Tu ju偶 od d艂u偶szego
czasu by艂 zaplanowany inny tekst, ale dwa dni temu dopad艂 mnie ten pomys艂 i nie
chcia艂 odpu艣ci膰, w zasadzie sam si臋 napisa艂. Pomy艣la艂am, 偶e mo偶e by膰 mi艂ym
zamkni臋ciem tego roku. Od ko艅c贸wki kwietnia do dzi艣 – mam dwadzie艣cia dwa
opublikowane teksty, a napisanych – w sumie dwadzie艣cia siedem. Czyli pi臋膰
rozdzia艂贸w nowego tekstu ju偶 jest gotowych do publikacji od stycznia. Niez艂y
wynik jak na osiem miesi臋cy reaktywacji strony.
Szcz臋艣liwego 2024!
EKSKURS
OSTATNIE DNI DWUDZIESTEGO TRZECIEGO
Happy New Year
Happy New Year
May we all have a vision now and then
Of a world where every neighbour is a friend
Happy New Year
Happy New Year
May we all have our hopes, our will to try
ABBA, „Happy New Year”
Z wyjazdu wigilijnego
wr贸cili艣my w poniedzia艂ek wieczorem. Wigili臋 sp臋dzili艣my u mojej siostry. W
ci膮gu tych siedmiu lat Weronika troch臋 si臋 Andrzeja nauczy艂a, on jej zreszt膮
te偶, wi臋c mo偶e nie maj膮 jakiej艣 艣wietnej relacji, ale przynajmniej s膮 w stanie
ze sob膮 wytrzyma膰 w jednym pomieszczeniu przez d艂u偶szy czas. Oczywi艣cie nie
obesz艂o si臋 bez standardowych sytuacji: 艢rednik, ukochany kot Weroniki, ci膮gle
w艂azi艂 Andrzejowi na kolana; Andrzej ze stoickim spokojem tego kota wci膮偶
zdejmowa艂 i strzepywa艂 ze spodni jego sier艣膰; Weronika robi艂a min臋 m贸wi膮c膮, 偶e
Andrzej profanuje jej kota; Andrzej pyta艂, czy doczeka si臋 dnia, w kt贸rym
b臋dzie m贸g艂 dosta膰 w tym domu rolk臋 do ubra艅, 偶eby oczy艣ci膰 si臋 z kocich
k艂ak贸w; Weronika odpowiada艂a, 偶e poza nim nikt w tym domu takiej rolki nie
potrzebuje i czemu on si臋 znowu czepia; Misiek przynosi艂 rolk臋, bo oczywi艣cie
by艂a, tylko gdzie艣 schowana, i 艣mia艂 si臋, bo ledwo Andrzej doczy艣ci艂 spodnie,
艢rednik wraca艂 i si臋 zn贸w na niego 艂adowa艂.
– Ten kot ci臋 uwielbia –
powiedzia艂 w kt贸rym艣 momencie Misiek i to by艂 bardzo z艂y komentarz, bo Weronice
ta sympatia 艢rednika do Andrzeja niezbyt si臋 podoba. Tak jak imi臋, kt贸re
Andrzej wymy艣li艂, pod jej zreszt膮 naciskiem, a kt贸re ona potem wylosowa艂a, ku
w艂asnemu utrapieniu. A m贸wi艂em, 偶eby da艂a Andrzejowi spok贸j i nazwa艂a kota, jak
chce, zamiast organizowa膰 wielkie rodzinne nadawanie kotu imienia i zmusza膰
Andrzeja do udzia艂u w czym艣, co uwa偶a艂 za bzdur臋. No to Andrzej si臋 odegra艂,
proponuj膮c jako imi臋 nazw臋 znaku interpunkcyjnego. A m艣ciwi bogowie si臋
odegrali, sprawiaj膮c, 偶e spo艣r贸d siedmiu karteczek z propozycjami Weronika
wylosowa艂a w艂a艣nie karteczk臋 Andrzeja.
– Ten kot ma niestety
r贸wnie spaczony gust, jak imi臋 – mrukn臋艂a. – Tak, wiem – doda艂a, gdy
podchwyci艂a moje spojrzenie – sama jestem sobie winna. Nigdy wi臋cej nie b臋d臋 go
prosi膰 o nadawanie imienia komukolwiek czy czemukolwiek, nawet puszce na kaw臋.
W gruncie rzeczy te ich
starcia nale偶膮 ju偶 do folkloru rodzinnego, wi臋c si臋 nie przejmuj臋. Weronika
lubi si臋 Andrzeja czepia膰, ale po paru powa偶niejszych sytuacjach – mojej
obronie licencjatu, moim padni臋tym laptopie w po艂owie pisania magisterki, moim
wypadku samochodowym i chorobie naszego taty – obejrza艂a sobie Andrzeja w takim
艣wietle, 偶e musia艂a kompletnie zrewidowa膰 swoje wcze艣niejsze opinie na jego
temat. Andrzej, jak to Andrzej, zupe艂nie w tym nie pomaga艂. Ale uprzedza艂em j膮
par臋 razy, 偶e nie ma na to szans, on tego zwyczajnie nie umie. Mia艂 gdzie艣, 偶e
go nie lubi, gdy go nie lubi艂a. Ma gdzie艣, 偶e go lubi, gdy go polubi艂a.
– W porz膮dku –
powiedzia艂a ze dwa czy trzy lata temu, chyba na Wielkanoc, gdy wieczorem
wypili艣my dwie butelki wina i gadali艣my o wszystkim. – Wiem, rozumiem, jest
dziwaczny, ma w dupie, czy go lubi臋 i ma mnie w dupie. Ja te偶 mam go w dupie.
– On ci臋 nie ma w dupie
– poprawi艂em wtedy. – On ci臋 po prostu nie rozwa偶a pod tym wzgl臋dem. Jeste艣
moj膮 siostr膮, wi臋c jeste艣 istotna, bez wzgl臋du na to, co o tobie my艣li. I ze
wzgl臋du na mnie stanie dla ciebie na g艂owie, je艣li b臋dzie trzeba, tylko 偶e
b臋dzie mia艂 gdzie艣, czy to widzisz, czy to rozumiesz i czy to doceniasz.
– Krystian – Weronika
pochyli艂a si臋 wtedy i poklepa艂a mnie po policzku – tw贸j facet jest cholernym
dziwakiem. To ju偶 dawno ustalili艣my. Najlepszy dow贸d, jakie on filmy ogl膮da.
– Tw贸j m膮偶 robi to samo
– odparowa艂em i zacz臋li艣my si臋 艣mia膰. 艢miali艣my si臋 jak op臋tani, ze
艣wiadomo艣ci膮, 偶e Andrzej siedzi z Mi艣kiem w pokoju obok i ogl膮daj膮 wsp贸lnie „Sens
偶ycia wed艂ug Monty Pythona”.
To jest co艣, co 艂膮czy
mojego szwagra z Andrzejem: ogromne upodobanie do tego idiotycznego
angielskiego poczucia humoru. Za ka偶dym razem, gdy przyje偶d偶amy do S艂upska,
nadchodzi moment, gdy zostawiamy Andrzeja z Mi艣kiem, 偶eby sobie poogl膮dali te
g艂upoty, a sami z Weronik膮 idziemy na drinka, na pizz臋 albo do innego
pomieszczenia. W t臋 Wigili臋 p贸藕nym wieczorem, gdy ju偶 wszyscy byli zm臋czeni i
przejedzeni, te偶 ich zostawili艣my w salonie, 偶eby katowali na Netflixie „Monty
Pythona i 艢wi臋tego Graala”.
– Zauwa偶 pewn膮 zasad臋 –
powiedzia艂a Weronika, gdy poszli艣my na kr贸tki spacer po najbli偶szych ulicach i
ogl膮dali艣my 艣wi膮teczne ozdoby w ogr贸dkach s膮siad贸w. – Lipscy wybieraj膮
partner贸w z durnym poczuciem humoru.
– Czyli pozna艂a艣 ju偶
now膮 dziewczyn臋 Paw艂a? – zaciekawi艂em si臋. Nasz m艂odszy brat ma szczeg贸ln膮
zdolno艣膰 wynajdywania dziwnych dziewczyn.
– Nie zd膮偶y艂am. –
Weronika wzruszy艂a ramionami. – Rzuci艂a go trzy dni przed 艣wi臋tami. Pawe艂
narzeka, 偶e mog艂a cztery dni przed 艣wi臋tami, bo wtedy jeszcze nie kupi艂 jej
prezentu pod choink臋.
Spojrzeli艣my na siebie i
ju偶 nic nie musieli艣my dodawa膰. Nasz m艂odszy brat jest idiot膮. Od zawsze.
A nasz starszy brat jest
pierdolonym homofobem, wi臋c oboje udawali艣my, 偶e temat Tomka nie istnieje.
Gdy wr贸cili艣my, z salonu
rozlega艂 si臋 dziki 艣miech Mi艣ka. Zajrza艂em do pokoju: Misiek si臋 dalej 艣mia艂,
na ekranie jaki艣 rycerz bez r膮k skaka艂 i kopa艂 innego, Andrzej siedzia艂
spokojnie, z lekkim u艣miechem na ustach. Po raz kolejny uderzy艂o mnie co艣, co ju偶
wielokrotnie zauwa偶y艂em: Andrzej nie 艣mieje si臋 przy filmach. A mo偶e raczej:
Andrzej nie 艣mieje si臋 do film贸w, do ekranu. Przez to reakcja Mi艣ka wygl膮da艂a
jeszcze komiczniej.
Zrobili艣my z Weronik膮
cztery kubki grza艅ca, zanie艣li艣my dwa do salonu i zamkn臋li艣my si臋 w drugim
pokoju, wraz ze 艢rednikiem, kt贸ry nie lubi ha艂asu.
– Biedny kitku –
wymrucza艂a Weronika, g艂aszcz膮c go uspokajaj膮co po brzuchu. – Ale przynajmniej
ja nie musz臋 ogl膮da膰 z Mi艣kiem tych bzdur. Andrzej si臋 przynajmniej do czego艣
przydaje.
Zignorowa艂em t臋
z艂o艣liwo艣膰. Weronika sama kiedy艣 przyzna艂a, 偶e lubi czasem Andrzejowi
podokucza膰. My艣l臋, 偶e g艂贸wnie dlatego, 偶e on to dokuczanie kompletnie ignoruje.
Raz go zapyta艂em, czy nie lubi Weroniki. Spojrza艂 wtedy na mnie ze zdziwieniem,
powiedzia艂: „To twoja siostra, wi臋c jakie to ma znaczenie?” i wr贸ci艂 do tego,
co robi艂, czyli do pisania artyku艂u. Nie dr膮偶y艂em tematu. Ja te偶 si臋 przez te
par臋 lat nie藕le Andrzeja poduczy艂em.
W ka偶dym razie 艣wi臋ta u
mojej siostry min臋艂y fajnie, wr贸cili艣my w dobrych nastrojach, nie藕le zm臋czeni,
ze stert膮 pojemnik贸w z jedzeniem, kt贸re moja mama wciska艂a ka偶demu ze s艂owami „We藕cie,
trzeba zje艣膰, bo si臋 zmarnuje”. W drugi dzie艅 艣wi膮t pomog艂em rano Andrzejowi
sk艂ada膰 rega艂, kt贸ry dosta艂 ode mnie pod choink臋, ustawili艣my go salonie, a
w艂a艣ciwie wcisn臋li艣my pomi臋dzy pozosta艂e rega艂y, stwierdzi艂em, 偶e mieszkanie
wygl膮da coraz bardziej jak biblioteka, zapyta艂em, po co mu czytnik, skoro i tak
dalej kupuje ksi膮偶ki w ka偶dej ksi臋garni, kt贸rej mu nie zamkn膮 – to go troch臋
wkurzy艂o, widzia艂em po ponurym spojrzeniu, jakie mi rzuci艂, nadal nie przebola艂
zamkni臋cia Fiki dwa tygodnie temu – po czym obj膮艂em go i powiedzia艂em, 偶e
ciesz臋 si臋, 偶e rega艂 mu si臋 podoba.
– I to jest ostatni
rega艂, jaki wpuszczam do domu przez reszt臋 dekady – zako艅czy艂em. Andrzej
roze艣mia艂 si臋 cicho, te偶 mnie obj膮艂.
– B臋d臋 kupowa艂 wi臋cej
e-book贸w – obieca艂.
– Kochanie, wiem, 偶e
b臋dziesz kupowa艂 wi臋cej e-book贸w – odpar艂em z rezygnacj膮. – Problem w tym, 偶e
to wcale nie oznacza, 偶e b臋dziesz kupowa艂 mniej zwyk艂ych ksi膮偶ek. Sko艅czy si臋
na tym, 偶e b臋dziemy musieli wykupi膰 mieszkanie s膮siada i tam si臋 przebi膰, 偶eby艣
si臋 pomie艣ci艂.
Albo si臋 przeprowadzi膰.
Ale tego nie powiedzia艂em g艂o艣no. Ten temat zosta艂 ju偶 dawno zamkni臋ty. Gdy
zasugerowa艂em przeprowadzk臋 jaki艣 czas temu, Andrzej stanowczo odm贸wi艂 – tak
stanowczo, 偶e od razu wiedzia艂em: nie ma co do tego wraca膰. Trudno. Z pewnymi
rzeczami trzeba si臋 pogodzi膰, wi臋c pogodzi艂em si臋 z tym, 偶e pali, z tym, 偶e
bywa trudny i z tym, 偶e nie chce si臋 przeprowadza膰. Nie chce mieszka膰 w innym
mieszkaniu, wi臋c tu zostajemy. I nie chce mieszka膰 w innym mie艣cie – wi臋c gdy
wkr贸tce po studiach pojawi艂a mi si臋 bardzo fajna oferta pracy poza Szczecinem,
wysondowa艂em Andrzeja, przemy艣la艂em spraw臋 i skasowa艂em przygotowan膮 aplikacj臋.
Andrzej nie chce 偶y膰 w innym mie艣cie. A ja nie chc臋 偶y膰 z innym facetem. Koniec
tematu.
Po po艂udniu poszli艣my na
艣wi膮teczny obiad do Adama i Wioli. 艢miesznie si臋 ogl膮da dzieciaki Adama
pr贸buj膮ce nawi膮za膰 kontakt z Andrzejem, kt贸ry patrzy na nie jak na dwa
ufoludki. Andrzej nie lubi dzieci. Jego prawo. Tyle 偶e to s膮 dzieci Adama, wi臋c
domy艣lam si臋, 偶e w razie potrzeby Adam zawsze mo偶e liczy膰 na pomoc Andrzeja.
Oczywi艣cie to nie oznacza, 偶e Andrzej b臋dzie si臋 z nimi bawi艂 czy co艣 w tym
stylu – ale je艣li pojawi si臋 jaka艣 kryzysowa sytuacja, zrobi, co b臋dzie
konieczne.
Przysz艂a te偶 Martyna,
siostra Wioli, ale bez Emilii, bo ta pojecha艂a do rodziny swojego ch艂opaka.
Szkoda. C贸rka Martyny jest ode mnie nieco m艂odsza i uwielbia Andrzeja. Czasem
mu dokuczam, 偶e ca艂e wsparcie, jakie przez ponad dziesi臋膰 lat otrzymywa艂a od
niego Martyna, by艂o nastawione tak naprawd臋 na to, by wychowa膰 jej c贸rk臋 w
Andrzejokulcie. Okre艣lenie „Andrzejokult” wymy艣lili艣my z Emili膮, gdy tylko si臋
poznali艣my i do dzi艣 ogromnie nas ono bawi. Bawi te偶 Martyn臋, Adama i Wiol臋.
Nie bawi jedynie Andrzeja, kt贸ry po us艂yszeniu go po raz pierwszy uni贸s艂 po
swojemu lew膮 brew, spojrza艂 na Emili臋 i powiedzia艂:
– Po prostu pomaga艂em ci
z polskim.
– Nie – odpowiedzia艂a
wtedy Emilia, z powa偶n膮 twarz膮 i czym艣 twardym w g艂osie. – Robi艂e艣 znacznie
wi臋cej.
– Mia艂a艣 spore
zaleg艂o艣ci w epokach – mrukn膮艂 Andrzej, wzruszaj膮c ramionami, i zaj膮艂 si臋
zawarto艣ci膮 swojego talerza.
