twój styl pisania mnie zauroczył <3
OdpowiedzUsuńNaprawdę super!
Jeszcze tu wrócę ;)
Ciepłe pozdrowienia i życzę czasu i weny^^
Dziękuję, bardzo się cieszę, że tak odbierasz "Musivum"! :) Mam nadzieję, będziesz tu dalej zaglądać i wynosić dobre wrażenia z tekstów :)
Usuń(Zdrowia, zdrowia mi życz, głównie przez to mam teraz obsuwy w pisaniu...)
bardzo fajny wpis, spóźniłem się dziś do szkoly przez to hahaha :) owce
OdpowiedzUsuńfajnie ze euforia znow zacznie dzialac, nie moglem sie doczekac :) wypas owiec
OdpowiedzUsuńMam pytanie. Kiedy odpowiesz na ocenę na Pomackamy? (Lubię czytać rozmowy autorów i oceniających, zawsze można znaleźć coś ciekawego).
OdpowiedzUsuńMam szczerą nadzieję, że uda mi się odpisać do końca czerwca. Niestety przez ostatnie cztery miesiące czas i (szeroko rozumiane) siły mi nawalały. Trzy czwarte odpowiedzi mam już nawet gotowe, muszę wreszcie usiąść i to dokończyć. Najpierw jednak muszę ogarnąć zobowiązania w pracach - i własny blog, bo kolejny, wstępnie już dawno ukończony tekst też już długo czeka.
UsuńRozumiem Twoje zainteresowanie, zastanawiam się tylko, czy czytasz też sam tekst, żeby wiedzieć, czego dotyczy rozmowa, czy jedynie ocenę i komentarze do niej?
Zależy. Na Pomackamy bez problemu jestem w stanie załapać, o czym ocena traktuje, więc zazwyczaj nie muszę znać ocenianego tekstu, by potrafić jakoś odnieść się do werdyktu i tego, co zostało w nim wspomniane. Akurat w przypadku Musivum znam kilka tekstów (ale nie wszystkie), więc mam jakiś solidniejszy punkt zaczepienia (ocenki czytam w celach... powiedzmy, edukacyjnych), bo do koła opinia oceniających-opinia autora dochodzi moja własna.
UsuńPytam, bo czasem sposób cytowania wybranych fragmentów ocenianego tekstu sprawia, że tekst jako tekst i tekst jako zacytowany kawałek stają się dwiema zupełnie różnymi rzeczywistościami, zwłaszcza w połączeniu z komentarzami, więc poleganie wyłącznie na znajomości tekstu z oceny jest dla mnie sprawą problematyczną. Ale do tej kwestii wrócę przy odpisywaniu ocenialni. W każdym razie miło wiedzieć, że w jakimś stopniu znasz "Musivum" z własnego odbioru. Na marginesie - miło też byłoby poznać twój nick, bo "anonimowy" to dla mnie mało obrazowa forma ;)
UsuńBardzo ciekawy wpis, pozdrawiam
OdpowiedzUsuń