Widzia艂em, jak Emilia na
niego popatrzy艂a. Z takim czu艂ym, wyrozumia艂ym u艣miechem. Zna go d艂u偶ej ode
mnie, wi臋c te偶 ju偶 doskonale wie, 偶e Andrzej nie lubi, gdy mu si臋 dzi臋kuje.
Albo gdy si臋 w og贸le robi aluzj臋 do tego, 偶e pom贸g艂. Emilia to wie, przyjmuje,
szanuje, nie wymusza na nim zmian. Ani ona, ani reszta rodziny Adama. Chyba
dlatego tak szybko i tak bardzo ich polubi艂em – bo widzia艂em, 偶e przyjmuj膮
Andrzeja takim, jaki jest, bez 偶adnych warunk贸w, pr贸b przerobienia, oczekiwa艅
zmiany. S膮 po jego stronie. Zawsze.
Mimo wczorajszego braku
Emilii atmosfera by艂a 艣wietna, wi臋c siedzieli艣my do p贸藕na. Andrzej, jak to
Andrzej, potrzebowa艂 w pewnym momencie przerwy od ludzi; poszed艂 z ksi膮偶k膮,
kt贸r膮 dosta艂 od Adama – gdy j膮 rozpakowa艂, o ma艂o nie j臋kn膮艂em „Nie no, jasne,
kolejna ksi膮偶ka, przecie偶 na pewno si臋 zmie艣ci w domu”, ale ugryz艂em si臋 w
j臋zyk, ma nowy rega艂, niech kombinuje, jak to wszystko upcha膰 – w ka偶dym razie
poszed艂 z t膮 ksi膮偶k膮 do pokoju dzieciak贸w i tam z p贸艂 godziny posiedzia艂. Nie
zwr贸cili艣my na to uwagi, nie wo艂ali艣my go, Adam nawet w pewnej chwili
powiedzia艂 do Dawida: „Wujek jest teraz w waszym pokoju i chce odpocz膮膰, na
razie tu si臋 bawcie”. Andrzej w czasie takich spotka艅 niemal zawsze osi膮ga
punkt, w kt贸rym ludzi – nawet w nielicznym gronie – robi si臋 dla niego za du偶o.
Musi wtedy na chwil臋 wyj艣膰, poby膰 troch臋 sam, z艂apa膰 oddech; potem wraca i mo偶e
siedzie膰 z lud藕mi dalej. Moja siostra 艣rednio to rozumie. Adam i jego rodzina
rozumiej膮 bardzo dobrze i traktuj膮 to jak wyj艣cie do toalety. Jak Andrzej
potrzebuje, to wychodzi; jak ju偶 b臋dzie got贸w, to wr贸ci.
To te偶 bardzo w nich
lubi臋.
Z pokoju ch艂opak贸w
Andrzej wr贸ci艂 wyra藕nie odpr臋偶ony. Usiad艂 przy mnie, do艂o偶y艂 sobie ciasta,
odpowiedzia艂 na jakie艣 pytanie Martyny. Ta przerwa wystarczy艂a mu do ko艅ca
wizyty.
A po powrocie do domu
przytrzyma艂 mnie w przedpokoju i kompletnie zignorowa艂 sugestie, 偶e mo偶e najpierw
powinni艣my wsadzi膰 do lod贸wki ciasto i ryb臋 po grecku od Wioli, zdj膮膰 buty,
umy膰 r臋ce, w艂膮czy膰 choink臋, zrobi膰 cokolwiek jak cywilizowani ludzie, zanim
zaczniemy si臋 do siebie dobiera膰 jak dzikie zwierz臋ta.
Prowokowa艂em go. Lubi臋
go tak czasem podra偶ni膰. On te偶 to lubi – widzia艂em to po jego u艣miechu, po
spojrzeniu, jakie mi rzuci艂, po sile, z jak膮 mnie docisn膮艂 do 艣ciany.
– Cywilizacja si臋 ko艅czy
– mrukn膮艂 mi w usta. – I nie ma w niej miejsca na twoje spodnie.
Zbli偶aj膮c si臋 do
trzydziestki, stwierdzam co艣, w co w wieku dwudziestu jeden lat bym nie
uwierzy艂: po ponad siedmiu latach zwi膮zku seks jest r贸wnie dobry jak na
pocz膮tku. A mo偶e nawet lepszy. Wtorkowy wiecz贸r w przedpokoju to zdecydowanie
g艂os po stronie „nawet lepszy”.
W 艣rod臋 pracowa艂em, wi臋c
z b贸lem serca wsta艂em rano, mo偶liwie cicho, 偶eby Andrzeja nie obudzi膰, ale
niepotrzebnie si臋 stara艂em: gdy wyszed艂em z 艂azienki, Andrzej ju偶 by艂 w kuchni
i robi艂 mi kanapki.
– Kurde, nie musia艂e艣 –
powiedzia艂em, opieraj膮c si臋 o 艣cian臋 przy lod贸wce. – Masz wolne.
Zignorowa艂 to.
– Ale dzi臋kuj臋 –
doda艂em, podszed艂em i obj膮艂em go od ty艂u w pasie. Tego ju偶 nie zignorowa艂:
stwierdzi艂, 偶e w tym momencie mu przeszkadzam. I jak nie mam nic do roboty, to
mog臋 zapakowa膰 te kanapki, kt贸re ju偶 sko艅czy艂 robi膰.
Zapakowa艂em. I po raz
kolejny pomy艣la艂em, 偶e przy Andrzeju warto si臋 jednak dwa razy zastanowi膰,
zanim si臋 co艣 powie. Albo i trzy. O tych kanapkach powiedzia艂em w pierwszych
tygodniach mojej pierwszej pracy w banku, tak 偶artem: 偶e mam tryb pracy od
rana, a nie, jak on, w elastycznych godzinach, 偶e o si贸dmej to mi si臋 nawet
my艣le膰 nie chce i 偶e by艂oby super, gdyby m贸j facet zrobi艂 mi czasem kanapki,
偶ebym nie pad艂 z g艂odu przed powrotem do domu. To by艂 偶art. Mo偶e taka
zawoalowana pro艣ba, 偶eby czasem si臋 zainteresowa艂, czy pami臋ta艂em o wzi臋ciu
jedzenia. Pocz膮tki w banku naprawd臋 wyka艅cza艂y. Ale Andrzej wzi膮艂 to dos艂ownie
– co zreszt膮 powinienem przewidzie膰, bo poza literatur膮 Andrzej wszystko bierze
dos艂ownie. Wzi膮艂 to wi臋c dos艂ownie i na drugi dzie艅 zrobi艂 mi kanapki. I
kolejnego dnia, i kolejnego, i kolejnego. I tak od paru lat. Jak mu po paru
pierwszych tygodniach powiedzia艂em, 偶e tak codziennie nie musi, to si臋
zirytowa艂 i ma艂o uprzejmym tonem poprosi艂, 偶ebym si臋, do ci臋偶kiej cholery,
zdecydowa艂, czego chc臋, albo tak, albo tak, a nie raz tak, raz troch臋 nie tak,
a raz w kropki.
– Chcesz te kanapki czy
nie? – zapyta艂 podsumowuj膮co.
– Chc臋, chc臋 –
zapewni艂em uspokajaj膮cym tonem, bo widzia艂em, 偶e to moje zmienianie zdania go
wkurzy艂o.
– To przesta艅 marudzi膰 –
uci膮艂, poda艂 mi kanapki i wr贸ci艂 do 艂贸偶ka.
Od tej pory trzymamy si臋
kompromisu: ja z regu艂y nie podwa偶am zasadno艣ci tych kanapek, a on ignoruje
moje s艂owa, gdy czasem strzel臋 co艣 w rodzaju „Ale dzi艣 to serio nie musia艂e艣”.
Andrzej zatem zrobi艂 mi
kanapki, ja je zapakowa艂em, Andrzej wyj膮艂 worek ze 艣mietnika, zawi膮za艂 na supe艂
i poda艂 mi ze s艂owami „B臋dziesz mia艂 co robi膰 w drodze do samochodu”, po czym
wr贸ci艂 do 艂贸偶ka. Zajrza艂em do niego jeszcze przed wyj艣ciem – le偶a艂 z
czytnikiem, przy zgaszonym g贸rnym 艣wietle i w艂膮czonej lampce przy szafce
nocnej, zakopany pod ko艂dr膮.
– Za dobrze masz –
mrukn膮艂em, usiad艂em na brzegu 艂贸偶ka i pochyli艂em si臋. – A potem jeszcze macie
na uniwerku wolny ca艂y pierwszy tydzie艅 stycznia. Po prostu wstyd. – Poca艂owa艂em
go i wsta艂em. – Mi艂ego lenienia si臋, gdy ja b臋d臋 ci臋偶ko pracowa艂.
– O kt贸rej wr贸cisz?
– P贸藕no. Po pracy
idziemy z Sylwi膮 na obiad i drinka.
– Na drinka – powt贸rzy艂
Andrzej z rozbawieniem. – Czyli wr贸cisz wstawiony.
– Wr贸c臋 w stanie
wskazuj膮cym na spo偶ycie – poprawi艂em go z godno艣ci膮. – I pewnie b臋d臋 艂atwy i
ch臋tny. Inteligentny m臋偶czyzna b臋dzie umia艂 to wykorzysta膰.
Andrzej popatrzy艂 na
mnie z tym dziwnym, nieco niepokoj膮cym u艣miechem, kt贸ry czasem u niego widuj臋.
Kojarzy mi si臋 wtedy z drapie偶nikiem szykuj膮cym si臋 do skoku na ofiar臋.
– Dobrze – powiedzia艂
cicho. – Postaram si臋 wykaza膰 odrobin膮 inteligencji.
Po pracy poszli艣my z
Sylwi膮 na sushi, tym razem do Koku Sushi, bo tam dawno nie byli艣my. To si臋 ju偶
zrobi艂o tak膮 nasz膮 tradycj膮: mniej wi臋cej raz w miesi膮cu wsp贸lny wypad na
sushi, par臋 godzin przy jedzeniu i drinkach, obgadanie temat贸w z pracy, z domu,
cokolwiek. Z Sylwi膮 dobrze si臋 gada. No i z Sylwi膮 da si臋 pozachwyca膰 sushi.
– Jak tw贸j facet? –
zapyta艂a, gdy ju偶 z艂o偶yli艣my zam贸wienie. – Zadowolony z prezentu?
Par臋 razy ogl膮da艂em te
rega艂y przy niej. Mia艂a niez艂y ubaw. „Na urodziny kupujesz mu ksi膮偶ki, a pod
choink臋 rega艂y na ksi膮偶ki, cwaniak z ciebie”, stwierdzi艂a. „To taki
samonap臋dzaj膮cy si臋 mechanizm”.
– Jest bardzo zadowolony
– odpar艂em. – Teraz pewnie uk艂ada na nowo wszystkie ksi膮偶ki w domu, bo skoro ma
nowy rega艂, mo偶e zmieni膰 koncepcj臋 ich posegregowania.
Sushi by艂o 艣wietne.
Drinki te偶.
– Mam pomys艂 –
o艣wiadczy艂a Sylwia przy drugim drinku. – Nast臋pnym razem we藕miemy naszych
facet贸w ze sob膮 na sushi. B臋d膮 wsp贸lnie cierpie膰.
O ma艂o si臋 nie
zakrztusi艂em alkoholem. Ch艂opak Sylwii twierdzi, 偶e na s艂owo „sushi” ma
md艂o艣ci. Ile razy Andrzej widzi mnie jedz膮cego sushi, robi tak膮 min臋, jakby
zobaczy艂 b艂膮d ortograficzny, i odwraca oczy. Zabranie ich na sushi by艂oby
zwyk艂ym zn臋caniem si臋 nad niewinnymi.
Przy trzecim drinku
odp艂yn臋li艣my w plany urlopowe. Na czwartego drinka nie da艂em si臋 nam贸wi膰.
Przerabia艂em ju偶 siebie po wi臋cej ni偶 trzech drinkach, wystarczy mi
jednorazowego bycia debilem, wi臋cej si臋 na to nie pisz臋.
Wr贸ci艂em do domu
wstawiony w granicach stosowno艣ci, w 艣wietnym humorze i w oczekiwaniu na mi艂y
wsp贸lny wiecz贸r. Andrzeja zasta艂em w salonie, ob艂o偶onego ksi膮偶kami, bo
oczywi艣cie jak ju偶 je pozdejmowa艂 z rega艂贸w i zacz膮艂 segregowa膰 na nowo, to
zacz膮艂 je te偶 czyta膰, tu kawa艂ek, tam kawa艂ek, i tak sobie od paru godzin
siedzia艂 w tej stercie. Spojrza艂 na mnie z zaskoczeniem, spojrza艂 na zegar,
zn贸w na mnie i mrukn膮艂 niezbyt bystro: „Ju偶 wr贸ci艂e艣?”.
Stan膮艂em na 艣rodku tego
ca艂ego pierdolnika i si臋 rozejrza艂em.
– Powiem ci tyle –
o艣wiadczy艂em z r臋kami w kieszeniach spodni. – Wypi艂em trzy aperole. Id臋 wzi膮膰
prysznic. Jak wr贸c臋, to albo b臋dziesz inteligentny, albo id臋 spa膰.
Gdy wyszed艂em z
艂azienki, walaj膮ce si臋 wcze艣niej po pod艂odze w ca艂ym salonie ksi膮偶ki by艂y
u艂o偶one w kilka stos贸w przy nowym regale, a Andrzej wykaza艂 si臋 ogromn膮
inteligencj膮.
Oczywi艣cie p贸藕niej
wr贸ci艂 do swoich ksi膮偶ek i dalej je uk艂ada艂. W nocy musia艂em go trzy razy
wo艂a膰, 偶eby 艂askawie przyszed艂 do sypialni.
– Ja jutro nie id臋 do
pracy – przypomnia艂 mi, gdy ju偶 si臋 po艂o偶y艂. – Mog臋 posiedzie膰 d艂u偶ej.
– A ja lubi臋 przy tobie
zasypia膰 – uci膮艂em. – Jutro mo偶esz sobie siedzie膰 ca艂y dzie艅 i uk艂ada膰 ksi膮偶ki,
teraz jest czas dla mnie. Dawaj r臋k臋.
Obj膮艂 mnie w pasie.
Lubi臋, gdy mnie przytula przed snem. Po Andrzeju nie nale偶y oczekiwa膰
domy艣lania si臋 i czytania w my艣lach, to ju偶 dawno zrozumia艂em, wi臋c jak chc臋,
偶eby mnie przytuli艂, po prostu mu o tym m贸wi臋. „Ma艂o romantyczne”, skwitowa艂a
kiedy艣 Weronika. Trudno, mam w dupie romantyzm, wol臋 Andrzeja.
W czwartek wr贸ci艂em do
domu zaraz po pracy. Andrzej siedzia艂 w swoim gabinecie, pisa艂 recenzje prac
olimpijskich. By艂 tym tak poch艂oni臋ty, 偶e nie us艂ysza艂 ani d藕wi臋ku domofonu –
tego kr贸tkiego pikania, kt贸re rozlega si臋, gdy otwieramy bram臋 i drzwi od klatki
schodowej elektronicznym kluczem-czipem – ani zwyk艂ego klucza przekr臋canego w
drzwiach, ani mojego „Cze艣膰”. Dopiero gdy podszed艂em i poca艂owa艂em go w szyj臋,
oderwa艂 si臋 od laptopa.
– Jak ci idzie?
– Zno艣nie. – Spojrza艂 na
mnie, u艣miechn膮艂 si臋 lekko, uj膮艂 palcami m贸j krawat tu偶 przy ko艂nierzyku. –
Troch臋 podokucza艂em Oli. – Przyci膮gn膮艂 mnie i poca艂owa艂. – A u ciebie?
– W miar臋 spokojnie.
Czym jej podokucza艂e艣, draniu?
Andrzej pu艣ci艂 mnie i
wskaza艂 r臋k膮 stos prac na biurku.
– Dyskutowali艣my o
pracach, kt贸rych nie przepuszczamy. M贸wi艂em ci, je艣li jeden recenzent odrzuca
prac臋, drugi musi te偶 napisa膰 recenzj臋. Jestem w parze z Ol膮, wi臋c ja opiniuj臋
jej odrzucone, a ona moje. Zgodzi艂em si臋 ze wszystkimi jej odrzuconymi, ale ona
przy dw贸ch z mojej partii chcia艂a koniecznie da膰 minimum punkt贸w wymaganych do
zakwalifikowania do kolejnego etapu.
– I co? – Usiad艂em mu na
kolanach i opar艂em si臋 ramieniem o jego klatk臋 piersiow膮. Cz臋sto tak robi臋.
Lubi臋 posiedzie膰 z nim w tym jego gabinecie, do kt贸rego nie wpuszcza艂 wcze艣niej
偶adnego faceta, z kt贸rym sypia艂. Andrzej czasem nawet nie przerywa pracy, tylko
mnie obejmuje tak, by m贸c pisa膰 dalej. Teraz akurat przerwa艂. Na ekranie
laptopa widzia艂em fragment kt贸rej艣 recenzji. – Zgodzi艂e艣 si臋 w ko艅cu?
– Zgodzi艂em si臋. – Pokiwa艂
g艂ow膮. – Niech b臋dzie. Da艂em minimum.
– D艂ugo ci臋 musia艂a
namawia膰? – spyta艂em podejrzliwie. Nieco rozbawiony, a nieco z艂o艣liwy u艣miech
Andrzeja zdradzi艂 mi odpowied藕, zanim j膮 us艂ysza艂em.
– W zasadzie by艂em got贸w
zgodzi膰 si臋 z ni膮 po drugim zdaniu, ale wiesz, jak Ola si臋 rozkr臋ca z
argumentacj膮, gdy ju偶 zacznie – powiedzia艂. – Wi臋c da艂em jej si臋 wygada膰.
– I pewnie j膮
podpuszcza艂e艣 – wytkn膮艂em mu. Znam te ich rozmowy, Andrzej naprawd臋 potrafi
powiedzie膰 co艣, czego wcale nie my艣li, tylko po to, by sprowokowa膰 cz艂owieka do
jeszcze gwa艂towniejszego bronienia w艂asnego stanowiska. Nawet Olga daje si臋 na
to czasem z艂apa膰. Kurde, nawet ja, cho膰 naprawd臋 rzadko.
– Odrobin臋 – odpar艂
Andrzej. Wiedzia艂em, przez ile to jego „odrobin臋” nale偶y pomno偶y膰 i wsp贸艂czu艂em
Oldze. – Szkoda by艂o przerywa膰. Ola potrafi budowa膰 argumentacj臋 na wz贸r swoich
ulubionych rzymskich m贸wc贸w, dobrze si臋 tego s艂ucha. Gdy si臋 ju偶 zm臋czy艂a,
zlitowa艂em si臋 i powiedzia艂em, 偶e si臋 zgadzam, dam minimum punkt贸w.
– Pewnie si臋 ucieszy艂a.
– Tak. – Andrzej obj膮艂
mnie praw膮 r臋k膮. – Ale potem niepotrzebnie sobie popsu艂a humor, bo zapyta艂a, po
ilu zdaniach by艂em got贸w si臋 zgodzi膰. Troch臋 si臋 wkurzy艂a, gdy przyzna艂em, 偶e
ju偶 po drugim.
– Jeste艣 wrednym
draniem.
– Jestem bardzo mi艂y i
ugodowy, skoro si臋 zgodzi艂em na podci膮gni臋cie punkt贸w – poprawi艂 Andrzej. – W
ten spos贸b z jej dziesi臋ciu prac odpadaj膮 tylko trzy, a z moich dwunastu tylko
pi臋膰.
– Chcia艂e艣 odrzuci膰
siedem?
– Tak.
– Sadysta – mrukn膮艂em. –
A Olek te偶 w tym roku uczestniczy w olimpiadzie?
– Tak. – Andrzej po艂o偶y艂
lew膮 r臋k臋 na moim kolanie. – Ale Olek jest w parze z kim innym. By艂em z nim w
parze kilka lat temu, jeden raz, i nigdy wi臋cej nie zamierzam tego powtarza膰.
– Czemu nie?
– Olek przepu艣ci艂by
wszystko – powiedzia艂 Andrzej z niesmakiem. – Tru艂 mi wtedy dup臋 o
przepuszczenie pracy, kt贸ra by艂a pe艂na b艂臋d贸w stylistycznych, praktycznie nie
mia艂a przypis贸w i by艂a jednym wielkim plagiatem, nie m贸wi膮c o tym, 偶e pomija艂a
jedn膮 z epok wskazanych w temacie. Ale „wida膰, 偶e si臋 autorka stara艂a”. Przy
kolejnej pracy: „bo autor zna Arystofanesa”, co z tego, 偶e przytacza go i bez
sensu, i bez przypisu. I tak przy ka偶dej pracy, kt贸r膮 chcia艂em odrzuci膰.
– I co? – zapyta艂em z
zaciekawieniem, bo tej historii nie zna艂em. Andrzej wzruszy艂 ramionami.
– Powiedzia艂em mu, 偶e
jako juror jest niekompetentny, niepowa偶ny i nierzetelny. On mi powiedzia艂, 偶e
jako juror i nie tylko juror jestem nad臋ty, zarozumia艂y i pozbawiony
cz艂owiecze艅stwa. Sko艅czy艂o si臋 na skierowaniu tych kilku prac do trzeciego
recenzenta, kt贸rym okaza艂a si臋 Ola. Ola jedn膮 prac臋 przepu艣ci艂a, pozosta艂e
odrzuci艂a i jako艣 tak nas obu sko艂owa艂a, 偶e dalej jeste艣my w stanie ze sob膮
rozmawia膰. – Spojrza艂 na mnie i u艣miechn膮艂 si臋 lekko. – Lubi臋 Ol臋. A jak si臋
lubi Ol臋, trzeba tolerowa膰 Olka. Wi臋c go toleruj臋. Co nie zmienia faktu, 偶e za
nim nie przepadam.
– Ja tam go lubi臋 –
powiedzia艂em.
– Ty wszystkich lubisz –
mrukn膮艂 Andrzej.
– Niekoniecznie.
– Na przyk艂ad?
– Tak og贸lnie –
wykr臋ci艂em si臋. Andrzej spojrza艂 na mnie uwa偶nie, u艣miechn膮艂 si臋 jako艣 dziwnie,
jakby z nagan膮, pokr臋ci艂 g艂ow膮. Mo偶liwe, 偶e si臋 domy艣li艂. O Poldku
rozmawiali艣my raz, za to bardzo szczerze. Nic nie poradz臋 na to, 偶e mimo
wszystko – mimo tej rozmowy i mimo lat, kt贸re min臋艂y od ich rozstania, nie
m贸wi膮c o siedmiu latach naszego zwi膮zku – nadal nie umiem uwolni膰 si臋 od pewnej
niech臋ci do Poldka.
Poczu艂em d艂o艅 Andrzeja
na udzie, jego usta na karku.
– Nie piszesz
przypadkiem recenzji? – spyta艂em z rozbawieniem.
– Przerwa dobrze mi
zrobi.
– Na pewno – zgodzi艂em
si臋 i unios艂em d艂o艅 do szyi, ale przytrzyma艂 mnie za nadgarstek.
– Krawat zostaw –
mrukn膮艂.
OK, krawat zostawi艂em.
By艂o warto.
Wieczorem mog艂em
obejrze膰 efekty uk艂adania ksi膮偶ek na nowym regale. Pozosta艂o tam jeszcze troch臋
miejsca. Troch臋 miejsca pojawi艂o si臋 te偶 na p贸艂kach w gabinecie. Rega艂 w
sypialni by艂 dalej zapchany po brzegi.
– Super – stwierdzi艂em.
– Tylko pami臋taj, 偶e 艣ciany nie s膮 z gumy. Nie damy rady wciska膰 tu rega艂贸w bez
ko艅ca.
Andrzej udawa艂, 偶e nie
s艂yszy niewygodnej uwagi. Podgrza艂 ca艂膮 butelk臋 grza艅ca, wrzuci艂 do obu kubk贸w
kawa艂ki pomara艅czy ponabijanych go藕dzikami, zala艂 winem, poda艂 mi jeden kubek.
Grzaniec by艂 pyszny. A go藕dziki…
– Czemu w szufladzie
jest sze艣膰 opakowa艅 go藕dzik贸w? – spyta艂em ze zdziwieniem, gdy chowa艂 to otwarte
opakowanie.
– Bo tyle znalaz艂em
przed 艣wi臋tami w Netto.
– Wykupi艂e艣 wszystkie
go藕dziki w Netto? – roze艣mia艂em si臋. – Samolub.
Andrzej wzruszy艂
ramionami.
– W innych sklepach ich
nie znalaz艂em. Wzi膮艂em na zapas.
Wyobrazi艂em sobie
gromad臋 bab膰 szukaj膮cych go藕dzik贸w do ciast czy herbat i pomstuj膮cych gniewnie,
bo Andrzej zwin膮艂 wszystko do swojego ulubionego grza艅ca. Wyobra偶enie by艂o
komiczne. A grzaniec z go藕dzikami naprawd臋 艣wietny, wi臋c… c贸偶, cel u艣wi臋ca
艣rodki.
W pi膮tek mia艂em wolne,
obudzi艂em si臋 tu偶 przed dziesi膮t膮. Andrzej le偶a艂 obok, z czytnikiem w r臋ku.
Mia艂em ochot臋 powiedzie膰: „A nie m贸wi艂em?”, ale ugryz艂em si臋 w j臋zyk. Tak, obaj
wiemy, kto kogo namawia艂 na wypr贸bowanie czytnika. Obaj wiemy, kto si臋 przed
tym broni艂 przez niemal trzy lata. I obaj wiemy, kto mia艂 ostatecznie racj臋.
Nie musz臋 pcha膰 tego Andrzejowi przed oczy.
Tak jak nie musz臋 mu
przypomina膰, 偶e z okularami do czytania te偶 mia艂em racj臋. Tego to ju偶
szczeg贸lnie nie b臋d臋 mu m贸wi艂. Wystarczy mi ca艂a batalia, jak膮 musia艂em z nim
stoczy膰: najpierw, by poszed艂 do lekarza, zbada艂 wzrok i zrobi艂 sobie okulary,
a potem – by zacz膮艂 ich regularnie u偶ywa膰. Kilka razy by艂em ju偶 na granicy
wytrzyma艂o艣ci przez jego up贸r i to zaci臋te „nie potrzebuj臋, nie potrzebuj臋”. W
ko艅cu jednak przyzna艂, 偶e potrzebuje. Cholerny uparciuch.
Podoba mi si臋 w tych
okularach. Wygl膮da tak… powa偶nie, surowo i podniecaj膮co.
Przysun膮艂em si臋 do
niego, wsun膮艂em d艂o艅 pod jego spodnie od pi偶amy.
– Od艂贸偶 czytnik –
powiedzia艂em. – Okulary zostaj膮.
Zerkn膮艂 na mnie,
wy艂膮czy艂 czytnik, powoli od艂o偶y艂 na szafk臋 nocn膮. Przekl膮艂em si臋 w my艣lach za
z艂e rozwi膮zanie logistyczne: najpierw trzeba by艂o 艣ci膮gn膮膰 w艂asne portki,
dopiero potem dobiera膰 si臋 do cudzych. Andrzej patrzy艂 na mnie, wyra藕nie
ubawiony moimi wysi艂kami, by nie przerywa膰 pracy lewej r臋ki i jednocze艣nie
艣ci膮gn膮膰 d贸艂 pi偶amy praw膮 r臋k膮.
– Pom贸c ci? – zapyta艂 w
ko艅cu.
– Poradz臋 sobie –
o艣wiadczy艂em, przerwa艂em, szybko 艣ci膮gn膮艂em g贸r臋 i d贸艂 pi偶amy i wr贸ci艂em do
przerwanej czynno艣ci. – Mia艂e艣 jakie艣 w膮tpliwo艣ci, czy sobie poradz臋?
– Ty? – Po艂o偶y艂 mi d艂o艅
na biodrze. – Nigdy w 偶yciu.
– I to – wymrucza艂em mu
w usta – jest jedyna poprawna odpowied藕. Zawsze.
Uwielbiam si臋 z nim
kocha膰 rano. Zreszt膮 o ka偶dej innej porze te偶. Po prostu uwielbiam si臋 z nim
kocha膰.
Gdy sko艅czyli艣my,
obj膮艂em go mocno. Jest ode mnie czterna艣cie lat starszy, trzyna艣cie centymetr贸w
wy偶szy i jakie艣 dwadzie艣cia kilogram贸w ci臋偶szy. I gdy ta filologiczna, od
niedawna habilitowana masa mi臋艣ni na mnie le偶y i wgniata mnie w materac, jestem
tak szcz臋艣liwy, 偶e po prostu brak mi s艂贸w.
– Kocham ci臋 –
powiedzia艂em cicho, g艂aszcz膮c go po g艂owie. Nie odpowiedzia艂, tylko mnie
mocniej przytuli艂 i poca艂owa艂 w rami臋. No c贸偶, tegoroczny limit ju偶
wyczerpa艂em, powinienem si臋 spodziewa膰 tych s艂贸w dopiero w kolejnym roku. A
Andrzej tego rodzaju rzeczy m贸wi naprawd臋 rzadko.
Gdy w ko艅cu wstali艣my,
Andrzej zapyta艂, czy chc臋 si臋 z nim przej艣膰 do biblioteki. Bo musi odda膰
ksi膮偶ki. I odebra膰 nowe zam贸wione. I mogliby艣my zje艣膰 co艣 na mie艣cie.
– Jasne – powiedzia艂em.
– Chcesz i艣膰 czy bierzemy samoch贸d?
– Wol臋 si臋 przej艣膰 –
odpar艂. – Przecie偶 to blisko.
Fakt, do biblioteki na
placu Lotnik贸w jest od nas z kwadrans na piechot臋. Do kampusu polonistyki jest
dziesi臋膰 minut, tylko w drug膮 stron臋. Kwadrans do Galaxy, do Kaskady, na deptak
Bogus艂awa, dziesi臋膰 minut do Turzyna, pi臋膰 do biblioteki Promedia. Dlatego
Andrzej tak lubi to mieszkanie. „To centrum centrum”, stwierdzi艂 raz. Dzi艣
wiem, 偶e nie chcia艂by ju偶 mieszka膰 gdzie indziej. W porz膮dku. Tu zostaniemy,
skoro to go uszcz臋艣liwia.
Powiedzia艂em kiedy艣
Weronice: Andrzej potrzebuje niewielu rzeczy do szcz臋艣cia. Ale te, kt贸rych
potrzebuje, s膮 dla niego wielkie. Wi臋c b臋d臋 to szanowa艂.
– Strzeli艂o ci臋 na zab贸j
– mrukn臋艂a wtedy Weronika. – Mam wra偶enie, 偶e jeste艣 w stanie stan膮膰 dla niego
na g艂owie.
– A on dla mnie nie? –
zapyta艂em ostro. To by艂o wkr贸tce po pogrzebie taty. Weronika spu艣ci艂a wzrok.
– On dla ciebie te偶 –
przyzna艂a cicho.
Nie musia艂a nic wi臋cej
dodawa膰. Oboje pami臋tamy, jak Andrzej w 艣rodku nocy prowadzi艂 tat臋 do 艂azienki,
robi艂 mu zastrzyki, siedzia艂 z nim, dop贸ki 艣rodki przeciwb贸lowe nie zacz臋艂y
dzia艂a膰. Bez cienia pretensji, irytacji, zniecierpliwienia. „To tw贸j ojciec”,
powiedzia艂 mi raz, gdy pr贸bowa艂em mu za to podzi臋kowa膰. „艢pij, nie wygaduj
bzdur”.
By艂em wi臋cej ni偶 pewien,
偶e my艣la艂 wtedy o w艂asnym ojcu.
W bibliotece sko艅czy艂o
si臋 tak, jak mog艂em to przewidzie膰: Andrzej zam贸wi艂 kilka ksi膮偶ek plus znalaz艂
kilka kolejnych i koniec ko艅c贸w jego karty na to nie starczy艂o.
– We藕miesz te trzy na
swoj膮? – zapyta艂. Pokiwa艂em g艂ow膮. Ju偶 dawno da艂em mu upowa偶nienie do u偶ywania
mojej karty, bo wiedzia艂em, jak to wygl膮da: Andrzej wchodzi do biblioteki i
chce wynie艣膰 wszystko. Jest uzale偶niony. Uzale偶nienie od ksi膮偶ek to w sumie
fajna rzecz, wi臋c nie mam z tym problem贸w, pod tym wzgl臋dem traktuj臋 Andrzeja
wyrozumiale. Znam jego wersj臋: je艣li mia艂by wybiera膰 mi臋dzy ksi膮偶kami a
powietrzem, wybra艂by ksi膮偶ki, bo przecie偶 nie da si臋 偶y膰 bez powietrza. A ja
wiedzia艂em, z kim si臋 wi膮偶臋: z cholernie ambitnym, cholernie inteligentnym,
cholernie seksownym i cholernie uzale偶nionym od ksi膮偶ek facetem. Kt贸ry
doskonale pami臋ta ka偶d膮 przeczytan膮 powie艣膰, za to w relacjach z lud藕mi jest z
regu艂y jak daltonista. Wpakowa艂em si臋 w to 艣wiadomie, z gotowo艣ci膮 przyj臋cia
wszelkich konsekwencji. Umo偶liwienie mu korzystania z w艂asnej karty
bibliotecznej to i tak drobnostka.
Trzymamy si臋 zasady, 偶e
zostawia mi dwa miejsca wolne na mojej karcie, chyba 偶e sytuacja jest krytyczna
i naprawd臋 potrzebuje wszystkich siedmiu wolnych miejsc. Wtedy zawsze dzwoni z
pytaniem, czy mo偶e wykorzysta膰 te dwa awaryjne. T臋 zasad臋 narzuci艂em mu na
pocz膮tku, 偶eby nie naci膮膰 si臋 na moment, gdy ja b臋d臋 potrzebowa艂 krymina艂u na
odpr臋偶enie, a tu ca艂a karta zapchana przez Andrzeja. Teraz w sumie ju偶
machn膮艂em na to r臋k膮, ale Andrzej jest bardzo rzetelny i za ka偶dym razem
dzwoni, 偶eby zapyta膰, czy mo偶e te dwa awaryjniaki jednak wykorzysta膰. Nie robi
tego zbyt cz臋sto – doceniam te starania – ale si臋 zdarza.
Wzi膮艂em jego trzy
ksi膮偶ki i trzy moje thrillery, po czym chwyci艂em Andrzeja za 艂okie膰.
– Wychodzimy –
powiedzia艂em 艂agodnie. – Nie mo偶esz zabra膰 wszystkiego, co maj膮 na p贸艂kach.
Roze艣mia艂 si臋 cicho,
pokiwa艂 g艂ow膮 i wyszli艣my.
Pogoda by艂a ca艂kiem
niez艂a, niezbyt ch艂odno, bez deszczu i bez 艣niegi, kt贸ry mnie tak wkurzy艂 na
pocz膮tku grudnia. By艂em g艂odny.
– Mo偶emy zje艣膰 w tym
punkcie na rogu Krzywoustego – zaproponowa艂em. – Naprzeciwko ProMedia. Tam
kiedy艣 by艂o co艣 innego, Coffee co艣, nie pami臋tam, teraz jest nowy punkt.
Jeszcze tam nie byli艣my.
– W porz膮dku – zgodzi艂
si臋 Andrzej i ruszyli艣my z Lotnik贸w w stron臋 domu.
Lubi臋 chodzi膰 z nim do
restauracji, kawiarni, bistro. Od paru lat trzymamy si臋 zasady, 偶e przynajmniej
raz w miesi膮cu gdzie艣 razem wychodzimy na miasto, by zje艣膰. Cz臋sto testujemy
nowe miejsca. Odk膮d sko艅czy艂em studia i mam prac臋, tak膮 normaln膮, etatow膮, a
nie zleceni贸wki w sklepie, lubi臋 tak wychodzi膰. Bo mog臋 p艂aci膰. P艂acimy na
zmian臋, ale gdy Andrzej p艂aci, nie czuj臋 si臋 niekomfortowo.
Wyj艣cia do teatr贸w s膮 po
stronie Andrzeja. W to si臋 nie wtr膮cam. Ma swoje znajomo艣ci i zawodowe relacje
w teatrach szczeci艅skich, wi臋c tu nie wchodz臋 mu w kompetencje. Poza tym to
w艂a艣nie teatrom zawdzi臋czam jedn膮 z naszych pierwszych prawdziwych randek.
Do kina nie chodzimy
razem, do kina chodz臋 z Julkiem, z Sylwi膮 albo z kim艣 innym. Z Andrzejem
byli艣my w kinie dwa razy, bo ja chcia艂em, i za ka偶dym razem Andrzej wyszed艂 w
po艂owie seansu. Za pierwszym razem wymigiwa艂 si臋 od odpowiedzi. Za drugim by艂
szczery.
– Nie mog臋 wytrzyma膰 –
przyzna艂, gdy znalaz艂em go w holu w Multikinie. – Kiedy艣 jeszcze dawa艂em rad臋,
teraz ju偶 nie. Jest za g艂o艣no, za bardzo miga, mam wra偶enie, 偶e eksploduje mi
g艂owa. Przepraszam ci臋, Krystian, po prostu nie dam rady.
– Trzeba by艂o od razu
powiedzie膰 – odpowiedzia艂em ze wsp贸艂czuciem. Zd膮偶y艂em go ju偶 wtedy pozna膰 na
tyle, by wiedzie膰, 偶e to nie jest k艂amstwo. I 偶e z pewnymi rzeczami, niby
prostymi, Andrzej ma zwyczajnie problem. – Wracamy do domu. P贸jd臋 na to kiedy
indziej sam. Albo obejrz臋 p贸藕niej w telewizji.
Od tamtej pory nie
ci膮gn臋 go do kina. Za to do teatr贸w chodzimy cz臋sto. A potem na kolacj臋. I
s艂ucham rzeczy, kt贸re par臋 dni p贸藕niej Andrzej umieszcza w recenzjach.
Od kilku lat jestem jego
pierwszym odbiorc膮. I jestem z tego ogromnie dumny.
Nowy lokal w starym
punkcie – to chyba by艂 kiedy艣 Columbus Coffee – nazywa si臋 Bon Bon. Tyle
przynajmniej zd膮偶y艂em zauwa偶y膰, gdy przeszli艣my przez rozkopan膮 cz臋艣膰
Krzywoustego obok biblioteki ProMedia na drug膮 stron臋 ulicy. Ledwo weszli艣my,
Andrzej od razu ruszy艂 na sam koniec pomieszczenia. Lubi miejsca w rogu, z dala
od innych stolik贸w. I najlepiej tak, by za plecami mie膰 艣cian臋, wi臋c wybra艂
w艂a艣nie taki fotel, przy oknie na ulic臋. Wzi膮艂em menu od ch艂opaka przy kasie i
usiad艂em obok Andrzeja. Zam贸wili艣my to samo: 艣niadanie po florencku i sezonow膮
herbat臋, czarn膮 z pomara艅cz膮 i go藕dzikami. Gdy czekali艣my na zam贸wienie,
Andrzej przez d艂u偶sz膮 chwil臋 patrzy艂 na okno, w milczeniu, zamy艣lony. Nie
dopytywa艂em go, o czym my艣li. Nie lubi tego. Je艣li b臋dzie chcia艂, sam powie. A
je艣li nie b臋dzie chcia艂 – ma prawo do w艂asnych my艣li.
– Mieszkam tu od
dwudziestu czterech lat – odezwa艂 si臋 nagle. – I co jaki艣 czas uderza mnie, jak
to miasto si臋 zmienia. A jednocze艣nie ci膮gle zachowuje sw贸j charakter,
charakter takiego patchorwku.
Spojrza艂em na niego, ale
nie odezwa艂em si臋. Nie lubi poganiania. Ch艂opak, kt贸ry przyj膮艂 zam贸wienie,
przyni贸s艂 nam herbaty. Niechc膮cy str膮ci艂em 艂y偶eczk臋 i po chwili dosta艂em now膮.
Podzi臋kowa艂em; nie potrzebowa艂em 艂y偶eczki, nie s艂odz臋, nie mieszam, ale to by艂o
mi艂e, taka natychmiastowa reakcja na moj膮 nieuwag臋. Ch艂opak mia艂 ukrai艅ski
akcent, troch臋 deformowa艂 niekt贸re s艂owa. Przez moment, sprowokowany odruchowym
skojarzeniem, pr贸bowa艂em sobie wyobrazi膰, jak to jest: musie膰 porzuci膰 sw贸j
dom, swoj膮 rodzin臋, swoj膮 codzienn膮 normalno艣膰. I szybko to od siebie odepchn膮艂em,
nie chcia艂em o tym my艣le膰, nie chcia艂em tego czu膰, nie chcia艂em tego rozumie膰.
Chcia艂em by膰 tutaj, w kawiarni, z Andrzejem. Spojrza艂em zn贸w na niego i
dostrzeg艂em to, co zauwa偶y艂em ju偶 par臋 miesi臋cy temu: kilka siwych w艂os贸w w
jego czuprynie. Kilka, dos艂ownie kilka, takie par臋 bia艂ych, b艂yszcz膮cych nitek
w jednolitej czarnej masie. Pierwszy raz wpad艂y mi w oczy w wakacje, gdy
przynios艂em mu sok z kostkami lodu. Rozczuli艂 mnie ten widok. Mam 艣wiadomo艣膰
r贸偶nicy wieku, ale rzadko dociera ona do mnie tak mocno. Poca艂owa艂em go wtedy w
ucho, poda艂em sok, powiedzia艂em, 偶eby nie siedzia艂 nad tymi pracami
magisterskimi do nocy. Teraz mia艂em ochot臋 go obj膮膰, mocno, jak najmocniej,
powiedzie膰 mu, 偶e go kocham, 偶e 偶aden facet nigdy tak na mnie nie dzia艂a艂, 偶e
uwielbiam sam膮 艣wiadomo艣膰, 偶e jest gdzie艣 obok, 偶e nie wyobra偶am sobie 偶ycia
bez niego i 偶e zat艂uk臋 go go艂ymi r臋kami, je艣li on kiedykolwiek wyobrazi sobie
偶ycie beze mnie.
Ch艂opak z Bon Bon poda艂
nam talerze ze 艣niadaniem po florencku. Po dwa tosty z jajkami w koszulkach i
sa艂atka warzywna.
– Pycha – powiedzia艂em
po zjedzeniu pierwszego kawa艂ka. – Nie my艣la艂em, 偶e b臋dzie takie dobre. Jedz.
Andrzej pokiwa艂 g艂ow膮,
ukroi艂 kawa艂ek tostu, zjad艂, ukroi艂 kolejny.
– Dobre – mrukn膮艂.
On patrzy艂 w okno, a ja
troch臋 w okno, troch臋 na niego. Gdy go pozna艂em, mia艂 trzydzie艣ci pi臋膰 lat. Gdy
si臋 z nim oficjalnie zwi膮za艂em, mia艂 trzydzie艣ci sze艣膰. Teraz ma 艣wie偶o
sko艅czone czterdzie艣ci trzy. Ja w styczniu sko艅cz臋 trzydziestk臋. Ponad siedem
lat razem. Od ponad siedmiu lat zasypiam przy nim i si臋 przy nim budz臋,
pomy艣la艂em. Od ponad siedmiu lat ciosam mu ko艂ki na g艂owie, 偶eby mniej pali艂.
Od ponad siedmiu lat ze stoickim spokojem znosz臋 jego przynoszenie do domu
kolejnych i kolejnych ksi膮偶ek. Od ponad siedmiu lat go kocham.
– Pami臋tam, jak tam
jeszcze by艂 Empik – odezwa艂 si臋 nagle Andrzej, wskazuj膮c widelcem na szyb臋. –
Tam, gdzie teraz jest ProMedia. To by艂a w艂a艣ciwie taka filia Empiku, tylko z
ksi膮偶kami i muzyk膮, bo w艂a艣ciwy Empik by艂 w Galerii Centrum, przy Bramie
Portowej.
– Chodzi艂e艣 tam na
randki? – za偶artowa艂em.
– Nie. – Andrzej
u艣miechn膮艂 si臋 lekko. – Ale kiedy艣 um贸wi艂em si臋 tam z jakim艣 facetem.
– I co? – zapyta艂em z
zaciekawieniem. – Randka si臋 uda艂a?
– To w艂a艣ciwie nie by艂a
randka – poprawi艂 mnie. – Takie spotkanie zapoznawcze. Pogadali艣my chwil臋. On
mi si臋 spodoba艂, ja si臋 jemu spodoba艂em, wi臋c szybko wyszli艣my i poszli艣my do
niego. Albo do mnie. W ka偶dym razie do 艂贸偶ka.
– Fajny by艂?
– Nie pami臋tam. – W
g艂osie Andrzeja brzmia艂o rozbawienie. Zjad艂 kolejny kawa艂ek tostu. – Nie
pami臋tam, jak si臋 nazywa艂, nie pami臋tam, jak wygl膮da艂, nie pami臋tam, jaki by艂 w
艂贸偶ku. Pami臋tam, jak膮 ksi膮偶k臋 wtedy kupi艂em. „Muzeum bezwarunkowej
kapitulacji”, pierwsz膮 rzecz Ugre拧i膰, jak膮 czyta艂em.
– Jeste艣 paskudny –
stwierdzi艂em. – Facet stan膮艂 przed tob膮 w pe艂nej gotowo艣ci bojowej, a ty
pami臋tasz tylko ksi膮偶k臋.
– Widocznie ksi膮偶ka by艂a
lepsza – mrukn膮艂 i zjad艂 reszt臋 pierwszego tostu.
Nie wytrzyma艂em,
szturchn膮艂em go butem w but.
– A ja? – zapyta艂em.
– Co „ty”?
– Jaka艣 ksi膮偶ka by艂a ode
mnie lepsza? – zapyta艂em prowokuj膮co. Andrzej spojrza艂 na mnie niemal surowo,
bez cienia u艣miechu.
– Nie –
odpowiedzia艂 kr贸tko, twardo, odwr贸ci艂 wzrok i ukroi艂 kawa艂ek drugiego tostu.
No c贸偶. Zada艂em g艂upie
pytanie, na kt贸re odpowied藕 znam od siedmiu lat. Andrzej nie lubi g艂upich
pyta艅. A tym bardziej nie lubi pyta艅 k艂opotliwych.
A jednak czasem zadaj臋
g艂upie, k艂opotliwe pytania i ciesz臋 si臋 z jego zirytowanej reakcji na nie.
Sko艅czyli艣my tosty i
sa艂atk臋, dopili艣my herbat臋.
– Pami臋tasz, jak w
styczniu dziewi臋tnastego jechali艣my na plac Adamowicza? – zapyta艂em, gdy
Andrzej odstawi艂 pusty kubek. – To znaczy wtedy plac… kurde, nie pami臋tam, jak
to si臋 wtedy nazywa艂o, ten plac przy Filharmonii i Centrum Prze艂omy. Pami臋tasz?
– Tak.
– Powiedzia艂e艣 mi wtedy
– podj膮艂em – jak ju偶 wracali艣my do samochodu, powiedzia艂e艣 mi jako艣 tak: „Nie
martw si臋, ostatecznie b臋dzie dobrze”. Pami臋tasz?
– Tak.
– My艣la艂em wtedy, 偶e
pierwszy raz w 偶yciu powiedzia艂e艣 lito艣ciwe k艂amstwo – przyzna艂em. – I przez
kolejne lata im wi臋cej PiS-u, tym bardziej my艣la艂em, 偶e to by艂o cholernie
lito艣ciwe k艂amstwo. I cholernie chybione. A teraz powoli zaczynam mie膰
wra偶enie, 偶e mo偶e jednak ani nie chybione, ani nie k艂amstwo. Spodziewa艂e艣 si臋
wtedy tego, co jest teraz?
Andrzej przez d艂u偶sz膮
chwil臋 milcza艂, ze wzrokiem utkwionym w pustym kubku.
– Nie wiem, czego si臋
spodziewa艂em – odezwa艂 si臋 wreszcie cicho. – Chyba po prostu mia艂em nadziej臋.
呕e to wszystko znormalnieje. I nawet nie wiem, czy teraz si臋 czegokolwiek
spodziewam. Mam tylko nadziej臋, 偶e nie b臋dzie gorzej. Zreszt膮… – Wzruszy艂
ramionami. – Ja sobie poradz臋. Uniwersytet, przynajmniej nasz wydzia艂, jest
mocno otwarty na te kwestie. Krytyka feministyczna, gender studies, teorie
queer, na US-ie to jest cz臋艣膰 programu studi贸w i badania literatury, a nie
tylko grzeczno艣ciowego gadania w kuluarach. Bardziej si臋 martwi臋 o ciebie.
Wzi膮艂em go za r臋k臋,
u艣cisn膮艂em lekko jego palce.
– Ej, nie panikuj –
powiedzia艂em 艂agodnie. – Pokazywa艂em ci ostatnio dwie reklamy dw贸ch r贸偶nych
bank贸w w klimatach LGBT, nie? Targety dzia艂aj膮 nieraz lepiej ni偶 has艂a
polityczne i spo艂eczne razem wzi臋te. Jest popyt, jest poda偶. B臋dzie dobrze.
Andrzej spojrza艂 na mnie
i u艣miechn膮艂 si臋 艂agodnie.
– Teraz to ty lito艣ciwie
k艂amiesz?
– Nie – odpowiedzia艂em
cicho, dalej 艣ciskaj膮c jego r臋k臋. – Teraz to ja mam nadziej臋.
Przesun膮艂 kciukiem po
moim nadgarstku.
– Pozwolisz mi zap艂aci膰?
– Nie, kochanie –
odpar艂em stanowczo. – Wed艂ug astrologii zacz膮艂 si臋 ju偶 miesi膮c Kozioro偶ca,
czyli m贸j miesi膮c. Nie wtr膮caj mi si臋 w rachunek.
Widzia艂em, 偶e Andrzej ma
ochot臋 co艣 powiedzie膰, ale si臋 powstrzyma艂. Tak, wiem, astrologia jest
idiotyczna. Ale mamy do niej z Weronik膮 pewn膮 s艂abo艣膰, do kt贸rej nie przyznaj臋
si臋 nikomu poza Andrzejem. Wiem, co Andrzej my艣li o astrologii. I doceniam, 偶e
my艣l膮c, co my艣li – daje mi my艣le膰 co innego.
Zap艂aci艂em za nasze
艣niadanie i wyszli艣my z Bon Bon.
– Chc臋 tu wr贸ci膰 –
o艣wiadczy艂em, gdy szli艣my Krzywoustego w stron臋 domu. – Bardzo mi smakowa艂o.
– Mo偶emy przyj艣膰 po
Nowym Roku – zaproponowa艂 Andrzej. – Drugiego. Masz wolne.
Tak, ja mam wolne
drugiego stycznia, za sz贸stego. On ma wolny ca艂y pierwszy tydzie艅 stycznia.
呕ycie nie jest sprawiedliwe. Do tego Andrzej ma wi臋cej urlopu jako nauczyciel
akademicki. Trudno. Nie chc臋 ju偶 teraz wykorzystywa膰 mojego urlopu z
dwudziestego czwartego, bo nic mi nie zostanie na wakacje. A na wakacje
zamierzam go gdzie艣 zabra膰, z dala od ludzi, 偶eby odpocz膮艂 i by艂 tylko dla
mnie. OK, bywam zaborczy i samolubny. Lubi臋 go mie膰 w czasie urlopu tylko dla
siebie. Jest m贸j. Mam prawo czasem si臋 nim nie dzieli膰 z nikim.
– Dobra, przyjdziemy tu
we wtorek na 艣niadanie – zgodzi艂em si臋.
Gdy wr贸cili艣my do domu,
Andrzej usiad艂 do laptopa, by sko艅czy膰 reszt臋 recenzji. Przynios艂em mu herbat臋,
pomarudzi艂em, 偶e ma teraz wolne i powinien odpocz膮膰, opieprzy艂em, 偶e zapali艂
papierosa. Spojrza艂 na mnie, strzepn膮艂 troch臋 popio艂u do popielniczki, kt贸r膮
kiedy艣 dosta艂 od Emilii.
– Ty naprawd臋 lubisz rozstawia膰
mnie po k膮tach – mrukn膮艂, zaci膮gn膮艂 si臋 i wr贸ci艂 do pisania.
Cholera, co艣 w tym jest.
Pog艂aska艂em go po
g艂owie. Jedna z bia艂ych nitek przesun臋艂a mi si臋 mi臋dzy palcami. Przytrzyma艂em
j膮 na moment.
– Liczysz mi siwe w艂osy?
– zapyta艂 nagle Andrzej z zaciekawieniem.
Przez chwil臋 si臋
zawaha艂em. Ale z Andrzejem zawsze lepsza by艂a szczero艣膰.
– Nie licz臋. Ale widz臋 –
przyzna艂em. – My艣la艂em, 偶e ty ich jeszcze nie zauwa偶y艂e艣.
U艣miechn膮艂 si臋, oderwa艂
d艂onie od klawiatury, odwr贸ci艂 si臋 na fotelu, obj膮艂 mnie w pasie.
– Wyobra藕 sobie, 偶e
umiem korzysta膰 z lustra – powiedzia艂.
Wsun膮艂em mu r臋ce we
w艂osy, pochyli艂em si臋 troch臋. Chcia艂em mu powiedzie膰 tyle rzeczy. 呕e go kocham.
呕e czuj臋 si臋 przy nim jak seksbomba. 呕e mu ufam. 呕e wiem, 偶e mog臋 na niego
liczy膰. 呕e wiem, 偶e jak jest sytuacja kryzysowa, to on zachowa spok贸j, zrobi,
co trzeba, zignoruje wszelkie histerie. 呕e jak nawal臋, to zrozumie i wybaczy.
呕e jak on nawali, to si臋 przyzna. 呕e jak b臋dzie dobrze, to b臋dzie dobrze, a jak
b臋dzie 藕le, to on i tak b臋dzie przy mnie. 呕e to by艂o wspania艂e siedem wsp贸lnych
lat, a kolejne b臋d膮 tylko lepsze. 呕e jak wracam do domu, to czuj臋, 偶e wracam w
bezpieczne miejsce, w kt贸rym mog臋 powiedzie膰 wszystko. 呕e wys艂anie mu wtedy
wiadomo艣ci na forum, z propozycj膮 spotkania, by艂o najlepsz膮 rzecz膮, jak膮 mog艂em
zrobi膰. Poza powrotem z nim do domu ze S艂upska, gdy po mnie przyjecha艂. I 偶e,
tak jak mu kiedy艣 m贸wi艂em, zawsze b臋d臋 po jego stronie. Bez wzgl臋du na
wszystko.
– Kocham ci臋 –
powiedzia艂em i przesun膮艂em palcami po jego twarzy. – Zawo艂am ci臋 na obiad. W
sumie raczej na kolacj臋. Daj zna膰, jak b臋dziesz chcia艂 kolejn膮 herbat臋. I nie
pal peta za petem, obieca艂e艣 ogranicza膰. Id臋 poczyta膰. Jak b臋dziesz mia艂 dosy膰
tych recenzji, to przyjd藕 do salonu, zrobi臋 ci masa偶.
Poca艂owa艂em go i
wyszed艂em z gabinetu. Po艂o偶y艂em si臋 na naro偶niku w salonie i zacz膮艂em czyta膰
jeden z wypo偶yczonych thriller贸w. A potem najwyra藕niej przysn膮艂em, bo gdy si臋
obudzi艂em, dochodzi艂a osiemnasta. Ksi膮偶ka le偶a艂a na 艂awie. Ja by艂em okryty
kocem. A Andrzej dalej pisa艂, s艂ysza艂em, jak szybko, mocno uderza w klawiatur臋
na drugim ko艅cu mieszkania. Czasem si臋 zastanawiam, jakim cudem jego laptop
jeszcze wytrzymuje. I rozumiem, dlaczego ma tak po艣cierane litery na
klawiaturze.
Naraz uderzenia usta艂y,
za to rozleg艂y si臋 kroki. Andrzej poszed艂 do toalety. Usiad艂em, przeci膮gn膮艂em
si臋, zsun膮艂em koc. Zachcia艂o mi si臋 zrobi膰 to, co robi艂em ju偶 par臋 razy i co
Andrzeja najwyra藕niej nie藕le bawi艂o, tak samo jak mnie. Poszed艂em cicho do
gabinetu. Laptop by艂 w艂膮czony, plik otwarty. Jaki艣 czas temu przekona艂em
Andrzeja, 偶e Google Docs to fajna sprawa; teraz sam z tego korzysta i jest
zadowolony. Pomi艅my histori臋 z jednym pechowo skasowanym plikiem, kt贸ry zreszt膮
szybko mu odzyska艂em. W ka偶dym razie na Google Docsie by艂 otwarty plik Worda z
recenzj膮. Spojrza艂em na ostatni zapisany akapit.
„Szczeg贸ln膮 uwag臋 zwraca
brak jakiegokolwiek rozr贸偶nienia przez autora poj臋膰 recyklingu, parafrazy,
pastiszu i nawi膮zania, co powoduje wrzucenie do jednego worka wszelkich
wymienianych w pracy zjawisk literackich jako to偶samych i za wszelk膮 cen臋 –
nierzadko wr臋cz na si艂臋 – okre艣lanie ich mianem recyklingu, bez cho膰by
艣ladowego uzasadnienia merytorycznego. Pozostawmy na boku kwesti臋 nazbyt
og贸lnikowego, nadmiernie sil膮cego si臋 na nowoczesno艣膰 i miejscami wr臋cz
pretensjonalnego sposobu budowania niekt贸rych temat贸w prac tegorocznej edycji
Olimpiady Literatury i J臋zyka Polskiego [Olu, je艣li przesadzi艂em, zaznacz,
usun臋, nie chc臋 kolejnej godzinnej dyskusji na ten temat na styczniowym
spotkaniu juror贸w]; niemniej ju偶 sam brak przedstawienia przez autora
sposobu, w jaki rozumie / definiuje on poj臋cie recyklingu na potrzeby w艂asnej
pracy, wskazuje wyra藕nie, 偶e nie zosta艂 tu przyj臋ty 偶aden konkretny, 艣wiadomy
kierunek analizowania literatury, a pod poj臋cie recyklingu zostaje podpi臋te
wszystko, co autor czyta艂, ogl膮da艂, s艂ysza艂”.
Pokr臋ci艂em g艂ow膮,
ustawi艂em czcionk臋 na kursyw臋 i niebieski kolor, bo tak od pocz膮tku wyr贸偶nia艂em
swoje dopiski, zastanowi艂em si臋 chwil臋, po czym szybko wystuka艂em:
„Ja te偶 nie odr贸偶niam
recyklingu od ca艂ej reszty, ale odr贸偶niam seks z Tob膮 od braku seksu z Tob膮.
Czekam w salonie pod kocem, za kt贸ry dzi臋kuj臋. Je艣li szybko przyjdziesz, to
zrobi臋 ci jeszcze masa偶 d艂oni, tak jak lubisz. A ten fragment przed nawiasem
wywal ju偶 teraz, przesadzi艂e艣, a je艣li nawet nie, to i tak daj spok贸j, nie
warto. Masz fajny towar w 艂贸偶ku, na tym si臋 skup”.
Zd膮偶y艂em wskoczy膰 pod
koc, zanim Andrzej wyszed艂 z 艂azienki. Kilka chwil p贸藕niej us艂ysza艂em jego
kroki. Stan膮艂 w wej艣ciu do salonu. By艂 wyra藕nie rozbawiony.
– Naprawd臋 przesadzi艂em?
– zapyta艂.
– Sam m贸wi艂e艣, 偶e
Warszawa ma was w dupie – przypomnia艂em. – Ka偶e wam podpisywa膰 umowy jurorskie
ju偶 po terminach, z datami wstecz, i najpierw w og贸le chcia艂a dosta膰 punkty z
prac przed 艣wi臋tami, cho膰 prace przekaza艂a wam p贸藕no. Olej to, skasuj tamten
fragment, nie marnuj swojego czasu na rzucanie grochem o 艣cian臋. I chod藕 do
mnie.
Gdy ju偶 sko艅czyli艣my si臋
kocha膰, zrobi艂em mu ten obiecany masa偶 d艂oni. Lubi to. W ka偶dym razie gdy ja to
robi臋.
– Mo偶e w przysz艂ym roku
zrezygnujesz? – zasugerowa艂em. Siedzia艂em na brzegu naro偶nika, z kocem na
udach, i masowa艂em jego lew膮 d艂o艅. Andrzej rozci膮gn膮艂 si臋 na d艂u偶szej cz臋艣ci
naro偶nika, zupe艂nie nagi, z przymkni臋tymi oczami. Gdyby nie to, 偶e przed chwil膮
mnie wyko艅czy艂, zwyczajnie bym si臋 na niego rzuci艂.
– Nie.
– Narzekacie, 偶e kiepsko
p艂ac膮 – przypomnia艂em. – 呕e terminy idiotyczne, 偶e w umowie jest durny zapis,
偶e na jedn膮 prac臋 przewiduje si臋 dwadzie艣cia pi臋膰 minut, a to absurdalne.
S艂ysza艂em wasz膮 rozmow臋 podczas zebrania na Teamsach przed 艣wi臋tami.
– Ja nie narzeka艂em –
mrukn膮艂.
– No nie – przyzna艂em. –
Ty milcza艂e艣. Ale jak dosta艂e艣 umow臋, sam powiedzia艂e艣, 偶e te terminy to kpina.
Andrzej otworzy艂 oczy.
– Lubi臋 to – powiedzia艂
spokojnie. – T臋 olimpiad臋. To nie jest kwestia pieni臋dzy. Ale z terminami w tym
roku rzeczywi艣cie przegi臋li. I poziom mnie czasem dobija. Zw艂aszcza w tych
pracach, w kt贸rych nie ma prawie 偶adnego przypisu, jakby liceali艣ci wszystko
sami wymy艣lili od pocz膮tku do ko艅ca, a ich nauczyciele to przyklepali.
– To mo偶e jednak za rok
zrezygnujesz?
– Nie.
Powiedzia艂 to tak
stanowczo, 偶e wiedzia艂em: nie ma dyskusji. Chce to robi膰 i b臋dzie to robi艂.
– Daj drug膮 r臋k臋.
Gdy masowa艂em mu praw膮
d艂o艅, Andrzej nagle zapyta艂:
– Uwa偶asz, 偶e powinienem
zrezygnowa膰?
– Nie – odpowiedzia艂em
szczerze. – Je艣li lubisz to robi膰, to nie. Po prostu si臋 o ciebie martwi臋.
Jeste艣 zm臋czony po ca艂ym roku, a teraz siedzisz i t艂uczesz recenzj臋 za
recenzj膮. W zesz艂ym tygodniu siedzia艂e艣 do nocy nad tymi pracami, 偶eby
opracowa膰 punktacj臋. Je艣li si臋 od tego wszystkiego pochorujesz, pojad臋 do
Warszawy i skopi臋 organizatorom ty艂ki.
Andrzej roze艣mia艂 si臋
cicho.
– Jestem w stanie w to
uwierzy膰 – stwierdzi艂.
Sko艅czy艂em masowa膰 jego
praw膮 d艂o艅, po艂o偶y艂em si臋 obok niego i okry艂em nas obu kocem. Obj膮艂 mnie,
przyci膮gn膮艂 do siebie.
– Czy ta choinka musi
si臋 dalej 艣wieci膰? – zapyta艂 po chwili.
– Musi – o艣wiadczy艂em
stanowczo. – Do Trzech Kr贸li chc臋 mie膰 choink臋. 艢wiec膮c膮. Bez dyskusji.
– Dobrze, dobrze –
mrukn膮艂 i zamkn膮艂 oczy. – Tylko pyta艂em. Rozumiem, 偶e sam j膮 wyniesiesz na
艣mietnik?
– Jasne – zgodzi艂em si臋.
– Na Wielkanoc. Je艣li ma wylecie膰 wcze艣niej, ty j膮 wynosisz.
Andrzej pokr臋ci艂 lekko
g艂ow膮.
– Jeste艣 ma艂ym domowym
terroryst膮 – powiedzia艂 sennie. – Jak zawsze.
– A ty jeste艣 du偶ym
domowym marud膮 – odci膮艂em si臋. – Te偶 jak zawsze. Zdrzemnij si臋, to potem zjemy
reszt臋 sa艂atki, jutro ju偶 b臋dzie niedobra.
„Yhym” Andrzeja
zabrzmia艂o jeszcze senniej. Zasn膮艂 szybko, tak g艂臋boko, 偶e nie mia艂em serca go
budzi膰. W ko艅cu wsta艂em ostro偶nie, ubra艂em si臋 i sam dojad艂em sa艂atk臋, w
towarzystwie ca艂kiem niez艂ego thrillera i cichego pochrapywania mojego faceta.
W sobot臋 Andrzej
sko艅czy艂 i wys艂a艂 recenzje, zrobili艣my troch臋 domowych porz膮dk贸w, poszli艣my na
spacer na Jasne B艂onia, zrobili艣my zakupy. Potem Andrzej poszed艂 na si艂owni臋,
po jego powrocie zjedli艣my obiad, w艂膮czy艂em sobie na laptopie film, Andrzej
czyta艂. Le偶a艂 na tej cz臋艣ci naro偶nika, kt贸r膮 obaj uwa偶amy za jego cz臋艣膰 i na
kt贸rej, w ramach jakiej艣 niepisanej umowy, nigdy nie siadam sam, nawet gdy
nikogo w domu nie ma. Andrzej niekiedy przypomina mi kota Weroniki: 艢rednik nie
cierpi, gdy kto艣 siada na jego ulubionym fotelu, Andrzej nie znosi, gdy kto艣 go
podsiada na naro偶niku, przy biurku, przy stole. Gdy Julek kiedy艣 nas odwiedzi艂
i usiad艂 w aneksie kuchennym, przegoni艂em go na inne krzes艂o.
– To jest krzes艂o
Andrzeja – wyja艣ni艂em. Julek spojrza艂 na mnie jak na 艣wira.
– I co, nie mo偶e raz
usi膮艣膰 na kt贸rym艣 z dw贸ch pozosta艂ych? – zapyta艂.
– To jest krzes艂o
Andrzeja – powt贸rzy艂em cierpliwie. – Jego miejsce przy stole. Julek, nie
dyskutuj ze mn膮, zabieraj dup臋 i przesiadaj si臋, gdzie chcesz, tylko nie tu,
gdzie teraz si臋 rozsiad艂e艣.
Julek wsta艂, usiad艂 na
krze艣le po艣rodku sto艂u. Mia艂 tak膮 min臋, jakby nie wiedzia艂, czy mnie wy艣mia膰,
czy skl膮膰.
– Jeste艣cie obaj
r膮bni臋ci – mrukn膮艂. – Nie wiem, kt贸ry bardziej.
– Mo偶esz to analizowa膰,
jak d艂ugo chcesz, o ile nie siadasz na jego miejscu – odpowiedzia艂em 偶yczliwie.
Julek popatrzy艂 na mnie,
pokr臋ci艂 g艂ow膮.
– Czasem nie wiem, za co
tak ci臋 lubi臋 – stwierdzi艂.
M贸g艂bym mu przypomnie膰.
Ale w sumie lepiej, 偶eby艣my nie ruszali tego tematu.
W ka偶dym razie tak,
Andrzej jest mocno przywi膮zany do swoich miejsc i bardzo nie lubi, gdy kto艣 mu
je zajmuje. 艢rednik te偶. Syczy na ka偶dego, kto siada na jego ulubionym fotelu –
chyba 偶e to Andrzej. Gdy Andrzej raz tam usiad艂, 艢rednik ze szcz臋艣cia zacz膮艂 mu
si臋 ociera膰 o nogi. Andrzej, niestety, nie by艂 z tego powodu zadowolony,
zw艂aszcza gdy si臋 zorientowa艂, 偶e fotel i tak jest ju偶 ca艂y w kocich k艂akach.
– Jasna cholera –
powiedzia艂, gdy wsta艂. – Czy kawa艂ki tego kota naprawd臋 musz膮 by膰 wsz臋dzie?
– Zaraz kawa艂ki ciebie
b臋d膮 wsz臋dzie – wymrucza艂a Weronika, gdy nios艂a z 艂azienki rolk臋 do ubra艅.
Podchwyci艂a m贸j wzrok, pokr臋ci艂a g艂ow膮, westchn臋艂a z rezygnacj膮 i poda艂a
Andrzejowi rolk臋. – Na przysz艂o艣膰 mo偶e po prostu nie siadaj na fotelu 艢rednika,
to nie b臋dzie problemu.
Andrzej nic nie
powiedzia艂, ale jego spojrzenie wystarczy艂o. Inna sprawa, 偶e od tej pory
rzeczywi艣cie nie siada na kocim fotelu. Ja te偶 nie. Bo jak ja tam raz usiad艂em,
to 艢rednik osycza艂 mnie z pod艂ogi, z parapetu, z najwy偶szego legowiska na
drapaku i spod fotela.
Na szcz臋艣cie gdy le偶ymy
razem, Andrzejowi moja obecno艣膰 na jego po艂owie naro偶nika nie przeszkadza. Ale
wiem, 偶e gdybym go tam podsiad艂 w czasie wieczornego czytania, nie by艂by
zadowolony.
Akceptuj臋 pewne jego
dziwactwa i przyzwyczajenia. W ko艅cu on te偶 akceptuje moje.
W niedziel臋 obudzi艂em
si臋 o barbarzy艅skiej porze, bo gdy spojrza艂em na kom贸rk臋 le偶膮c膮 na szafce
nocnej, by艂a si贸dma czterdzie艣ci dwie.
Mowy nie ma, nie ruszam
si臋 z 艂贸偶ka, pomy艣la艂em i odwr贸ci艂em si臋 na drugi bok. Andrzej spa艂. Le偶a艂 na
plecach, z ko艂dr膮 zsuni臋t膮 na brzuch, z g艂ow膮 zwr贸con膮 w moj膮 stron臋.
Przysun膮艂em si臋, okry艂em go porz膮dnie, pog艂aska艂em po policzku. Ciesz臋 si臋, 偶e
w wakacje zgoli艂 brod臋. Pojawienie si臋 tej brody w sumie sam sprowokowa艂em, bo
wcze艣niej par臋 razy ponarzeka艂em, 偶e drapie, jak si臋 tak przez weekend z
lenistwa nie goli i m贸g艂by si臋 zdecydowa膰, albo w t臋, albo w t臋. No to Andrzej
uzna艂, 偶e zapuszczenie brody b臋dzie 艣wietnym dowcipem. Bardzo dla niego
typowym, bo zrozumia艂ym i zabawnym w艂a艣ciwie wy艂膮cznie dla niego. No i dla
mnie, fakt, bo ile razy na t臋 jego brod臋 patrzy艂em czy jej dotyka艂em, mia艂em
ochot臋 si臋 roze艣mia膰. Sam j膮 wywo艂a艂em.
Poza Andrzejem i mn膮
nikt tego 偶artu nie 艂apa艂. Ale 偶art贸w Andrzeja ludzie z regu艂y nie 艂api膮.
Ponosi艂 t臋 brod臋 par臋
miesi臋cy, a potem si臋 znudzi艂. Gdy w lipcu wr贸ci艂em ze szkolenia w Warszawie,
przyjecha艂 po mnie na dworzec ju偶 ogolony. W pierwszej chwili a偶 go nie
pozna艂em, tak si臋 ju偶 do tej brody przyzwyczai艂em, a tu prosz臋: brody nie ma.
Roze艣mia艂em si臋 na jego widok, on si臋 u艣miechn膮艂.
Ca艂kiem interesuj膮co
wygl膮da艂 z t膮 brod膮, ale wol臋 go jednak bez niej. Wygl膮da m艂odziej. I jako艣
tak… po prostu lepiej.
Przesun膮艂em d艂o艅 z
policzka na czo艂o. By艂o ciemno, ale nie potrzebowa艂em 艣wiat艂a, znam jego twarz
na pami臋膰, niemal widzia艂em j膮 pod palcami. Dwie bruzdy przy nasadzie nosa,
kt贸re si臋 pojawiaj膮, gdy marszczy brwi. Czarne brwi i rz臋sy. Kilka zmarszczek w
k膮cikach oczu. W膮skie usta, teraz nieco rozchylone, bo troch臋 pochrapywa艂.
Po艂askota艂em go delikatnie w podbr贸dek; mrukn膮艂 co艣 przez sen, poruszy艂 lekko
g艂ow膮, chrapanie ucich艂o.
Obj膮艂em go w pasie,
po艂o偶y艂em g艂ow臋 na jego piersi. Miarowy oddech, spokojne bicie serca, ciep艂o
cia艂a wyczuwalne pod pi偶am膮. W zwyk艂ym biegu pod poniedzia艂ku do pi膮tku umyka
mi czasem 艣wiadomo艣膰 tej domowej codzienno艣ci, kt贸r膮 przecie偶 uwielbiam; odkrywam
j膮 na nowo w chwilach przerwy – w weekend, w czasie 艣wi膮t, w wolny dzie艅. Jak
teraz. By艂 wczesny niedzielny ranek, Andrzej spa艂, by艂o spokojnie, ciep艂o,
dobrze.
By艂o tak dobrze, 偶e
przysn膮艂em i gdy si臋 zn贸w obudzi艂em, dochodzi艂a dziesi膮ta. Andrzej obudzi艂 si臋
chwil臋 po mnie, przeci膮gn膮艂 si臋, ziewn膮艂. W ko艅cu wstali艣my.
W niedziel臋 jemy jajka
na mi臋kko na 艣niadanie. W艣r贸d r贸偶nych dziwactw, nawyk贸w i przyzwyczaje艅, kt贸re
zaobserwowa艂em u Andrzeja w pierwszym okresie zwi膮zku, by艂o i to: Andrzej w
niedziel臋 je jajka na mi臋kko na 艣niadanie. Praktycznie w ka偶d膮 niedziel臋. Bo
lubi jajka na mi臋kko, bo lubi je zje艣膰 spokojnie, a w niedziel臋 zwykle ma
najwi臋cej spokoju, bo w weekend ma ochot臋 na d艂u偶sze, leniwsze 艣niadanie. I tak
od lat. No dobra. Ma te偶 艣ci艣le wyliczony czas gotowania, by jajka by艂y
idealnie takie, jak chce. Podpinam si臋 pod te niedzielne jajka, bo wychodz膮 mu
艣wietnie, wi臋c teraz to w sumie i m贸j zwyczaj.
Zjedli艣my jajka i
kanapki, wypili艣my herbat臋. Ustawionego na stole czytnika nie skomentowa艂em. Do
tego, 偶e Andrzej przy jedzeniu czyta, te偶 ju偶 si臋 przyzwyczai艂em dawno temu.
Czytnika przynajmniej nie opiera o solniczk臋 czy serwetki, bo kupi艂 stoj膮ce
etui.
Po 艣niadaniu roz艂o偶y艂em
si臋 na naro偶niku z kolejn膮 herbat膮, zeszytem i kolorowymi d艂ugopisami. Andrzej
poszed艂 z kaw膮 do siebie. Zacz膮艂em wypisywa膰 rzeczy, kt贸re chc臋 zrobi膰 w
kolejnym roku: przynajmniej cztery nowe szkolenia, wynegocjowa膰 podwy偶k臋, urlop
w miejscu, w kt贸rym jeszcze nie byli艣my, dalej raz w miesi膮cu wyj艣cie do
restauracji z Andrzejem, zrobienie czego艣 z moim niemieckim, 偶eby by膰 w stanie
chocia偶 si臋 dogada膰 na podstawowym poziomie – m贸j niemiecki od czasu liceum
jest do kitu i jako艣 nie mog臋 si臋 zebra膰, by go ogarn膮膰 – wyjazd gdzie艣 z
Weronik膮 na nasz siostrzano-braterski wypad, mo偶e w majowy weekend, odmalowanie
mieszkania, bo farba troch臋 wyblak艂a, a w przedpokoju jest par臋 plam, wiem, 偶e
przeze mnie, otar艂em si臋 niedawno o 艣cian臋 ub艂oconym fragmentem p艂aszcza, za
p贸藕no si臋 zorientowa艂em i nie da艂o si臋 porz膮dnie doczy艣ci膰. Min臋 i zirytowane „Mog艂by艣
patrze膰, co robisz” Andrzeja pomijam. O, minimalna kwota, kt贸r膮 w kolejnym roku
chc臋 od艂o偶y膰 na konto oszcz臋dno艣ciowe. I jeszcze jeden kwiat do salonu. Andrzej
si臋 za艂amie, nie lubi ro艣lin w domu, toleruje je jedynie dlatego, 偶e ja chcia艂em
mie膰 kilka kwiat贸w. I odmawia podlewania ich, bo „to twoje zielsko”. Ale
jeszcze jeden wielki zamiokulkas przy 艂awie wygl膮da艂by super. Rozpoczniemy
stycze艅 od wycieczki do Ikei po ro艣lin臋 i os艂onki. A, i przerzuci膰 Andrzeja z
papieros贸w na IQOS-y. Przekona艂em go do czytnika, do okular贸w, to dam rad臋 i do
tego.
Przez kolejne dwie
godziny rozpisywa艂em sobie wszystko w zeszycie. Lubi臋 spisywa膰 plany, rzeczy do
za艂atwienia, projektowa膰 sobie na pi艣mie to, co chc臋 mie膰, zrobi膰, kupi膰. Po
prostu lubi臋, zawsze lubi艂em. Weronika pod艣miewa艂a si臋 ze mnie w liceum, 偶e
jeszcze tylko powinienem rozpisywa膰 krok po kroku jedzenie 艣niadania albo mycie
z臋b贸w. I 偶e „noworoczne postanowienia” to bzdura. Tylko 偶e to nie s膮 noworoczne
postanowienia, to s膮 plany, konkretne, oparte na tym, co robi艂em w poprzednim
roku i czego potrzebuj臋 albo chc臋 w kolejnym.
Jeden z moich by艂ych
ch艂opak贸w stwierdzi艂, 偶e nie umiem w spontaniczno艣膰. Nieprawda, umiem. Tylko
nie zawsze chc臋. Spontaniczny mog臋 by膰 w 艂贸偶ku albo na urlopie, a nie wtedy,
gdy si臋 zastanawiam, jak dosta膰 awans.
Pami臋tam, 偶e kiedy
pierwszy raz zobaczy艂em jak膮艣 list臋 Andrzeja – chyba spis konferencji, na kt贸re
chcia艂 pojecha膰 w danym roku – o ma艂o nie wybuchn膮艂em 艣miechem. Tyle nas
r贸偶ni艂o – na pocz膮tku by艂em szczerze przekonany, 偶e mamy bardzo niewiele
wsp贸lnego – a tu prosz臋, taka niespodzianka. On te偶 spisuje listy. Od lat. Od
zakup贸w po noworoczne plany.
Wiedzia艂em, 偶e w tym
momencie, w gabinecie, Andrzej robi to, co ja. Wprawdzie bez kilkunastu
kolorowych d艂ugopis贸w, bez notesu w kropki – mnie idea Bullet Journalu uwido艂a
par臋 lat temu i chocia偶 nie umiem rysowa膰 ani nie mam potrzeby dodawa膰 naklejek
czy podobnych, to jednak troch臋 si臋 tymi kropkami i kolorami bawi臋 – ale robi.
Co艣 sobie na kolejny rok planuje. W tym, jak podejrzewam, sko艅czenie ksi膮偶ki,
kt贸r膮 teraz pisze, o narracji pierwszoosobowej we wsp贸艂czesnych powie艣ciach. Z
g贸ry wsp贸艂czuj臋 autorom, kt贸rzy trafi膮 pod jego pr臋gierz. Andrzej w swoich
analizach literatury jest bezlitosny. Nie czepia si臋, byle si臋 czepia膰 – ale
je艣li ju偶 si臋 przyczepi, to koniec.
Widzia艂em kilka takich
jego ca艂orocznych zeszyt贸w z planami. Grube, w kratk臋, z tward膮 ok艂adk膮,
zabazgrane tym niemal nieczytelnym pismem, prowadzone metod膮 zapisz – wykre艣l,
pozbawione jakichkolwiek ozdobnik贸w. Z terminami, miastami, pomys艂ami. Surowe i
konkretne. On mi si臋 w艂a艣nie tak kojarzy: surowy i konkretny. I twardy. Chocia偶
ma swoje mi臋kkie miejsca. Bardzo starannie schowane przed wi臋kszo艣ci膮 ludzi.
Gdy sko艅czy艂em,
zajrza艂em do gabinetu. Andrzej w艂asne planowanie te偶 ju偶 najwyra藕niej
zako艅czy艂, bo siedzia艂 na fotelu bokiem, z nogami przerzuconymi przez jedno z
bocznych opar膰, z ksi膮偶k膮 w r臋kach. I z o艂贸wkiem. I co艣 tym o艂贸wkiem pisa艂 po
ksi膮偶ce. Ka偶da ksi膮偶ka w domu, kt贸ra mia艂a kontakt z Andrzejem, nosi jaki艣
o艂贸wkowy 艣lad: notatk臋, podkre艣lenie, oznaczenie krzy偶ykiem lub wykrzyknikiem.
Albo znakiem zapytania. Albo wielokropkiem. Wielokropek widzia艂em w paru
powie艣ciach Julka. A w pewnej powie艣ci Dominika Morsztyna znalaz艂em nawet
kombo: znak zapytania, wielokropek i s艂owa „Zlituj si臋…”. No c贸偶, to by艂 jeden
z tych fragment贸w, w kt贸rych Dominik dowodzi艂, 偶e istnieje co艣 takiego jak „modelowa
wersja geja”, jedyna w艂a艣ciwa. Do tej „modelowej wersji” nie pasujemy ani ja,
ani Andrzej. W sumie nie pasuje do niej 偶aden gej, kt贸rego znam, poza
Dominikiem. Dochodz臋 do wniosku, 偶e nie lubi臋 „modelowych wersji” ludzi.
– Je偶eli mamy zrobi膰 to
偶arcie, na kt贸re si臋 um贸wili艣my z Adamem i Wiol膮 – powiedzia艂em – to od艂贸偶 ju偶
ksi膮偶k臋 i chod藕 do kuchni. Umyj臋 pieczarki, ty kroisz cebul臋.
Zrobili艣my krokiety i
sa艂atk臋, chocia偶 oczywi艣cie nie obesz艂o si臋 bez star膰, jak zawsze w kuchni.
Moim zdaniem Andrzej ma upierdliwy zwyczaj mycia co chwila ka偶dej rzeczy,
zamiast najpierw zrobi膰, a potem umy膰. Zdaniem Andrzeja ja mam upierdliwy
zwyczaj robienia dooko艂a siebie totalnego bajzlu i sprz膮tania dopiero na
koniec, gdy ju偶 wszystko jest uwalone.
– Mo偶esz najpierw umy膰
te miski, a dopiero potem kroi膰 reszt臋? – zapyta艂 w kt贸rym艣 momencie z
irytacj膮.
– A mo偶esz da膰 mi
najpierw pokroi膰, a potem umy膰, a nie, 偶e b臋d臋 co chwila lata艂 od deski do
zlewu? – odparowa艂em, te偶 wkurzony. – Odsu艅 mi si臋 od tego i daj robi膰 po
mojemu, ja si臋 w twoj膮 kolejno艣膰 nie wtr膮cam.
Dlatego z regu艂y nie
gotujemy razem. Kt贸ry艣 z nas sko艅czy艂by w garnku.
Ale koniec ko艅c贸w jako艣
wszystko ogarn臋li艣my, przygotowali艣my, sprz膮tn臋li艣my. Po umyciu naczy艅 Andrzej
posadzi艂 mnie na blacie pod oknem i stwierdzi艂, 偶e brak seksu w ostatni dzie艅
starego roku i pierwszy dzie艅 nowego roku to bardzo z艂a wr贸偶ba, a chyba nie
chc臋 kiepsko zaczyna膰 dwudziestego czwartego.
– Od kiedy ty niby
wierzysz we wr贸偶by? – prychn膮艂em, rozpinaj膮c mu spodnie.
– W tak膮 akurat mog臋
uwierzy膰 – odpowiedzia艂.
No wi臋c zadbali艣my, 偶eby
dwudziesty trzeci ko艅czy艂 si臋 dobrze. Gdy o dziewi臋tnastej stawili艣my si臋 u
Adama, byli艣my w 艣wietnych humorach. Adam z Wiol膮 te偶, zw艂aszcza 偶e syn贸w
podrzucili dziadkom.
Lubi臋 te domowe
sk艂adkowe sylwestry, kt贸re urz膮dzamy. Kiedy艣 mia艂em ochot臋 zabra膰 Andrzeja na
jak膮艣 dzik膮 imprez臋 sylwestrow膮, ale gdy sobie u艣wiadomi艂em, jak on reaguje na
imprezy, zw艂aszcza wi臋ksze i z lud藕mi, kt贸rych nie zna, zrezygnowa艂em. Nie
mia艂by z tego 偶adnej przyjemno艣ci, a zn臋canie si臋 nad nim to 偶adna frajda.
Chyba 偶e w 艂贸偶ku, ale w 艂贸偶ku zn臋camy si臋 nad sob膮 tak, jak obaj lubimy.
Przysz艂o jeszcze kilkoro
znajomych Adama i Wioli, no i Martyna, tym razem nie sama, bo z nowym facetem,
z kt贸rym si臋 od paru tygodni spotyka. Ca艂kiem sympatyczny.
– O – powiedzia艂, gdy
si臋 witali艣my. – To taki sylwestrowy look? – Wskaza艂 palcem na moje oczy.
– Nie – odpowiedzia艂em
spokojnie. – To heterochromia.
Popatrzy艂 na mnie
niepewnie, potem rzuci艂 wzrokiem na Andrzeja, kt贸ry zdejmowa艂 buty.
– Ale Martyna m贸wi艂a, 偶e
wy jeste艣cie, no wiesz… razem. – Machn膮艂 r臋k膮 jako艣 tak nerwowo, 偶e a偶 zrobi艂o
mi si臋 go 偶al. Biedny facet, nikogo tu nie zna, a ja mu jeszcze dowali艂em
poj臋ciem medycznym.
– Heterochromia nie ma
nic wsp贸lnego z byciem hetero – wyja艣ni艂em z rozbawieniem. – Dwa kolory oczu na
jednej g臋bie, to wszystko. Od urodzenia. To nie jest 偶adna choroba.
– Aha – mrukn膮艂, poda艂
r臋k臋 Andrzejowi z kr贸tkim „Cze艣膰, Janek, mi艂o pozna膰” i ruszy艂 do kolejnych
go艣ci. Pewnie mia艂 nadziej臋, 偶e reszta znajomych Martyny jest mniej problemowa.
Gdy by艂em ma艂y, te
dwukolorowe oczy czasem mnie dobija艂y. Dzieciaki bywaj膮 paskudne. Jeden ci膮gle
i ci膮gle wo艂a艂 za mn膮 „ufoludek”, dop贸ki raz mu nie przywali艂em tak, 偶e si臋
porycza艂. M贸j starszy brat te偶 lubi艂 mi tak dokucza膰, ale jemu nie mog艂em
przy艂o偶y膰, zawsze by艂 wy偶szy i silniejszy, wi臋c nauczy艂em si臋 odcina膰 wrednie i
skutecznie, zw艂aszcza w obecno艣ci dziewczyn, kt贸re do niego przychodzi艂y. W
gimnazjum by艂o ju偶 troch臋 lepiej, cho膰 raz jaki艣 kretyn w kiblu zaczepi艂 mnie
pytaniem: „Ty jaki艣 upo艣ledzony jeste艣?”. „Jak patrz臋 na ciebie, to tak”,
odpowiedzia艂em, troch臋 si臋 poprzepychali艣my i na tym si臋 sko艅czy艂o. W liceum
艣wiat si臋 pod tym wzgl臋dem uspokoi艂; dziewczyna, z kt贸r膮 w pierwszej klasie
chodzi艂em, powiedzia艂a nawet, 偶e najpierw zakocha艂a si臋 w艂a艣nie w moich oczach.
C贸偶, ja nie zakocha艂em si臋 ani w niej, ani w 偶adnej innej dziewczynie, ale
przez prawie ca艂e liceum pr贸bowa艂em wpasowa膰 si臋 w t臋 „normalno艣膰”, kt贸r膮
widzia艂em wok贸艂 siebie. A potem w ko艅cu do mnie dotar艂o, 偶e nie pasuj臋 i nie
b臋d臋 pasowa艂, i nawet nie chc臋 si臋 ju偶 stara膰 pasowa膰. Ani kolorem oczu, ani
orientacj膮, ani niczym innym.
W doros艂ym 偶yciu
heterochromia nie jest problemem, zwykle wywo艂uje najwy偶ej zaciekawienie. Albo
takie b艂臋dne za艂o偶enie, jakie najwyra藕niej zrobi艂 Janek: 偶e mam kolorow膮
soczewk臋 na kt贸rym艣 oku.
Andrzej przy naszym
pierwszym spotkaniu przygl膮da艂 mi si臋 przez chwil臋 z zainteresowaniem, gdy ju偶
usiedli艣my przy stoliku.
– To heterochromia –
powiedzia艂em wtedy, troch臋 zirytowany, bo og贸lnie by艂em zestresowany t膮 randk膮-nierandk膮
w ciemno. – Jedno oko ma inny kolor, drugie inny, taka wada genetyczna, bez
偶adnych konsekwencji…
– Wiem, co to jest
heterochromia – przerwa艂 mi Andrzej spokojnie. – Podoba mi si臋.
Zamilk艂em. Nie
wiedzia艂em wtedy jeszcze, czy ja mu si臋 w og贸le podobam, czy nie podobam, czy
spotykamy si臋, bo zawraca艂em mu g艂ow臋 wiadomo艣ciami na forum i uzna艂, 偶e niech
b臋dzie, czy sam te偶 mia艂 ochot臋, czy przyszed艂 z nastawieniem „pogadamy i
koniec”, czy na co艣 liczy艂 i czy w sumie ja na co艣 licz臋, i czy to, co powiedzia艂,
to mia艂 by膰 komplement, podryw czy po prostu zako艅czenie tematu, kt贸ry go nie
interesowa艂.
Teraz ju偶 znam
odpowiedzi na te wszystkie pytania. I wiem, 偶e podobaj膮 mu si臋 nie tylko moje
oczy.
Poniewa偶 wci膮偶 by艂em
wtedy zestresowany, paln膮艂em Andrzejowi sw贸j standardowy wyk艂ad o aktorach,
piosenkarzach i innych znanych osobach, kt贸re mia艂y heterochromi臋.
– W艂a艣ciwie czego
pr贸bujesz dowie艣膰? – zapyta艂 Andrzej, gdy zabrak艂o mi tchu, i poda艂 mi menu. –
呕e maj膮c heterochromi臋, dalej mo偶na 偶y膰 i robi膰 co艣 sensownego?
Zatka艂o mnie. Wtedy
w艂a艣nie sobie u艣wiadomi艂em, 偶e dot膮d m贸j wyk艂ad pod tytu艂em „Nie macie poj臋cia,
ilu fajnych, znanych i bogatych ludzi mia艂o albo ma heterochromi臋!”
rzeczywi艣cie s艂u偶y艂 mi do przekonania innych, 偶e dwukolorowe oczy to ca艂kiem
fajna i nawet godna pozazdroszczenia cecha. David Bowie. Jane Seymour. Dan
Aykroyd. Nie wspominaj膮c o przecudownych husky. Nie jestem gorszy przez to, 偶e
mam takie dziwne oczy. Mo偶e nawet nale偶臋 do bardziej elitarnej grupy.
– Chyba po prostu czuj臋
si臋 przez to mniej dziwaczny – przyzna艂em. – Jestem gejem, jestem lewor臋czny i
mam oczy w dw贸ch kolorach, troch臋 du偶o si臋 tego robi. A ty? Masz jakie艣
dziwactwa?
– Nie – odpar艂 Andrzej
spokojnie, zupe艂nie nie艣wiadom tego, 偶e w艂a艣nie powiedzia艂 najwi臋ksze k艂amstwo
w swoim 偶yciu. Ale on naprawd臋 uwa偶a, 偶e jego dziwactwa wcale nie s膮
dziwactwami. My艣l臋, 偶e po tym mo偶na pozna膰 prawdziwego ekscentryka: jest
przekonany, 偶e jego ekscentryczno艣膰 to zupe艂na norma i nie rozumie, czemu
cokolwiek z jego nawyk贸w czy upodoba艅 kogokolwiek dziwi. Okrzyki „jestem taki
dziwny, ekscentryczny, niezwyk艂y” z regu艂y wznosz膮 ludzie, kt贸rzy obok
ekscentryczno艣ci nawet nie stali, cho膰 bardzo by chcieli.
– 呕adnych dziwactw? –
powt贸rzy艂em niedowierzaj膮co. – A jakie艣 wady? Czy tych te偶 nie masz?
Ci膮gle wtedy nie mog艂em
go rozgry藕膰. Nie wydawa艂 si臋 sympatyczny. Gorzej, najwyra藕niej nawet nie chcia艂
si臋 wydawa膰. Praktycznie si臋 nie u艣miecha艂, patrzy艂 tak, jakby zamierza艂 przewierci膰 wzrokiem i jakby ocenia艂 kawa艂ek po kawa艂ku. Nie pr贸bowa艂 podrywa膰, flirtowa膰.
Nie reagowa艂 na moje niepewne pr贸by flirtu, odpowiada艂 na nie tak rzeczowo i
powa偶nie, jakby zeznawa艂 przed s膮dem.
Nic dziwnego, 偶e gdy pod
koniec posi艂ku zapyta艂, czy chc臋 i艣膰 z nim do 艂贸偶ka, o ma艂o nie spad艂em z
krzes艂a. Nic w jego wcze艣niejszym zachowaniu nie zapowiada艂o tego pytania. Nic,
co wtedy umia艂em zobaczy膰. Po siedmiu latach mam lepszy wzrok. Albo raczej
wiem, na co patrze膰.
W ka偶dym razie na moje
pytanie o wady te偶 zareagowa艂 po swojemu.
– Mam – powiedzia艂. –
Jestem zarozumia艂y, z艂o艣liwy i czepialski, lubi臋 mie膰 ostatnie s艂owo, nie mam
za grosz empatii i jestem arogancki. I mam bezsensowne poczucie humoru.
Patrzy艂em na niego przez
moment niepewnie. Chwali艂 si臋, kaja艂, skar偶y艂? Brzmia艂o to bardziej jak
wyliczenie cech przedmiotu na aukcji.
– I co? – zapyta艂em w
ko艅cu. – Jak si臋 偶yje z takim zestawem wad?
Andrzej nagle si臋
u艣miechn膮艂, troch臋 艂obuzersko, uni贸s艂 odrobin臋 lew膮 brew.
– Ja sobie radz臋 –
odpar艂.
Z tym u艣miechem,
uniesion膮 brwi膮, rozbawionym spojrzeniem – by艂 tak cholernie atrakcyjny. Ca艂y
czas jest. Tak jak teraz, gdy podczas rozmowy z Adamem roze艣mia艂 si臋, pochyli艂
g艂ow臋, pokr臋ci艂 ni膮 lekko. Adam dalej co艣 opowiada艂, mocno gestykuluj膮c d艂o艅mi.
Zostawi艂em ich tak, poszed艂em pogada膰 z innymi go艣膰mi.
Po pierwszej partii
jedzenia i drink贸w wyci膮gn臋li艣my plansz贸wki. W zesz艂ym roku w kt贸rym艣 momencie
po偶yczyli艣my plansz贸wki od syn贸w Adama i okaza艂o si臋, 偶e 艣wietnie si臋 bawimy,
wi臋c dzi艣 par臋 os贸b przynios艂o swoje. Grali艣my w grupach, wymieniaj膮c si臋
plansz贸wkami, chocia偶 Adam przy Monopoly o艣wiadczy艂, 偶e nie wie, czy bankierzy
nie powinni si臋 trzyma膰 od tej gry z daleka, bo wszystkich ograj膮. Roze艣mia艂em
si臋 i obieca艂em, 偶e b臋d臋 grzeczny.
Andrzej i Martyna
schowali si臋 w k膮cie i niemal ca艂y czas grali w Dobble. Kupili艣my je dzieciakom
Adama na ostatni Dzie艅 Dziecka, ale S艂awek i Dawid szybko si臋 znudzili,
zw艂aszcza 偶e gdy w ko艅cu nam贸wili do wsp贸lnej gry Andrzeja, ten ogra艂 ich bez
lito艣ci. Powiedzia艂em mu: „Jak mo偶esz tak bezwzgl臋dnie gra膰 z dzie膰mi?”.
Spojrza艂 na mnie ze zdziwieniem, mrukn膮艂: „Niech si臋 ucz膮” i nie da艂 si臋
przekona膰, 偶eby z czterolatkami gra膰 troch臋 艂agodniej. My z Adamem i Wiol膮 te偶
szybko mieli艣my do艣膰, Andrzej za ka偶dym razem wygrywa艂. Jedyn膮 osob膮, kt贸ra
potrafi dotrzyma膰 mu kroku i z kt贸r膮 on czasem przegrywa, a czasem remisuje,
jest Martyna, wi臋c teraz dali艣my im Dobble, 艣wie偶e drinki i zostawili艣my ich w
k膮cie. Martyna co jaki艣 czas wybucha艂a 艣miechem. 艢miech Andrzeja –
spokojniejszy, cichszy, kr贸tszy – s艂ycha膰 by艂o rzadziej, ale gdy na niego
spogl膮da艂em, widzia艂em, 偶e si臋 dobrze bawi.
– Ej. – Adam w pewnym
momencie lekko mnie szturchn膮艂, gdy grali艣my w Ramzesa. – Tw贸j ruch. Nie musisz
ci膮gle kontrolowa膰 sytuacji, Andrzej jest w dobrych r臋kach.
Roze艣mia艂em si臋 i
rzuci艂em kostk膮. Tak, wiem, Martyna zna Andrzeja dobrze i dobrze go rozumie. Po
prostu lubi臋 si臋 upewnia膰, 偶e jest OK. Jestem troch臋 control freakiem. Andrzej
zreszt膮 te偶. My艣l臋, 偶e przez to pod pewnymi wzgl臋dami rozumiemy si臋 wzajemnie o
wiele lepiej, ni偶 rozumiej膮 nas inni ludzie.
Pograli艣my, wr贸cili艣my
do sto艂u, jedzenie i drinki zmiesza艂y si臋 z rozmowami. Siedz膮cy obok nas facet
Martyny pr贸bowa艂 gada膰 z Andrzejem. Kiepsko sz艂o. Kr贸tkie, rzeczowe, pozbawione
osobistych element贸w odpowiedzi Andrzeja nie u艂atwiaj膮 obcym ludziom nawi膮zania
z nim kontaktu. Zacz膮艂em si臋 wtr膮ca膰, 偶eby troch臋 ich obu wspom贸c, na co
Andrzej, wyra藕nie zadowolony, kompletnie si臋 z rozmowy wycofa艂 i po chwili
przesiad艂 si臋 do Adama.
– Tw贸j ch艂opak si臋 o co艣
obrazi艂? – zapyta艂 wreszcie Janek podejrzliwie.
– Nie – zapewni艂em. – Po
prostu wolno si臋 aklimatyzuje.
Andrzej siedzia艂 z
Adamem przy rogu sto艂u. Pili whisky i milczeli. Czasem Adam co艣 rzuci艂, czasem
Andrzej co艣 powiedzia艂. Widzia艂em – po jego minie, po pozycji, w jakiej
siedzia艂, po rozlu藕nionych ramionach – 偶e Andrzej si臋 odpr臋偶y艂. No c贸偶, o ile
nie jest w pracy, nie czuje si臋 zbyt komfortowo w gromadzie ludzi ani nie umie
prowadzi膰 towarzyskich rozm贸w o wszystkim i o niczym, zw艂aszcza z obcymi.
– Martyna mi opowiada艂a,
偶e z nim si臋 艣wietnie gada – mrukn膮艂 Janek tonem tak pe艂nym pow膮tpiewania, 偶e o
ma艂o si臋 nie roze艣mia艂em. – Bez obrazy, ale to chyba nie jest jego dzie艅.
W tym momencie ju偶 nie
wytrzyma艂em, parskn膮艂em 艣miechem. W takim uj臋ciu 偶aden dzie艅 nie by艂 „jego
dniem”.
– Zale偶y, o czym si臋
gada – wyja艣ni艂em. – Towarzyskie pitu-pitu odpada. Jak chcesz zobaczy膰 ten „jego
dzie艅”, to pogadaj z nim o ksi膮偶kach. Ale uprzedzam, dostaniesz szczeg贸艂owy
wyk艂ad, wi臋c je艣li nie masz na to ochoty, to po prostu daj mu spok贸j. Andrzej
nie ma nic przeciwko milczeniu. Na pewno woli to od rozmowy na si艂臋. I lubi
s艂ucha膰, o ile nie wymusza si臋 na nim odpowiedzi.
Widzia艂em po minie
Janka, 偶e nie do ko艅ca go to przekona艂o. A to naprawd臋 proste. Andrzej lubi
przebywa膰 z lud藕mi, kt贸rych zna i lubi. Mo偶e nawet przebywa膰 z cz臋艣ci膮 ludzi,
kt贸rych nie zna. Tylko trzeba da膰 mu spok贸j, 偶eby obserwowa艂, s艂ucha艂, odzywa艂
si臋, gdy ma ochot臋 m贸wi膰 i milcza艂, gdy nie ma ochoty m贸wi膰. Wiele naszych
wsp贸lnych wyj艣膰 do restauracji, w czw贸rk臋 czy pi膮tk臋, wygl膮da tak, 偶e ja, Adam,
Wiola i Martyna gadamy, Andrzej s艂ucha, milczy i czasem co艣 wtr膮ca. Wcale nie
bawi si臋 gorzej od nas. Po prostu bawi si臋 po swojemu.
Nie jest dusz膮
towarzystwa. Nigdy nie by艂 i nie b臋dzie. Trzeba go zaakceptowa膰 takim, jaki
jest albo si臋 od niego odwali膰.
Kilka minut przed
p贸艂noc膮 wyszli艣my na podw贸rko przed budynkiem. S膮siedzi z innych blok贸w te偶 ju偶
wyszli. Trzymali艣my w r臋kach butelki szampana. Adam mia艂 na kom贸rce w艂膮czony
jaki艣 program sylwestrowy z Youtube’a.
– Jak ten rok zlecia艂 –
powiedzia艂a stoj膮ca obok mnie Martyna. – A偶 trudno uwierzy膰. Dopiero co
stali艣my tu rok temu.
– O rok starsi i o rok
wcale nie m膮drzejsi – za偶artowa艂em. Roze艣mia艂a si臋.
– Ale przynajmniej w
nowy rok wejdziemy bez PiS-u – stwierdzi艂a.
– Oby. Ju偶 tak na amen i
do ko艅ca stulecia. – Stukn膮艂em swoj膮 butelk膮 w jej butelk臋.
– Tysi膮clecia –
poprawi艂a. – Przynajmniej tysi膮clecia. Krystian – doda艂a po chwili, pochylaj膮c
si臋 ku mnie – mo偶e jak wprowadz膮 zwi膮zki partnerskie, to we藕miecie 艣lub?
Spojrza艂em na Andrzeja.
Sta艂 zapi臋ty pod szyj臋, z r臋kami w kieszeniach p艂aszcza, patrzy艂 w niebo, na
pierwsze wypuszczane sztuczne ognie.
– W sumie nie potrzebuj臋
na niego papierka – powiedzia艂em. – Ale mo偶e na stare lata co艣 mi odbije.
Martyna zn贸w si臋 roze艣mia艂a.
Wiola zacz臋艂a wraz z Adamem odlicza膰 czas do p贸艂nocy.
Andrzej spojrza艂 na
mnie, u艣miechn膮艂 si臋 lekko i wyj膮艂 mi butelk臋 z r膮k. No tak, z korkami od
szampana idzie mu lepiej ni偶 mnie.
Okrzyki „Zero!” i „Szcz臋艣liwego
nowego roku!” zmiesza艂y si臋 z hukiem strzelaj膮cych kork贸w i dudni膮cych
sztucznych ogni. Porozlewali艣my szampana do tekturowych kubk贸w, zacz臋li艣my si臋
艣ciska膰 i sk艂ada膰 sobie 偶yczenia. To ten moment, kt贸rego Andrzej szczerze nie
lubi: gdy gromada ludzi, po cz臋艣ci kompletnie obcych, w艂azi mu w przestrze艅
osobist膮 i pr贸buje obejmowa膰, klepa膰, ca艂owa膰. Szybko wy艣ciska艂em si臋 ze
wszystkimi i podszed艂em do niego.
– Chod藕 tu –
powiedzia艂em i przyci膮gn膮艂em go do siebie. – Trzymaj si臋 blisko, b臋d臋 bra艂
frontalny atak 偶yczeniowy na siebie.
U艣miechn膮艂 si臋, obj膮艂
mnie i poca艂owa艂 w ucho.
– Dobrego roku.
– Jak najlepszego –
odpowiedzia艂em. – Powodzenia w pisaniu ksi膮偶ki, w upychaniu nowych tom贸w w domu
i w wytrzymywaniu ze mn膮.
Obj膮艂 mnie mocniej,
spojrza艂 na moje rami臋, poprawi艂 mi ko艂nierz kurtki.
– Kocham ci臋 –
powiedzia艂 spokojnie, dalej ze wzrokiem wbitym w moj膮 kurtk臋.
Zaskoczy艂 mnie. To by艂o
poza wymaganym minimum.
Andrzej rzadko m贸wi o
swoich uczuciach, zw艂aszcza tych, kt贸re nale偶膮 do kategorii „pozytywne”. A
je艣li ju偶 raz o nich powie, to uwa偶a, 偶e to wystarczy, przecie偶 gdyby co艣 si臋
zmieni艂o, to poinformowa艂by o tej zmianie. Jednym s艂owem – skoro siedem lat
temu powiedzia艂 mi, 偶e mnie kocha, i dot膮d tego nie odwo艂a艂, to znaczy, 偶e
tamto o艣wiadczenie jest nadal aktualne.
Na poziomie rozumowym
jestem w stanie to przyj膮膰. Na poziomie emocjonalnym to mi kompletnie nie
wystarcza. I to mu w pierwszym roku zwi膮zku powiedzia艂em wyra藕nie: rozumiem
jego przekonanie, wierz臋 w to, ale zwyczajnie mam inne potrzeby, potrzebuj臋 od
czasu do czasu us艂ysze膰 ponownie to, co ju偶 kiedy艣 powiedzia艂 i o czym wiem, 偶e
jest wci膮偶 prawd膮, no ale potrzebuj臋 ma艂ej powt贸rki. Wi臋c raz w roku musi si臋
wysili膰 i t臋 powt贸rk臋 zrobi膰. Na co dzie艅 tego nie oczekuj臋, na co dzie艅 wiem,
pami臋tam, mam 艣wiadomo艣膰, widz臋 to, co do mnie czuje, w r贸偶nych gestach,
zachowaniach, spojrzeniach, ale po prostu raz w roku potrzebuj臋 us艂ysze膰 te dwa
konkretne s艂owa. Jeden jedyny raz w roku, w zupe艂no艣ci mi to wystarczy. Sam
wybiera moment, gdy b臋dzie chcia艂 to powiedzie膰. Nie mam 偶adnych dodatkowych
wymog贸w, oczekiwa艅 ani preferencji poza tym, by raz na trzysta sze艣膰dziesi膮t
pi臋膰 dni te s艂owa pad艂y. Ja b臋d臋 mu to m贸wi艂 cz臋sto, bo mam tak膮 ochot臋, nie
wymagam 偶adnego „ja ciebie te偶”, mo偶e moje emocjonalne wylewy kompletnie
ignorowa膰, ale raz na dwana艣cie miesi臋cy jego kolej. Przez ca艂y rok jestem w
stanie dostosowa膰 si臋 do jego potrzeb w tym zakresie. Raz w roku on musi si臋
dostosowa膰 do moich potrzeb, 偶eby艣my zachowali harmoni臋.
Zgodzi艂 si臋. Wbrew temu,
co niekt贸rzy – jak Julek czy Weronika – twierdz膮, z Andrzejem mo偶na si臋
normalnie dogada膰 i mo偶na go do r贸偶nych rzeczy przekona膰, tylko trzeba umie膰 mu
to sensownie uargumentowa膰. Argumenty oparte na samych emocjach to dla niego
偶adne argumenty, raczej histeria. Argumenty zbudowane na zasadzie „ja chc臋 tak,
ty chcesz tak, tu s膮 punkty wsp贸lne obu naszych chce艅, a to jest proponowane
rozwi膮zanie” potrafi zrozumie膰 i przyj膮膰. Argumenty z serii „bo ty zawsze /
nigdy” odbiera jako atak, na atak za艣 reaguje albo kontratakiem, albo –
zw艂aszcza w ostatnich latach – wycofaniem si臋 i zablokowaniem kontaktu.
Argumenty w formie „ja chc臋 tak, co ty na to i na ile mo偶esz to znie艣膰” jest
got贸w rozwa偶y膰, om贸wi膰, zaakceptowa膰.
Przekona艂em si臋, 偶e kurs
mediacji i negocjacji, kt贸ry jaki艣 czas temu zrobi艂em, bardzo mi si臋 w
rozmowach z Andrzejem przydaje.
W ka偶dym razie zgodzi艂
si臋 na moj膮 zasad臋 „raz w roku te konkretne dwa s艂owa” i si臋 jej trzyma.
Wybiera r贸偶ne momenty, raczej nie te „oczywiste”, jak urodziny czy rocznica. A
czasem m贸wi to dodatkowo. Jak wtedy po moim wypadku. Albo rok temu, w艂a艣nie na
sylwestra, gdy najpierw mnie opieprzy艂, bo zapomnia艂em o szaliku, potem mnie
tym szalikiem owin膮艂 niemal po nos, a na koniec, przy sk艂adaniu noworocznych
偶ycze艅, powiedzia艂, 偶e mnie kocha. Zapyta艂em, czy to nadprogramowa porcja w
dwudziestym drugim, czy postanowi艂 ju偶 mie膰 za sob膮 zadanie z dwudziestego
trzeciego, na co Andrzej mrukn膮艂, 偶e to jest poza protoko艂em, tak pomi臋dzy starym
a nowym rokiem.
– To bonus 艣wi膮teczny? –
spyta艂em teraz.
Spojrza艂 na mnie,
u艣miechn膮艂 si臋 lekko.
– Co艣 w tym stylu.
Chwyci艂em go za po艂y
p艂aszcza i przyci膮gn膮艂em, tak by si臋 pochyli艂.
– Chod藕 tu –
powiedzia艂em stanowczo. – Ja te偶 ci臋 kocham. Obiecuj臋, 偶e b臋dziemy mieli dobry
rok.
Poca艂owa艂em go. Sztuczne
ognie dalej rozb艂yskiwa艂y na niebie z g艂o艣nym hukiem, ludzie kr臋cili si臋 i
dolewali sobie szampana, Adam pu艣ci艂 „Happy New Year” ABBY z telefonu. Martyna
u艣ciska艂a nas po kolei z radosnym „Milka was ca艂uje!”, Wiola pi艂a szampana
prosto z butelki. Na kt贸rym艣 balkonie w bloku naprzeciwko wisia艂 wielki,
艣wiec膮cy transparent „Szcz臋艣liwego 2024 roku!”. Andrzej stan膮艂 za mn膮, po艂o偶y艂
r臋ce na moich ramionach.
Dopad艂o mnie to uczucie,
kt贸re mam ka偶dego sylwestra: 偶e wszystko, co z艂e, nieudane, przykre,
pozostawiam za sob膮. Przede mn膮 ca艂y nowy rok, czysty, pe艂en mo偶liwo艣ci, niczym
nieograniczony. Wiem, 偶e to naiwne. Wiem, 偶e w nowy rok wchodz臋 z tym, co
wynios艂em ze starego roku. Wiem, 偶e ca艂e moje nag艂e wzruszenie jest z艂udne,
wywo艂ane mieszanin膮 alkoholu, klimatycznej muzyki i obecno艣ci bliskich ludzi.
Wiem. Trudno. Nie chc臋 z
tego rezygnowa膰. A poza tym w tym roku, po raz pierwszy od paru lat – zn贸w mam
nadziej臋.
fot. Pexels
0 comments:
Prze艣lij komentarz